Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Napisano Ponad rok temu
A miszcz nic. Dopiero następny, potworny atak bólu zmusił Mariana do napięcia muskuła. miszcz napiął się i z dębowych kloców wielkimi śrubami okrętowymi skręcone łóże miszcza złamało się z trzaskiem w trzech miejscach.
marian z obrzydzeniem wstał i kopnięciem wepchnał resztki pod szafę. sam przeciągnął sie tak mocno, ze tynk na suficie pękł fantazyjnie w kilku miejscach.
Napisano Ponad rok temu
Innym razem miszcz walczył z Dyrektorką przedszkola integracyjnego. Kobieta z racji zawodu z wszelkimi okrucieństwami od lat zapoznana i z litości obdarta bez śladu.
miszcz jako że uroki kobiecości najwyżej biegunke u niego wyzwalały bez problemu dotychczas radził sobie naprzeciw i całego koła gospodyń wiejskich uzbrojonego w wałki ciasowe i robótkowe druty szydełkowe.
dotychczas bo oto naprzeciw stała ona. miszcz zrazu uznał że to ono, bo kształt ów słońce mu przesłonił i Marian - choć chłop wielki jak dziura budżetowa w cieniu sie skrył chcącniechcąc.
Wielka ona była a czy brzydka miszcz nie wiedział bo dzioba ni cholery zobaczyć nie mógł. natarła jako walec pierśmi oboma miszcza na metr odpychając. każdej jeden niżli rękę na kobiete podniesie dylemat tyci chociaż poczuwa. każdej jeden nie marian. pomińwszy fakt, że nijak ręki na nią podnieść nie mógł bo za duża było . miszcz celnie i bez żadnego to tamto kopnał wielgachną w piszczela. mocarnie mięśniami obrosła miszczowska stopa z paskudnym pas wbiła się w chroniący piszczel oponentki na 2 pięści tłuszcz gruby. w tenczas kiedy marian próbował stopę z fałd wyszarpać nagle cień jakiś jak ptak wielki niebo przeciął i łapa wielkiej z liścia ciulła miszcz w papę centralnie.
tylko fakt, że Marian stał na boso uratował go i miszcza nie wyrwało z butów. jednakowoż lotem płynnym a celnym lutną wprost w zeliwem zbrojoną ścianę. ciulnął , zgrzytnął, charknął i zawarczał.
marian wstał i otrzepał się zdecydowanie. nieco mu się światopogląd zmienił. a tego nie lubiał - oto miszcz uznać musiał , że baba umie ciulnąć. fakt że umie jaskrawo czerwienił mu sie na facjacie. miszcz ręce zatem zatarł i natarł.....
Napisano Ponad rok temu
Celnym i tępym ciosem pozbawił obu naraz przytomności i zadał kilka ważnych pytań. Jako, że nieprzytomni nie mogli odpowiedzieć miszcz zmienił kolejność i ocuciwszy serią bokserską w korpus wpierw był zadał pytania a zaraz potem pozbawił przytomności.
Też nie zadziałało. Ze smutkiem rozdzierającym co się dało miszcz postanowił zrezygnować z pozbawiania przytomności. Było to o tyle przykre, że Marian ten właśnie proces lubiał najbardziej.
Pozbawienie przytomności jawiło mu się jako proces jasny, klarowny i w pełni kontrolowany.
Oto mieli przytomność a zaraz potem jej nie mieli. Była przyczyna i skutek. Coś wynikało z czegoś.
Zadawanie pytań było bardziej skomplikowane. Mącili, kłamali i używali brzydkich wyrazów. Taaa, miszcz wyraźnie wolał pozbawianie przytomności.
- Hmm? warknął groźnie. W tym basowym: Hmmm? zawarł był miszcz wszelkie pytania, których werbalizacja tak ograniczona była warunkami czaso-przestrzennymi jak i spłyciła by głebię marianowych wątpliwości.
I tak w miszczowskim Hmmm?! poza prostymi: Kto was tu nasłał?, Czego ode mnie chcecie? kryły się głębsze: Czy taki ma być sens twojej egzystencji? albo i czy Bóg istnieje czy też Jaki będzie program prospołeczny Pis-u
Co by w tym pytaniu nie było faktem jest, że zapytany przytoczony ogrome przekazu po chwili trwania z otwartymi ustmi sam siebie pozbawił przytomności
Zawiedzony miszcz na odchodne rozdeptał odruchowo niedopałek.
Napisano Ponad rok temu
"Miszcz Marian słyszał głosy. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fak, iż nie wiadomo skąd dochodziły czy to z wnętrza marianowego jestestwa , czy też z zewnętrzna... Marian nie mógł się zdecydować. Nie mógł, czy raczej nie chciał. Któż by się przejmował ponocnymi głosami ... no właśnie głosy w nocy ! Nic to. pomyślał Marian. Głosy w głowie to jedno a spać przecież trzeba. Rano się z nimi rozprawię co mi tam.
Rano jednak Miszcz nie znalazł sprawcy źródła nocnych pogłosów i to go utwierdziło w głębokim przekonaniu, że to jego własne, wewnętrzne głosy były. Jakieś sumienie, czy co różnie ludziska to nazywają. Szybko zatem zapomniał o tym nieistotnym fakcie.
Niestety kolejnej nocy historia się powtórzyła Miszcza ponownie w środku nocy ponownie obudziły głosy. Nie podnosząc uszu z poduszki ani nie otwierając oczu, zaczął nasłuchiwać.... tak intensywnie nasłuchiwał, że już miał pewność. Gdy leżał na lewym boku głosy dochodziły z lewej strony jego czaszki... gdy zaś na prawym przelewały się naprzeciwko. Zawsze jest przecież jakieś naprzeciwko. Ukontentowany tym odkryciem spokojnie zasnął.
Niestety kolejnej nocy już się zdenerwował. Mniemał bowiem, iż skoro odkrył naturę rzeczy, to i da mu ona spać po nocy. A tu o! Środek nocy i coś mu gada i przekonuje do swoich racji.... Spieszę bowiem dodać, że z nocy na noc słuch Miszcza jak na organ adaptatywny przystało wyostrzał się w swej czułości i mimo, że słysząc nic nie rozumiał rozumiał on coraz to więcej.
Miszcz wkurzony już niemożebnie sięgnął ręką pod poduszkę. Nie robił tego już od pewnego czasu, kiedy to zaginął był mu radiobudzik, któren to trzymał tam będąc kilka lat młodszym.
Używał go w celu samodoskonalenia się ale nie pora teraz o tym.
