Skocz do zawartości


Zdjęcie

Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
307 odpowiedzi w tym temacie

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Ksiądz był wściekły i drażniło go wszystko. Nie ciepiał tego… wszystko się mieszało. To w co wierzył i jak żył przestało być tak proste i spokojne jak lubił. Ten dureń wikary z Pierogów. Po co mu powiedział!? Teraz obaj nosili ten sam krzyż. Tamten wiedział, że Jerzy powtórzy Marianowi. Teraz ci trzej ludzie powiązani byli grzechem i wszyscy nosili w sobie ciężar tajemnicy spowiedzi Iwana. Każdy z nich czuł że jakoś w ten sposób się z Parciakiem związali i więż ta z chwili na chwile silniejsza się stawała i ich zbliżała.
Jerzy szarpał się rozdarty jak zawsze miedzy księżeniem a byciem marianowym. Miszcz z bólem patrzył jak jego uczeń życie w takiej udręce przeżywa, ale każdej chwili dumny był i szcześliwy z drogi , która Jerzy wybrał .
Lata temu, kiedy zmęczony burdulactwem ze łzami w oczach Jerzy prosił miszcza o zgodę na drogę do sutanny Marian się zgodził.
Za jednym warunkiem. Kazał sobie obiecać, że z chwilą wejścia w zakon Jerzy na dobre odrzuci zabijanie. Ćwiczyć może w samotności i zawsze do niego jak do ojca przyjść może, ale droga Jędrzeja Burdulaka nie dla księdza i pojąc musi Jerzy jak wielkim grzechem jest życie zabrać. Bo i w młodości lubił Jerzy krew cudzą w bitce przelać i wielką mu radość o śmierć się otrzeć sprawiało. Odkrył w nim miszcz zwierze dzikie a potem je kazał na dobre w klatkę zamknąć.
- To twój krzyż – powiedział na koniec miszcz – wielu mówi, że zabić to grzech i wielu przelanie krwi odrzuca. Ty jeden odrzucisz coś co dla ciebie prawdziwe, czegoś zaznał i czego potrzebujesz. I tak przeżyjesz życie.
I teraz stał pośród tych dzieciaczków, co najpewniej życie za kilka dni stracą. Stał i jedyne, co czuł to zazdrość, że nie jemu to dane.
Zarzucił torbę na ramie poszedł w stronę baraków. Za nim ruszyła męskim krokiem, siostra Joanna.
- Jak oni się tu dostali? – jęknęli niemal równocześnie kuzyni.
- Ksiądz się tu, we wsi wychowywał. A starzy uczniowie znają więcej wejść i wyjść niż ja – zaśmiał się miszcz.
- To był PGR – dodał Duży – tutejsi wiedzieli jak się tu dostać i jak stąd wynieść, co trzeba. Podobnież za dobrych czasów potrafili przy zamkniętej bramie zniknąć dwa kombajny do buraków…
- To by wiele tłumaczyło – przytaknął Dominik z zaciekawieniem patrząc na znikające w oddali sylwetki księdza i zakonnicy.
Tego wieczora, kiedy zapadł zmrok obsiedli wszyscy ognisko. Brakowało tylko dużego i jednego z młodych, co na czatach w rzepaku siedzieli. Siostra Joanna w wielkim kotle mieszała kartoflankę na konserwie turystycznej.
Miszcz i kuzyni czyścili broń, młodzi spali poowijani kocami, Opowiadacze cerowali łachmany a ksiądz notował coś w zeszycie.
Płomienie odbijały się mętnie w ostrzu czyszczonego przez miszcza sierpa.
- To sierp Jędrzeja? Ten z zapiecka? – zapytał Wacław żując piętkę czerstwego chleba.
- Taa – potwierdził miszcz starannie wycierając rękojeść.
Z drugiej strony na burdulakowy sierp chciwie patrzyły dwie pary oczu. Marian zauważył ten głodny wzrok i podał sierp Opowiadaczom.