Sięgnął ręką i zdębiał. Trwał by w tym stanie być może do rana gdyby nie fakt, że natrafił ręką na rzecz, która okazała się być jego zaginiętym w zamierzchłych czasach radiobudzikiem. Wyciągnął go zatem na światło nocy (bo pełnia była) i z zadowoleniem stwierdził, że nikt żadnych pokręteł w międzyczasie nie ukradł a mógł przecież. Radiobudzik był w komplecie. Tak się jednak niefartownie złożyło, że z niewiadomych przyczyn, budzik przypomniał sobie o tym, że Marian nastawił go samodoskonaląc się drzewiej na godzinę 2:34 w noc. Przedtem bestia nie chciała współpracować a teraz po zaginięciu proszę jaki się karny zrobił.
Teraz gdy Miszcz Marian poznał Prawdziwą Naturę Rzeczy zaczął się wyostrzonym do granic możliwości słuchem wsłuchiwać w to, co mała, plastyczana skrzynka chciała mu przekazać. Okazało się, że jest to (jak co noc) dysputa wyborcza.
Miszcz cisnął małym prześladowcą o ścianę tak, że wysypały mu się z bebechów wszystkie bateryjki także te zapasowe, co to przez kilka lat siedziały w ukryciu, jakies gałki pokrętła i druciki... Radiobudzik zamilkł. Miszcz na wszelki wypadek dobił go jeszcze obcasem buta a obcas miał podkuty. No pomyślał. Teraz jak będę słyszał w głowie jakieś głosy po nocy to przynajmniej będę wiedział, że to audycja wyborcza.... Tak sobie imaginując pogrążył się w niezakłóconym śnie na pozostałą mu przecież część nocy. "
.....
"Miszcz Marian usiadł. Usiadł i poczuł się podle. W zasadzie to nie wiedział, że czuje się podle, bo nigdy jeszcze tego nie doświadczał Tak czy inaczej; usiadł i się poczuł.
I gdy tak siedział - do głowy zaczęły napływać mu najprzeróżniejsze myśli. Zaniepokoiło go to z lekka, bo nie był to dlań stan naturalny. Żeby tak siedzieć i myśleć
Ale że czuł się podle, więc i nie przerywał tego ciągu nowych doznań.
Siedział więc i myślał. A to o wewiórach, a to o tym, by rzucić znowu palenie czy picie, a to znów o tym by sobie pochędożyć, cokolwiek by to miało znaczyć. Myślał o rzeczach najprostszych, wręcz organicznych, a jednocześnie najbliższych jego zrozumieniu. Słowa takie jak "podatek", "kosmos" i im podobne nie mieściły się w jego aparacie pojęciowym - sam "aparat pojęciowy" zresztą też nie.
Siedząc tak, myśląc i czując się podle Miszcz stęknął, odchrząknął, splunął przedsię. Ten cykl czynności zakończył wyżej wymienioną monotonną i niepożądaną czynność. Ostatnia myśl, jaka zagościła w marianowym umyśle brzmiała ni mniej ni więcej jak "cholera . wilka złapię " Oczywiście nie miał szansy złapać wilka. Nie on, i nie od siedzenia na ziemi. A i też nie tą częścią ciała, której dotyczyły wszystkie uwagi zasłyszane w młodości Zresztą gdzie w obecnych czasach szukać wilków ? Miszcz znowu się zafrasował i byłby przybrał pozę Stańczyka frasobliwego, gdyby nie fakt, że od pewnego czasu już nie siedział. No i nie w fotelu."
Napisano Ponad rok temu
czasoprzestrzeń była twarda jak cholera i miszczowi pot zrosił za przeproszeniem czoło zmarszczone. czasoprzestrzeń odskoczyła i walła miszcza Kantem. Marian udał, że nie poczuł nietzschego i jak gdyby nigdy nic założył czasoprzestrzeni podwójnego sokratesa.
ta zaskrzypiała i już wydawało się, że się ugnie kiedy końcówka czasoprzestrzeni wymcła się z mocarnych dłoni miszcza . na tyci kawałek czasu wygła się i Mariana cofło. ocknał się pięć minut wcześniej wciśnięty między suszone wiewiórki w lodówce. wytarabanił się wściekły:
- cholerna suka - zacytował Sekstusa Empiryka i sapiąc podszedł do lezącej nieopodal czasoprzestrzeni. chycił ją na koniec i po heglowsku ciulnął nia kilka razy o kamienny paraper. czasoprzestrzeń zazgrzytała żałośnie. oj nie była była już taka stoicka, ni cholery nie była. miszcz nie zamierzał się z nią cycerować. wziął potężny zamach i z rozbiegu z całej pary pitagornął nią o lodówę. czasoprzestrzeń zagła się wzorowo i znikła.
miszcz starł pot z czoła i splunał na zielono. poszło szybciej niż myślał - do południa obskoczy jeszcze teorie darwina i tą, no .... grawitacje. a potem już piwo albo trzy...
Napisano Ponad rok temu
podniósł sie na łokciach i zamyślił melancholijnie.
Od rana miszcz eksperymentował z osiągnieciem oświecenia. na początku nie szło szczególnie bo i ni cholery oświecenie nie następowało. Marian zaczął skromnie - zapalniczką... ale mroków budynku nie rozwiał a i zapalniczke szlak szybko trafił zmiażdzoną w mocarnych dłoniach miszcza. potem podpalał zapałkami kobiece magazyny ale nie chciały sie palić. potem miszcz eksperymentował z żarówką i kilkoma świetłówkami ale te nie wiedziec czemu nie chciały sie palić nawet zmiażdzone wielokrotnie i zmieszane w jednym blaszannym wiadrze. miszcz uznał z obrzydzeniem, ze elektryczność jest przereklamowana. w końcu po godzinach niepowodzeń miszcz poszedł do sąsiada z wiadrem i utoczył z traktora nieco ropy. budynek oblał dokładnie i siadł po środku uśmiechnięty z zapałkami.
kiedy ciulneło a miszcza wywaliło w powietrze Marian osiągnął oswiecenie . zaraz potem osiągnął poziom stropu i po tępym "pac" osięgnął drugie oświecenie.
3 minuty później zbudził sie rechoczac metalicznie w błocie i bez wachania pobiegł do sąsiada po drugie wiadro.