Stary długo ważył ostrze w dłoniach i przełykał ślinę. W końcu odważył się i zapytał:
- Podle naszych przekazów sierp był zniknął jeszcze za Jaśka – stary drzał cały – co się z nim dalej działo?
Marian spojrzał na niego i zmarszczył brwi…:
- Opowieść za opowieść…
Obaj Opowiadacze skrzywili się zdziwieni. Nikt wokół ogniska nie wydawał się zainteresowany ta rozmową. Ksiądz pisał co pisał ziewając, młodzi sapali przez sen zmęczeni. Kuzyni z zapałem szorowali piaskiem tłuste krwią drzewce broni. Siostra jak zawsze znudzona mieszała zupę.
- Co byście miszczu chcieli wiedzieć? – zapytał w końcu stary wciąż patrząc na broń.
No nie wiem sam… w moim wieku to wiecie – człowiek nawet nie chce wiedzieć za wiele – zaśmiał się nisko Marian. Opowiadacze rozluźnili się nieco i stary zagaił odważniej:
- Może wam moszczu opowiem jak Kuba z Parciaków w dziegciu się schował jak za nim kozacy po wsi chodzili?
- eeee, to znam – Marian odebrał od starego sierp i zabrał się znowu do czyszczenia.
- Albo – jął kusić się młody Kacper – jak Jędrzej do Sarapat wracając w haremie przez 3 niedziele mieszkał?
- eeee – wzruszył miszcz ramionami – powiastka urocza bom słyszał, ale tak szczerze to gówno prawda. Bo nikt nie wie, gdzie i którędy on wędrował. Żeśta to chłopaki wymyślili w długi jesienny wieczór na jakimś peronie.
Mnichowie wiercili się wciąż gapiąc na sierp, kiedy miszcz po krótkiej przerwie znów zagaił:
- No dobra, jak tak was ciekawi ta opowieśc to mnie tylko kilka prostych odpowiedzi dacie i wam powiem, zgoda?
Obaj poderwali się i wytrzeszczonymi na Mariana oczami zaczęli się zaklinac, że co wiedzą powiedzą.
Miszcz odczekał chwilę i zaczął, głos przy tym mu się inny zrobił – niski i groźny strasznie:
- To ja bym chciał wiedzieć, kiedy dokładnie Iwan uderzy, kogo będzie miał ze sobą, czy już muście przekazali ilu nas i jak teren zabezpieczony. Powiedzcie też co wam kazał zrobić: otworzyć bramę, czy nas przez sen podusić, może potruć, co?
Zapadła cisza straszna i Opowiadacz z uczniem zamarli w bezruchu. Trwało to krótko bardzo bo oto nagle na krótki okrzyk starego obaj wyrwali spod łachmanów noże i zerwali się w stronę miszcza.
Właściwie zaczęli się zrywać bo w tej samej chwili wszystko wokół zmieniło się zupełnie.
Zacznijmy od tego, że siedzący po bokach Mariana Dominik i Wacław skrzyżowali, przed moszczem czyszczone kosy blokując do niego dostęp. W jednej chwili wszyscy młodzi otworzyli oczy i podnieśli się ściskając broń. Właściwie nie było to już potrzebne, bo w chwili gdy Opowiadacze zaczęli wyciągać noże zdarzyły się dwie dość ważne rzeczy.
Siostra Joanna płynnym, ruchem wyjęła z gara rosyjski bagnet, którym mieszała zupę i parujące kartoflanką ostrze błyskawicznie przyłożyła staremu do gardła. W tym samym czasie Kacper był już nieprzytomny, Ksiądz Jerzy walnął go przez łeb notatnikiem w twardej oprawie.
Marian siedział jak siedział i twarz nie zmieniła mu się ani na chwilę, zakonnica zabrała tamtym dwóm nożę i przeszukała łachmany niczego już nie znajdując. Potem wytarła w habit bagnet i wróciła do mieszania zupy.