Napisano Ponad rok temu
uczucie niepewności. miszcz ogólnie nie był uczuciowy a od urodzenia nature miał prostą jak konstrukcja kosiarki obrotowej. uczucia w swoim umyśle gościł z rzadka i z nieskrywanym obrzydzeniem.. tym bardziej odczuł niepokój czując wyraźnie niepewność co do własnej skuteczności.
wiedziony złowrogim przeczuciem wyszedł na miacho i napadzie kontrolowanej wściekłosci po uprzednim otoczeniu zaatakował grupe wyzywająco wyglądających rencistów z Niemiec. co prawda niemieckie siły rozbił w pył czując głęboko narodową dumę i sprawiedliwość dziejową jednak w oczach mdlejących obcokrajowców zauważył wredne , ignorujące błyski.
w umyśle miszcza z bólem i bez wprawy narodziło się podejrzenie.
a moze oni wszyscy udają? może tak na prawdę nie leżą w bulgoczących kałużach krwi? może wiarygodnie powiększająca się opuchlizna jest jedynie wprawną inscenizacją? może naprawde miszcz nie jest skuteczny.
miszcza dopadło uczucie paniki. Marian odrzucił je od siebie, skopał i poskakał po nim ze satysfakcją..
nie pomogło na dłużej... w oparach frustracji miszcz dopadł przejeżdzającego listonosza uderzając go w tył głowy wypchaną wiewiórką. roznosiciel padł wcześniej sam siebie przejeżdzając rowerem....
marian nie był wciąż pewny.... może powinien zabrać sie za coś skuteczniejszego? może powinien walić ludzi przykładowo włeb rurką mosiężną fo 25? albo dusić prętem zbrojeniowym? wydawało sie mu to bardziej skuteczne niż obezwładnianie wypchanymi wiewiórkami.
dylematy... - mruknał miszcz do siebie z obrzydzeniem i ostatecznie znalazł rozwiązanie. rozbłysło w jego prostym jak przewód pokarmowy wiewiórki czylijskiej umyśle.
miszcz uśmiechgnął sie tak szczerze ze pobliska sosna stękła i pękła na pół wzdłuż.
pojąwszy prostote rozwiązania miszcz wyszedł na srodek drogi i zaatakował sam siebie. wcześniej próbował sie otoczyć ale nieszczególnie mu wyszło i sie wywalił. miszcz rzucił sie na siebie z furią w tym czasie sam skutrecznie odpierając własne ataki. zaskakiwał sam siebie - to kopiąc sie celnie z wyskoku w głowę, to innym razem unikałąc błyskotliwie własnego ciosu wiewiórkiem w goleń.
ostatnią myślą Mariana nim sam siebie pozbawił przytomności poczwórnym ciosem wiewiórką w krocze było uczucie ulgi.
pojął, ze jest skuteczny....
Napisano Ponad rok temu
jednakowoż sałatka znaleziona nie dalej niz miesiąc temu i wciąż radośnie zielona wciąż budziła w nim łaknienie i miszcz klęknąłwszy z hukiem, zdecydowanie wcisnął widelec w mroczną czeluść pod szafą. cosik rykło i mocarna siła wyrwała miszczowi z umięśnionych łapów widelca. po chwili zwinięty w gustowny milusi kłębek widelec wytoczył się spod szafy i dało się słyszeć solidne beknięcie dochodzące z mroku.
miszcz sie zaintrygował.... i nie widząc innej możliwości zaczął z obrzydzeniem kombinować. po chwili - nie długiej nie krótkiej lecz w sam raz Marrian zarechotał przeciągle jako ten Cezarius znalazłwy rozwiązanie. naparłwszy z całej siły barkiem miszczoskim pchnął szafę pojękując.
mebel jęknął drzewnianie i po chwili jakoby namysłu, ciulnął kurzu tumany wzbijając na marianową izbe rozpiżająs w jasną cholere wszystko co sie rozpiżyć dało.
kurz opadł i Miszcz ze zdziwieniem odkrył w rogu skuloną męskś postać. po chwili odkrył w dygoczącym stworku swojego starego ucznia - Aikidasa:
- Właściwie faktycznie mnie sie chłop zapodział kilka lat temu - mruknął miszcz do siebie zadowolony...
Napisano Ponad rok temu
jednakowoż sałatka znaleziona nie dalej niz miesiąc temu i wciąż radośnie zielona wciąż budziła w nim łaknienie i miszcz klęknąłwszy z hukiem, zdecydowanie wcisnął widelec w mroczną czeluść pod szafą. cosik rykło i mocarna siła wyrwała miszczowi z umięśnionych łapów widelca. po chwili zwinięty w gustowny milusi kłębek widelec wytoczył się spod szafy i dało się słyszeć solidne beknięcie dochodzące z mroku.
miszcz sie zaintrygował.... i nie widząc innej możliwości zaczął z obrzydzeniem kombinować. po chwili - nie długiej nie krótkiej lecz w sam raz Marrian zarechotał przeciągle jako ten Cezarius znalazłwy rozwiązanie. naparłwszy z całej siły barkiem miszczoskim pchnął szafę pojękując.
mebel jęknął drzewnianie i po chwili jakoby namysłu, ciulnął kurzu tumany wzbijając na marianową izbe rozpiżająs w jasną cholere wszystko co sie rozpiżyć dało.
kurz opadł i Miszcz ze zdziwieniem odkrył w rogu skuloną męskś postać. po chwili odkrył w dygoczącym stworku swojego starego ucznia - Aikidasa:
- Właściwie faktycznie mnie sie chłop zapodział kilka lat temu - mruknął miszcz do siebie zadowolony...
Napisano Ponad rok temu
Niby wszystko gra ale troche inaczej. Bo i na wzgórzu za remizą bielił się gmach szwedzką dachówa kryty. Nad wyraz czystością odstający od szeroko pojętego ohydstwa reszty miejscowości. Bo i mury obeszczane z naturalnej potrzeby i braku miejskich przybytków. Bo i resztki kompostu w drodze na pole zgubione melancholijnie tkwią na traktu środku. Procesem rozkładu intensywnością woni zmuszając przechodnia do głębszej refleksji nad istota przemijania i marnością formy. A i przechodzień lichy, odzian w co miał, w gumniaki wciśnięty, beretem przykryty snuł się był bez celu wte i wewte gapiąc się w błoto pod nogi. Jak nic pracy szukając
Takie i były Przerżniany. I dziw bierze, że to tu właśnie miejsce swe obrał Zakon Oświeconych. Któregoś dnia zjawiło się kilku oświadczając, że pod Przerżnianami krzyżuję się mnóstwo potężnych żył kosmicznej energii i tu właśnie powstanie siedzibę braterstwa. Podobno to właśnie miejsce wyznaczył potężny Rimpocze Pimpocze.
Podłóg świeckiej tradycji miasto stare było i szlachetne bo je założył rycerz jeden co się w czasie grunwaldzkiej bitwy wsławił i tu był osiadł trudem wielkim skrawek lasom wyrwawszy.
Po prawdzie inaczej troche było bo jak złośliwi mówią podle bitwy przyłbica mu się zesunęła za nisko i chłop ze strachu prawie w zbroje narobił. To i jął siekać na lewo i prawo bo nic nie widział. I tłukł był tak dzień i dwa i trzy aż z wysiłku pomdlał. Obudził się na środku wyrżniętej w lesie polany dwa dni koniem od pola bitwy. Głupio mu było wracać to i został..
Taka to historia.
Marian wszedł na trakty i ruszył w stronę siedziby. Czas było porozmawiać z samym Rimpocze Pimpocze.
Napisano Ponad rok temu
wszyscy nas półkolem otoczyli a jako, że mnie nikt nieznał a do ojca sie przyznawac nie chciałem póki sióstr nie znajdę to sie przedstawiłem jako Marian, po prostu Marian.
Walka krótka była bo wolniejszy był ode mnie starszy tom go obalił i kose do szyi przyłożył... a jako, że głowę chciał ratować to przy wszystkich swoich , a było ich ze 30, pokłonił się i nazwać mnie chciał mistrzem Marianem chyba, ale mu nie wyszło bom mu obuchem kosy zęby w czasie walki wybił i wyszło mu " Wybaczcie miszczu Malianie" i tak już zostało.
a tu w sarapatach to i normalniejsze bo ludzie miastowego mistrza nie używają a miszcz to bardziej po wiejsku....
Dla kuzynów tycio tego za dużo było. bo i miszcz Marian nie dość, że mistrzem był to i ich , jak widać wójem. To i ich matki były najprawdziwszymi burdulaczkami a oni obaj spadkobiercami wszystkiego co sie tylko da spadkobierczyć. nadodatek brodaty, ze wzruszniem paskudnym sie im przyglądający Kazik, jeśli nadążali był ich kuzynem. Wacław dotychczas bezpiecznie odcinający się od parciakowości i burdulactwa poczuł się nieswojo jakby siłą wciągnięty do tej, na swój sposób, kochającej sie gromadki.
- no to dupa blada - powiedział mu cicho Dominik wzruszając ramionami.
- nie żebym był bardzo niewdzięczny.... wójku - zaczął powoli Wacław - ale czy to wszystko w jakiś sposób wpłynie na tych za drzwiami. czy po prostu umrzemy sobie w szerszym gronie rodzinnym?
- jak tam twoi ludzie? -zapytał syna Marian.
- Odciągnęli ich w las, ale iwan ma teraz jakichś 50 a moich 6 teraz, długo to nie potrwa i wrócą...
jakby potwierdzając te obawy w oddali dał sie słyszeć dzwiek zbliżających się kroków - po chwili dudnienie w drzwi powróciło nabierając nawet na sile.
- czekajcie tu - powiedział nagle pobladły Tomasz i razem z pozostałymi ruszył do zamaskowanej w rogu dziury w ścianie, skąd przyszli. nim zniknęli rzucił na odchodne do miszcza.:
- otwórzcie drzwi kiedy zapykam do bramy. Zapukam tak jak pukaliśmy do drzwi chałupy twojego ojca.
miszcz wiedział że sprawdzają go po raz ostatni. w latach ciemnych z burdulactwem sie wszyscy po chałupachj chowali. i żeby na milicji nie skończyć trza było swoich rozpoznać. i tak Paweł z Jutrosinów swoim uczniom na specjalny sposób do drzwi pukać kazał. i teraz tamci go sprawdzają. Żalu nie miał, to samo by zrobił. wiedział, że jeśli drzwi otworzy na zły sygnał tamci trzej bez żalu wszystkich w środku wyrżną."
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
2 miesiące później...:
Miszcz splunął krwią i otarł zarośnięte twardą szczeciną usta. Wargi miał popękane a skórę suchą i twardą. Siadł na poboczu drogi oddychając ciężko. Biodro rwało a ból ciągnął się aż do stopy. Wiedział, że daleko nie zajdzie. Każdy krok bolał.
W oddali nie widać było żadnych domów. Asfaltówka ciągnęła się między polami w cholerę daleko i bez sensu.
Pochylił głowę i poczekał aż atak bólu przejdzie.
- Buty się rozleciały mruknął do siebie. Przez jakis czas próbował przetartym sznurkiem przywiązać podeszwę to rozwalonego trepa. Marian wyglądał strasznie. To ,co zostało nim z ubrania posklejane było błotem, kurzem, wilgocią pól na których spał i resztkami tego co znalazł i zjadł.
Ból przestał łomotać w głowie i postanowił iść dalej. Wstał powoli i ostrożnie postawił stopę na drodzę. Zabolało, ale ruszył dalej. Powoli.
Do wieczora dowlókł się do ściany lasu i zwinął w klębek pod blaszaną wiatą przystanku. Tak przetrzymał noc budzony jak zdziczałe zwierze przez światła przejeżdzająch wozów.
Rano ruszył dalej
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Napisano Ponad rok temu
Zatrzymał się na skraju wsi koło południa zastanawiając się czy jej nie ominąć. Dopadł go głód i zastanawiał się czy nie poszukać czegoś do jedzenia we wsi.
Na polach nie było już niczego a po przymrozkach nawet znalezione kartofle nie nadawały się do pieczenia ani jedzenia. Przełknął ślinę i wszedł między domy. Pusto było bo i ciągnęło zimnym wiatrem od rana.
Wlazł ciężko do spożywczego i zatrzasnął drzwi z trudem. Doszedł do lady i podniósł wzrok na sprzedawczynię. Może 10 letnia dziewczynka kupująca lizaka gapiła się na Mariana przez chwilę z rozdziawionymi ustami. W końcu nie wytrzymawszy szepnęła do sklepowej:
- Pani Helu a ten pan nie ma oka!!
Marian z zawstydzeniem zasłonił brudną dłonią zaropiały, pusty oczodół i pochylił głowę.
- Chleb wycharczał i wysupłał z kieszeni garść drobnych.
Kobieta z obrzydzeniem wrzuciła je do szuflady nie licząc i podała mu bochenek. Wyszedł i siadł na schodach żując kęs po kęsie. Patrzył przed siebie jednym okiem i nie myślał o niczym.
Napisano Ponad rok temu
Siedział oparty o sadza pokryty, martwy pień i grzał dłonie przy ogniu. Tu na skraju martwego, suchego lasu jak okiem sięgnął rozciągały się tylko zarosłe po pas chwastami pola. Wszystko szare było i ciężkie a dym z palonej opony jak na złość nie chciał się unosić w szaro mętne niebo i rozpełzł się po polach.
Spadał na niego czarny deszcz sadzy a Marian zdawał się tego nawet nie zauważać. Kropki sadzy osiadały na włosach, twarzy, łachmanach. Roztapiały się w mżawce dnia. Powoli miszcz stawał się bardziej i bardziej podobny do szarości wokół. Rozpływał się w niej i znikał.