Młodzi spojrzeli po sobie i położyli się powrotem spać. Kuzyni zabrali się za swoją robotę.
- Jak to szło? Opowieść za opowieść – podjął przerwaną rozmowę zaciekawiony Marian.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Stary wiedział swoje i rozsądny był. Nim młody się ocknął Marianowi wiedzieli już wiele. Stary Opowiadacz wiedząc, że kupuje własne życie mówił dużo, szybko i niewyraźnie.
Iwan nasłał ich zbadać ilu jest broniących i jak długo mogą się opierać. Jak teren jest zabezpieczony i kto został we wsi. Mieli dzwonić z komórki, którą zakonnica wygrzebała z łachmanów nieprzytomnego Kacpra i upewniła się ze tego dnia nikt z niej jeszcze nie dzwonił. Mnichowie nie zdążyli donieść.
Dalej opowiadał stary o przygotowaniach, jakie ponoć przeprowadzał Iwan. Do Pierogów zjechali, co ważniejsi Parciakowie z całego kraju. Różnymi metodami przekonał ich Iwan coby turnieju zaniechali i w zamian miecz siłą odebrali. Jednych zastraszył , innym krwi upuścił, reszta szybko się zgodziła.
Tak ponoć uzbierał ponad setke chłopa spośród samych parciakowych kuzynów. Wysłał też wici do kilku starych klanów Burdulackich. Starzy mistrzowie odpowiedzieli, że nie mieszają się do walk między parciankami, których za odszczepieńców uważają a Marianem, który to nie z burdulackich i nie po Jędrzeja tradycji a obcy. Jednakowoż zapowiedzieli, że los miecza troską ich przejmuje i na sprawę z oddali patrzeć będą.
Iwan nie przejął się tym wcale, starych mistrzów wzorem ojców nie poważając. W zamian nich kupił ponoć dla pewności pomoc band ze wschodu, z którymi interesa prowadzi. I tak do parciakowych dołączylo kilkudziesięciu zza Buga. Długo im musiał tłumaczyć, że strzelać nie mogą i miecz tylko ostrzem odzyskać można…
- iwan nie jest głupi – przerwał tą spowiedz ksiądz Jerzy – wie, że jak nas powystrzela straci posłuch pośród swoich…
- no tak… - zamyślił się Wacław – ale jak tu się zwali 200 chłopa i wyrznie nas nozami to niby bardziej honorowo?
- Durne to trochę…. – potwierdził odkrywczo Dominik.
- Ale tradycyjnie – wyjaśnił miszcz z uśmiechem na twarzy – nikt nie mówił, że tradycja musi być honorowa albo uczciwa. Taki śmigus dyngus to też tradycja a jakie durne??
Wszyscy zarechotali.
- Zaraz, jakoś nikt o tym nie mówi, ale ten durny miecz jest u mnie w domu na za przeproszeniem meblościance. Moze do nich napisać, żeby sobie szturmowali mój blok jak tak lubią - spróbował zażartować Dominik.
ksiądz jerzy sięgnął w mrok za sobą i wyciągnął futerał, który niósł na plecach, kiedy przybył do Sarapat. Powoli rozwinął czarne płótno i w świetle ogniska wszyscy zobaczyli miecz Jędrzeja Burdulaka. Dominikowi zrobiło się niedobrze...
- Dlatego księdza tu nie było - pojechał ksiądz po to do miasta? - odezwał się po chwili
- no to mamy tych banderowców, nie ucieszyli się, że nie można nas wysadzić? – zmienił temat Jerzy
- Właściwie, podobnież tylko zdziwili, ale im to, jak powiadają wszystko jedno, bo większość po specnasowskiej szkole i nożem lubieją robić… Ponadto podobnież Iwan obłędnie powtarza wciąż, że litości ma nie być iwszystkich trza wyrżnąć - odpowiedział niepewnie Opowiadacz gapiąc sie jak idiota to na sierp czyszczony przez Mariana to na miecz.