Tak przysnął. Śniło mu się ciepłe i niebieskie niebo. Zielone drzewa. A potem wszystko stanęło znów w płomieniach i ból przeszył oko. Zbudził się zwinięty ściskając owrzodzony oczodół. Sapał jakiś czas a potem powoli doszedł do siebie.
Przez chwile Marian próbował przypomnieć sobie gdzie właściwie idzie i doszedł w końcu do tego, że nie idzie donikąd. Po prostu sunie przed siebie i nie ma znaczenia ani w która stronę ani jak szybko i tak nikt na niego nigdzie nie czekał.
Nim zapadła decyzja, nim zdecydował się odejść myślał ze ta świadomość przyniesie spokój, ale nie przyniosła niczego. Cały ból od którego chciał uciec niósł ze sobą dalej. Przez pola, lasy, przez wioski, deszcz i mróz. I choć to wiedział nie dało mu spokoju.
Przynajmniej był sam.
Napisano Ponad rok temu
Siedział w tym lesie już 3 dzień samemu nie wiedząc czemu. Właściwie chodziło chyba o to ze nie było tu ani ludzi ani ich śladów. Przez te miesiące wędrował po wsiach i polach pooranych, obrośniętych i zasypanych ludzkimi śmieciami. Żywił się nimi, spał w nich, próbował się nimi otoczyć i wchłonąć. Tutaj było inaczej pusto, cicho. Brodził po kostki w zmrożonych liściach a strumień płynał zimny i czysty. Marian nie mugł opuścić tego miejsca. Siedział, spał, leżał. Pił wodę ze strumienia i pierwszy raz od tygodni umył twarz. Brud spłynął nurtem a on długo moczył dłonie patrząc na nie jak na dłonie obcej osoby. był wyczerpany, głodny, miał gorączkę.
- Co tu tak siedzicie dziadku?
Marian odwrócił się, ale nie zobaczył nikogo. Serce biło mu jak dziecku. Przez lata nie pozwolił nikomu podejść się tak blisko a tego człowieka nie słyszał
Uspokoił się i zaczął wierzyć, że tylko mu się zdawało, kiedy głos odezwał się znowu:
- Lasek piękny ładniej tu niż na polach, nie?
Marian zaczął obracać się dookoła przez jedyne oko wypatrując obcego. W głosie tamtego słychać było albo naiwną troskę albo drwinę..
Liście z drzew opadły dawno a krzaków nie było tu żadnych, Miszcz niczego nie rozumiał. Przechylał głowę na boki szukając wzrokiem. Tamten wciąż mówił.
- Długo chcesz tu tak siedzieć? Bo to i wilka można dostać. Tam za laskiem świat jaki był taki jest. Poczeka nie zniknie.
- A ty kto? warknął Marian. Wyszło mu to paskudnie ni to pisk ni zgrzyt. Od wielu dni nic nie mówił i wcale za tym nie tęsknił.
- Bo widzisz, jak by tu ślicznie nie było nic to nie zmieni jak w tobie brudne pole dziadku.
Marian na pamięć cisnął gałęzią w stronę z której wydawał się dochodzić głos. Tamten jednak w tym samym momencie zaczął dochodzić z zupełnie innej strony:
- to jak to jest przed tym wszystkim tak uciec? Tak jak chciałeś? Lepiej? W końcu nic nie musisz robić? Albo tylko to co chcesz. Warto ?
- ty kto warczał miszcz miotając się po polanie z grubą gałęzią w dłoni.
Był wyczerpany, nie jadł kilka dni i nie trwało to długo nim zatrzymał się zasapany nad brzegiem strumienia. Głos mówił dalej szybciej i szybciej, z każdej strony. Marianowi niebo zlało się z drzewami, drzewa z ziemią, wszystko zawirowało i padł twarzą w strumień tracąc dech. Głos ucichł.
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Napisano Ponad rok temu
Był przemoknięty a woda, wsiąknieta przez łachy zaczęła zamarzać tak ,.że kroki stawiał teraz mniejsze i chłód dopadał go z każdym bardziej. Skupił się cały na stróżce krwi, która z rozdartego przez kamienie w strumieniu boku spływała po brzuchu i biodrze grzejąc je trochę.
Marian ściskając brudną dłonią bok zatoczył się i oparł o drzewo. Siły go już opuszczały i las rozmywał się mu w oczach. Krew przeciekała przez palce, czuł jej ciepło. Właściwie ciepło krwi było ostatnim co poczuł, kiedy wytoczył się na polanę zachwiał i padł w suche liście.
Jesień była i liści po kostki. Padł w nie miękko i prawie w nich zniknął.
Cisza zaległa znowu nad lasem bo i jego oddech się uspokoił jakoś jak tylko życie zaczęło z jego boku z krwią wypływać.
Takiego kilka godzin później znalazł stary Andrzej tupiąc powoli ścieżką wąska przez polanę.
Widać jeszcze nie czas był na Mariana bo stary bok mu zawinął i na piszczącym , pordzewiałym wózku zaciągnął do domu.
Jaki to dom był w lesie zapadła, opuszczona stacyjka.
Słońce było choć mróz już szczypał
Kolej już tamtędy nie jeździła- tory trawa zarosły, która teraz poschła i szara umierała pochylona i ścięta mrozem. Zrzucił go nastary, petami zatęchły tapczan i powoli zdarł z niego łachy zmarznięte. Chwila po chwili łachmany otajały i małe pomieszczenie wypełnił taki odór, ze stary z obrzydzeniem wywalił szmaty na trawę. Opatrzył Marianowi ranę i zmył go z grubsza zagrzaną w obitej blaszanej misie wodzie. Spod skorupy brudu, posklejanych włosów i nieszczęścia wyłaniac się zaczął człowiek. Umęczony stary zawinął podartym prześcieradłem paskudną ranę na boku, przykrył obcego kocem i siadł zmęczony.
Napisano Ponad rok temu
Mijały dni, stary obmywał obcego, karmił papką z gotowanych w obitym, blaszanym kubku ziemniaków ze skwarkami. Był przy nim cały czas chyba ze wychodził, raz na 2 dni kupic chleb czy kartofle.
Nie było go wtedy i 2,3 godizny, bo do wsi daleko było a i nogi Andrzeja nie te same. Przystać trzeba czasami i usiąść na kamieniu. Kiedy wracał znajdował obcego zwiniętego w kłębek w rogu izby. Trząsł się wodząc dziko wokół jedynym okiem.
Andrzej dźwigał go powrotem na łóżko i choć tamten nie oporował i wydawał się przytomny był gdzieś głęboko w sobie i słowa nigdy nie powiedział. Sam Andrzej drugi już tydzień spał na podłodze owiniety w koc.