- fajnie, ze to dodałeś tak na końcu – mruknął do siebie ksiądz patrząc z troską na siedzących wokół ogniska.
Dominikowi coś chodziło po głowie. Coś z tamtego starego świata Sprzed. Sprzed czasów kiedy powłóczono go za ciągnikiem widłowym a 4 młodzieńców tłukło go żerdziami po nerach.
- znaczy zjedzie tu koło 200 chłopa w nożami i widłami i co? – zapytał niepewnie, niechcąc wyjść na durnia – a policja, straż pożarna, obrona cywilna i takie tam?
- a właśnie – przytaknął skwapliwie stary – właściwie to nie 200 a koło 250. Iwan opłacił komendanta i Policja odetnie drogi a solidny oddział do walki z tłumem dołączy do akcji w razie potrzeby.
- to by wiele tłumaczyło – mruknął po dłuższej chwili Pankracy bardziej do siebie niż do nich.
Wizja setek uzbrojonych mężczyzn za murem nagle stała się dla wszystkich realna. Noc już zapadła ciemna i chmury zaszły niebo po całym dniu spiekoty. siedzieli w ciszy, kiedy pierwsze pioruny rozbłysły gdzieś daleko. Cienie drzew za murem zaczęły dygotać na wietrze a liście szumieć. Jakby setki postaci przemykało za murem. Dotarło do nich co stanie się za 2 dni.
Ksiądz spojrzał na młode twarze i wróciło do niego to dziwne odczucie. Zapomniene i wyparte od 20 lat. Obrzydliwe, wyrażne odczucie, że ostrze kosy, którą ściskasz przerzyna czyjeś gardło a krew ścieka po drzewcu i jego dłoniach. Czuł jej smak w ustach i drżał paskudnie..
- Kto chce zupy?? - odezwała się niskim, doniosłym głosem siostra Joanna.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Noc mijała powoli. Nikomu nie chciało się spać. Zawinięci w koce wokół dogasającego ogniska coraz wyraźniej widzieli tysiące gwiazd na czarnym niebie. Końcu zamilkło ognisko, żadnych więcej strzelających w płomieniach gałęzi, żadnych iskier. Nagle ciemność zapadła i nikt nie widział już niczyich twarzy. Chłód przyszedł w tej samej chwili. Tak to zostali nagle sami w ciemności ze swoim strachem, sami z tym co przyjdzie wkrótce.
Siostra Joanna bez problemu przeszła przez szczelinę w płocie starej obory a dalej podkopem, pod murem PGR – u. wyszła w krzakach łopianu przy sadzawce. Otrzepała habit i ruszyła polną drogą w stronę oświetlonych ulic wsi. Pola pszenicy pachniały mocno i idąc siostra trącała z troską nabrzmiałe kłosy. Weszła do opuszczonej wsi. Główna droga oświetlona była lampami i w oddali na ławce zobaczyła zgarbioną postać.
Podeszła powoli z założonymi rekoma. Duży podniósł twarz i spojrzał na zakonnice. Siostra twarz miała bladą i smutną. Drżała i ściskała dłonie do piersi.
- Aż tak źle? – Duży patrzył w jej nieobecne oczy przez chwilę.
Siostra oprzytomniała nagle i chwyciła się za głowę. Zrobiła krok do tyłu i potrząsnęła głową.
Duży patrzył na nią bez zdziwienia ale z zainteresowaniem.
- Kto? – zapytał bez emocji.
Siostra Joanna otarła pot z czoła i spojrzała na niego z prawdziwym smutkiem. Patrzyli chwilę, nim Duży zrozumiał. Zrozumiał i pokiwał głową.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