Nie żal mu było tych niewygód, bo w końcu nie był sam a i towarzystwo mu odpowiadało, bo obcy w swoich majakach milczał a Andrzej z ludzmi gadać nie lubił.
I tak to było ich dwóch ale po trosze jakby każdy sam.
Marian był w swoim świecie i choć ciałem w andrzejowej stacyjce duch jeszcze zagajnika nie opuścił. Siedział tam , nad strumieniem i słuchał głosu który przychodził ze wszystkich stron i z żadnej.
Marian czuł chłód trawy zielonej w dłoni i mróz na policzkach i widział gorace słońce. Wszystko naraz się działo lato jesień, zima tkwił tak i patrzył i takie to prawdziwe i normalne było.
Głos czasem znikał , czasem atakował, czasem miły czasem dreszczem, przechodził. Marian poznał znow bezsiłę i strach. I nie wiedział co z tym zrobić. i nie wiedział już kim jest co go otacza i po co to wszystko.
- Co tam dzisiaj stary? zachichotało za plecami.
-Czego chcesz? bezsilnie mruknął miszcz nawet się nie odwracając.
- Nic nie chce zaśmiał się tamten
- To po co to wszystko? Marian twarz w dłonie schował.
- Znaczy co wszystko, hehehe ?
- wszystko , już nic nie wiem Marian mruczał do siebie z pochylona głową.
- to dobrze, to dobrze rechotał głos tak głośno, że liście spadały z drzew. Były zielone i żółte. W tym samym czasie rozkwitały i schły. W słońcu i w deszczu rozgrzane i obsypane śniegiem.
Marian zamknął oczy. Za dużo tego było.
Tego dnia w izdebce ciepło było bo Andrzej naniósł drewna i palił w blaszaku od rana. Szczapy mokre były, ogień skwierczał a pachniało w środku grzybem i igliwiem.
Na zewnątrz deszcz roztapiał brudne resztki śniegu z wczoraj. Stary siedział przy oknie i patrzył na ścianę lasu z petem w zębach. Lało cały dzień a jego rwało w krzyzu zawsze na deszcz. Męczył się i wiercił, ale wiedział ze póki mokro nie przejdzie.
Zamyślił się gapiąc tak i dym zaczął szczypać go w oczy. Potrząsnął głową i kątem oka zauważył kształt w rogu izby.
Obcy siedział na łóżku i nie wiadomo od kiedy gapił się na niego.
- Ty kto? warknął Marian.
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Napisano Ponad rok temu
Nim otworzył usta obcy spadł na niego i zciął z nóg. Z hukiem padł na podłogę, tamten sapiąc lezał na nim wciskając mu w gardło aluminową łyżkę. Andrzej kątem oka zmierzył osległóść od łóżka. Jak on się tu dostał to jakieś 6,7 metrów!!
- Ty kto ? zawarczał jeszcze raz Marian.
Siedział w kawiarni i czytał książkę, plecami oparty o ścianę. Była nudna, ale dał jej jeszcze 5 stron szansy. Jak nie zadziała, rzuci w cholerę. Skończył akapit i przeleciał odruchowo wzrokiem po kolorowym tłumie.
Tamten na schodach bez wprawy udawał, że go nie obserwuje przeglądając komiks, a drugi, z przeciwnej strony schował się za gazetę.
Paweł, bo takie imię teraz nosił podrapał się po głowie z zaciekawieniem.
- Dzieciaki pomyślał. Bo i ta dwójka w żadnym razie nie przypominała nikogo kto mógłby go znać albo i sledzić. Mieli brudnawe ciuchy i szare twarze.
Przeciągnął się jeszcze raz sprawdzając czy długi sztylet na plecach pod kurtką jest gotowy do wyciągnięcia i prawą stopą wysunął nóż schowany pod nogawką w lewej skarpecie.
Wrócił do książki. Była naprawdę nudna. Ani to za inteligentne ani wciągające. Jakoś ostatnio nic się nie da czytać. Rzucił wzrokiem na półki szukając czegokolwiek i już miał iść w te stronę, kiedy do stolika zbliżył się brodaty mężczyzna.
Tak naprawde to Paweł widział go od chwili, kiedy wyszedł zza półek i całe to wstawanie miało ułatwić wycięgnięcie noża spod kurtki. Niepotrzebnie bo tamten tylko siadł i spojrzał mu w oczy. Dwaj młodzi się nie ruszali, ale teraz już otwarcie i z ciekawością patrzyli w stronę stolika.
Paweł wrócił do krzesła i siadł patrząc na tamtego.
Był jakieś 5,7 lat od niego młodszy musiał mieć koło 35. oczy miał czarne i świecące, brodę długą a włosy potargane, skudlone do ramion.
I chociaż brudny była w nim i powaga i dostojność. I chociaż w łachach to trzymał się prosto a oczy się śmiały.
- Sarapaty - powiedział kiwając głową Paweł, który teraz nosił takie imię.
Brodaty uśmiechnął się.
- Zawołaj te dzieciaki, są tu jeszcze wolne krzesła powiedział Paweł.
- Nic im nie będzie, niech tam zostaną głos brodatego zaskrzypiał paskudnie.
- Jak mnie znalazłeś? właściwie nad tym zastanawiał się najbardziej. Był w tym mieście niedługo i nie miał jeszcze zbyt wielu wrogów. Zastanowił się chwilę i z wredną satysfakcją uznał, że właściwie wszyscy, którzy wiedzieli gdzie go można znaleźć zostałi zabici. Większość z jego ręki
- ojciec mi kiedyś powiedział, gdzie bywasz
Paweł przechylił głowę zaciekawiony.
- i że twoje prawdziwe imie to Drzazga
Paweł zadrżał i nawet nie próbował tego powstrzymać... stał znowu jak 20 lat temu na placu w Sarapatach, ociekał krwią i błotem a tamtem człowiek nadawał mu imię.
Milczeli chwilę a potem Drzazga przemówił:
- Witaj Kazik.
Kazik uśmiechnął się.
- Prawdziwy chłop pomyślał Drzazga patrząc na niego miszcz miał rękę do ludzi
- przykro mi. Dowiedział się za późno westchnął szczerze kiedy walczyliście byłem powiedzmy nieosiągalny.
Tak naprawde w tym czasie leżał związany i skatowany w piwnicy pewnej podwarszawskiej wilii. Wilii już nie ma. Spłonęła. Jak odkryła policja mieścił się tam dom publiczny. Według wyników sekcji zwłok wszystkie ofiary zginęły od ran kłutych i ciętych .
Drzazga poprawił sztylet na plecach i spojrzał na syna miszcza.
- Jak mogę ci pomóc młody?
Kazik zaśmiał się głośno. Kilka osób odwróciło się w ich stronę.
- nikt mnie tak już dawno nie nazywał
- byłeś młody i głupi..
- a ty mnie skatowałeś prawie na śmierć - w głosie Kaziika nie było żalu, śmiał się.
- twój ojciec mi kazał - Drzazga patrzył na niego ze skrywanym podziwem.
- Ci dwaj to kto? Twoi uczniowie?
Kazik opowiedział mu historię i w miarę opowiadania patrzył jak Drzazga otwiera coraz to bardziej ze zdumieniem oczy i z ciekawością patrzy na młodych.
- hohohoho pokiwał głową spełnienie marzeń miszcza. To ma być owoc tego waszego pojednania? Szkoda że Marian nie dożył
- Nigdy nie znaleźliśmy ciała!!! powiedział głośno Kazik patrząc mu w oczy przysyłaja mnie starzy, ksiądz i lekarz kazali mi cie znaleźć...
- a pogrzeb?!?, podobno był kurwa pogrzeb!!- Drzazga otworzył usta i poczerwieniał
- Pochowaliśmy zakonice, uczennice księdza. Iwanowi ją dorwali.
- Po co?? Drzazga patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Pokój jest kruchy. Iwanowi i starzy mistrzowie po bitwie dali nam spokój chyba tylko dlatego, że uwierzyli w śmierć miszcza. Ale wciąż przysyłają szpicli i śledzą naszych. Kiedyśmy go ostatni raz widzieli ojciec był ranny w głowę i słaby jak kot. Znikł nam za płotem z oczu. Jeśli by go wtedy dorwali to mimo układu zatłukliby jak nic. Wymyśliliśmy pogrzeb i siedzieć aż ucichnie
siedzieli przez chwilę bez słowa.
- Teraz już czas go szukać starzy kazali mi cię znaleźć podobno wiesz jak szukać ludzi. Ty z tego swiata. My w nim ślepi i zagubieni.
Dopiero teraz Drzazga zrozumiał. Tamci dwaj patrzyli i na niego i wokół. Tak naprawdę sprawdzali czy nikt nie śledzi ich i Kazika.
- czemu ja ? ja nawet tatuaża nie mam, ja obcy, nieszkolony jak inni
- Dlatego.. nikt za tobą nie pójdzie
Kazik na niego popatrzył smutno:
- ja tam byłem, kiedy na początku próby ojciec na ciebie patrzył. Miałem 10 lat i stałem przy nim jak powiedział, że nie będzie cię uczyć bo nie potrzebujesz tego. Ty jedyny zwolniony byłeś z próby, bo ojciec uznał, że jej nie potrzebujesz. Jestes jednym z mistrzów czy tego chcesz czy nie. Czy studiujesz burdulactwo czy nie. Ja byłem przy waszej rozmowie.
Drzazga teraz sobie przypomniał. Małe brudne cyganiątko ganiające po izbie kiedy miszcz z nim rozmawiał.
Kiedy zapytał go jak chce żyć. Kiedy miszcz go błogosławił. I pozwolił na taką drogę. Całe życie oparł na tej rozmowie i była zawsze tak jego i osobista i jedyna, że teraz wstrząsem było to, ż ktoś jeszcze wszystko o niej wie. Że dorosły, obcy mężczyzna tam był i ją pamięta.
- powiedz mi co wiesz powiedział przez suche gardło.
Kazik szybko i rzeczowo opisał ostatnie dni.
Drzazga zadał jeszcze kilka pytań i westchnął:
- mam tu jeszcze kilka rzeczy do zrobienia potem się tym zajmę. Powiedz starym, że dam im znać jeśli się czegoś dowiem.
Wstał i wyszedł. Mijając Dominika spojrzał mu smutno w oczy
Napisano Ponad rok temu
Wszedł uśmiechając się.
- Jestem Wacław, jakoś nie było okazji się przedstawić powiedział nawet nie wystawiając dłoni.
- Taa? Drzazga popatrzył na niego.
- Starzy kazali mi iść z tobą..
- To czemu tego nie powiedział Kazik..?
- A zgodziłbyś się?
- nie
- Dlatego uśmiechnał się Wacław kazali mi za toba łazić jak smród po gaciach tak długo, aż się zgodzisz.
Drzazga skrzywił się. Widać nie mogło być łatwo. Innego by po prostu się pozbył, ale to siostrzeniec miszcza. Skrzywił sie jeszcze raz.
- Tak własnie powiedzieli uśmiechnął się Wacław.
- Jak?
- że nie zabijesz mnie bo jestem z Burdulaków i
- Błąd stanowczo przerwał mu Drzazga, a Wacław wyprostował się gotując do walki nie zabije cię bo jestes siostrzeniec Mariana, a nie Burdulak. Mam gdzies Burdulaki i całe to gówno
- Oni się nie zmienili ciągnął i co ja mam cie za sobą ciągnąć? W tych łachach? Co ci o mnie powiedzieli?
- Niewiele . Wacław wzruszył ramionami ksiądz powiedział ze jesteś dzikie zwierze, wilk i ze miszcz się na to zgodził
- taaa- dobra, pójdziesz ze mną ale najpierw trzeba cie ubrac .i umyć od tej chwili odzywasz się tylko pytany. Nie zadajesz pytań i niczego nie robisz bez polecenia. Ja cie nie zabije ale mogę okaleczyć
Wacław uśmiechnął się i kiwnął głową
-może nie będzie tak źle mruknął do siebie Drzazga.
Napisano Ponad rok temu
Jeździli razem cały dzień. Wóz Drzazgi był czarny i świecący. Parkowali w zaułkach a Wacław cały czas siedział w wozie.
Drzazga był zadowolony. Młody nie gadał , siedział cicho w wozie i nie zadawał żadnych pytań. Minął dzień i wieczorem zajechali do mieszkania, które wynajmował.
W pokoju stał tylko stół , jedno krzesło, materac leżał na podłodze. W rogu stał komputer, telewizor i jakieś odtwarzacze. Wacław zaśmiał się siadając na materacu.
- czemu rechoczesz? Drzazga spojrzał na niego.
Młody milczał przestrzegając umowy.
- mów powiedział stanowczo tamten.
- wszystko zaczyna się trzymać kupy powiedział Wacław śmiejąc się i wzrokiem pokazał sprzęt w rogu pokoju.
- co? zaciekawiony Drzazga spojrzał mu w oczy.
- koło południa byliśmy w lesie gdzie grzebałeś w tym kontenerze na śmieci na parkingu wcześniej kupowałeś akumulatorki potem ta rozmowa z policją
- wnioski ? Drzazga powiercił się na krześle.
- na tym parkingu pracują tirówy. Masz w kontenerze kamerę i nagrywasz klientów. Numery wozów dajesz swoim w policji i masz adres i nazwisko. Wybierasz bogatych i żonatych, wypalasz płytkę i sprzedajesz
- hehehehehe dobrze. Ogólnie dobrze. Jak rozumiem to nie przypadek że wysłali do mnie ciebie a nie tego drugiego? Jak mu tam? Dominika.
Wacław śmiał się z nim a potem opowiedział mu o prawie zabójstwach, zamachach i podpaleniach.
Przez całą opowieść Drzazga płakał ze śmiechu i prawie spadł z krzesła słuchając o zamachach na kierowniczke ZUS-u.
Potem wrócili do tego czym gospodarz się zajmował.
- Nie jest do końca tak jak mówisz Drzazga spoważniał prawda jest taka, że nikt nie może cię poznać. Tylko wtedy rzecz zrobiona będzie dobrze, jeśli nikt nie będzie wiedział o twoim istnieniu. Dziewczyny z lasu ochraniają ludzie z miasta. Klienci mają swoich ludzi. Sztuką jest tak namieszać żeby wszyscy myśleli ze to, kto inny a ty nie istniejesz.
Nie mam namiarów z policji sam za nimi jeżdzę. Wybieram takich którzy korzystają kilka razy o tej samej porze. A potem za nimi jeźdzę.
To prosta rzecz i łatwy pieniądz.
Rozmawiali jakiś czas o sposobie przekazania pieniędzy, ominięciu policji, podsłuchów i choć Drzazga nie mówił młodemu wszystkiego i tak poczuł się świetnie rozmawiając swobodnie o tym, o czym zawsze musiał milczeć.
- mogę o coś zapytać Wacław wiercił się i nie wiedział jak zacząć.
Tamten z uwagą kiwna głową.
- jak to jest? Wacław w końcu wydusił to z siebie Miszcz zgodził się na to na takie życie? Kradzież. Oszustwo? Ta takie dalekie od burdulactwa .
- Byłem w twoim wieku, kiedy dostałem się do Sarapat. Miałem próbę, ale miszcz przerwał ją i po kilku miesiącach nauki kazał mi szkolić innych westchnął pozwolił mi być kim jestem i żyć jak żyję.
- jak wilk?
- Taaa, jak wilk Drzazga się skrzywił każdy o tym gada, ale nikt nie wie co to znaczy. Wilk je, kiedy jest głodny. Zaatakowany się broni i zagryza. Nie jest oswojony i nigdy dla nikogo nie pracuje. Sam poluje.
Wilk poluje, je i śpi.
Dlaczego prawie zabijałeś? Przecie ż to było złe?
Wacław popatrzył mu niepewnie w oczy
- ja nikomu nie robiłem krzywdy, zawsze się wycofywałem nim zabiłem
- bo nie chciałes żeby cie złapali!! A nie dlatego ze to złe
- nie wiem, zamotałęm się Wacław nie wiedział co powiedzieć
- to jakby wilk miał wyrzuty ze zagryza królika. Albo gonił go łapał i puszczał. Bez sensu. Jeśli zaakceptujesz kim jestes będziesz sobą.
- szczęśliwy? zapytał Wacław
- Dureń warknął Drzazga ani szczęśliwy ani nieszczęśliwy, ani dobry ani zły. po prostu będziesz sobą.
Napisano Ponad rok temu
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Jakoś po pierwszych trudnościach obaj się dogadali i nie wchodzili sobie w drogę.
Andrzej wiedział, ż Marian zostanie aż ustąpi śnieg i odejdzie swoją drogą. Marian nie rozmawiał z gospodarzem cały dzień krzątając się wokół chałupy, rąbiąc drwa i szykując jedzenie. Nagrzał wody i szarym mydłem wyprał ciuchy. Andrzej dał mu przybory i siedząc przy ogniu pozszywał jak się dało łachy. Potem przeprał je jeszcze raz i wywiesił na dworze. Przemarzły przez noc i takie płachty rano owinięty tylko w koc przyniósł Marian do chałupy. Andrzej w milczeniu patrzył jak krząta się w samych gaciach.
Marian wyglądał jak stary, chory koń pociągowy. Sploty ciężkich grubych mięśni porosłe siwym włosem. Blizny, sińce. Dwie pieści odległości od nadgarstka na miękkiej skórze wnętrza ręki miał Marian tatuaż dwóch skrzyżowanych kos.
Andrzej pomyślał, że mimo tych mięśni, twarzy wiatrem ogorzałej obcy wygląda staro i jakby coś ważnego w nim umarło. Coś go złamało, ale ani nie wypadało ani nie miał ochoty pytać.
Jak każdy Andrzej skrywał swoją historie i wdzięczny był Marianowi, że o nią nie pyta.
Jak to jest, że tacy ludzie zawsze się znajdują. Świat cały pełny jest takich co szczęście znajdują w zakupach i żuciu gumy, a tacy zawsze się znajdą. Pewnie po to żeby siedzieć razem i osobno przy piecu i gapić się gdzieś tam w siebie bez sensu. Wdzięczni za to, ż nikt nie pyta, co im jest. Bo i oni sami pewnie nie wiedzą.
Od kilku dni nie mówili do siebie w ogóle. Trwali tak koło siebie mijając się w progu bez słowa. I choć Marian nie usłyszał, żę jest tu jak swój przyjęty po prostu został i zamieszkał. A i Andrzej po prostu to uznał i tak dwaj starzy ludzie stali się jak jeden stary.
Wieczór nastał i obaj siedzieli w ciemnej izbie, świeca przygasała, w piecu trzaskało. Obaj w koce zawinięci gapili się bez snu to przez okno to w sufit. Każdy w swoich myślach. Wtedy Andrzej przemówił jednym zdaniem.
- Kiedyś podobno wilki tu pod chałupę stadem podchodziły
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych
10 następnych tematów
-
przygotowanie do egzaminów
- Ponad rok temu
-
Które kimono?
- Ponad rok temu
-
Budojo z cd
- Ponad rok temu
-
SKLEPIK Z JAPOŃSKIMI GADŻETAMI
- Ponad rok temu
-
do wrocławskich aikidoków
- Ponad rok temu
-
Podejście do treningu.
- Ponad rok temu
-
Oboz zimowy...
- Ponad rok temu
-
kobiety w Aikido
- Ponad rok temu
-
szczepanisko - stare psisko ;>
- Ponad rok temu
-
optymalna ilosc zajec
- Ponad rok temu