.
.
.
..
.
.
.
.
.

.
.
.
.
.
.
.

.
.
.
..

.
.
.czas na kipisz
.
.
.
.
.
.

..
.

.
.
..

.
...
.

..
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Tej nocy zakonnica opowiedziała o swoich przeczuciach Marianowi. Wędrowali powoli między drzewami i miszcz słuchał spokojnie jej roztrzęsionego głosu. Patrzył przy tym na mrokiem osnute wysokie mury gospodarki.
Kałuże posoki i zwłoki bliskich, powykrzywiane w grymasach twarze. Ból. Ogień i czyjeś śmiechy.
Objął dłońmi jej zapłakaną twarz i popatrzył w oczy. Była w nim cisza taka, że nagle się uspokoiła.
Posadził ją na omszałym, zimnym kamieniu a sam przykucną kilka metrów dalej na wilgotnym, próchnem pachnącym pniu. Las był cichy i czarny. Krążyli tu już czas jakiś a oczy dalej nie przyzwyczajały się do świerkowego mroku.
- Swego czasu – jego głos w tej ciszy brzmiał mocno i strasznie – przyprowadzałem tu, w to miejsce co większe dzieciaki. Sadzałem na tym kamieniu i opowiadałem historię…
Zakonnica uśmiechnęła się. Znała z wielu ust opowieści o nocnych wyprawach do lasu.
- ten las jest cichy i czarny. Nie słychać zwierząt a ziemie czarne igliwie pokrywa. Słońca nie ma i nic większego od gnojaków w próchnie nie żyje.
Dzieciaki siadały na kamieniu a ja opowiadałem o, stworze, który żyje gdzieś między głazami. Całą zimę śpi najedzony a budzi się wiosną głodny. Nikt nie wie jak wygląda. Wiadomo tylko ze porusza się bezszelestnie jak zwierz i ma białe oczy. Te białe oczy to ostatnie, co widza jego ofiary. Zwierz nie jest wielki to i zasadza się tylko na dzieci, które po lesie łażą samopas albo się od grupy odłączą. Wciąga takiego szczawia w krzaki i krew wysysa. Ostatnie co taki biedak widzi to białe oczy. Zwierz wpatruje się w oczy gasnącego dziecka i przyjmuje jego postać. Słaby jeszcze jest to i dziecko blade się wydaje i chorowite. Tak zmieniony przyłącza się do grupy albo, jak dzieciak samopas z domu przyszedł idzie do chałupy.
Blady jest i oczy ma mętne to i go za chorego biorą. Na domiar złego jako zwierz mówic nie potrafi – to i tylko charcze i zgrzyta zębami. Pakują go do łóżka i chcą karmić, ale on ludzkiego jedzenia nie chce. Tylko kiedy noc zapada wstaje i tym co z nim pod dachem śpią powoli, noc po nocy krew wysysa. Staje się silniejszy aż w końcu całkiem już dziecko przypomina. Za to wszyscy wokół coraz to bledsi i chorzy się stają. Kiedy jesień przychodzi zwierz nocy ostatniej wysysa do ostatka ofiary i wraca do lasu. Zapada w sen, żeby powrócić następnej wiosny.
Potem dzieciakom kazałem patrzeć w las i wypatrywać stwora bo to jak mawiałem noc była kiedy z leża zimowego wstawał. Pisku było tyle – miszcz zaśmiał się na wspomnienie – a i potem większość po nocach spać nie mogła. Wielu do tej pory widzi w lesie chłopca o białych oczach…
Zakonnica zachichotała. Marian spojrzał na nią z uznaniem – nawet i dorośli tutaj w ciemności i ciszy lasu bli się opowieści o białookim chłopcu.
- muszę jeszcze nad tym popracować – udał smutek – jak już zakonnice się tego nie boją.




Nadszedł ostatni dzień przed bitwą i właściwie nic się ciekawego nie zdarzyło. Dokończyli przygotowań i czas jakiś spędzili z księdzem na modłach. Wyspowiadał ich Jerzy wszystkich i pokropił broń na zapiecku rozłożoną wodą święconą. Jeszcze wspomnieć trzeba jak to miszcz na koniec do księdza podszedł i dłoń do niego wyciągnął. Jerzy spojrzał po wszystkich bo do gestów tak zażyłych nie był przyzwyczajony ale dłoń jak należy wyciągnął i uścisnął.
Marian spojrzał mu smutno w oczy i sam tylko wiedząc jak szybkim ruchem złamał księdzu nadgarstek. Jerzy, chłop był wieki twardy to tylko syknął i bluzgnął paskudnie. Potem nic nie mówiąc sam sobie kij zębami ściskając nadgarstek nastawił i obwiązał.
Spojrzał na miszcza bez wyrzutu bo i wiedział, że Marian dla jegodobra mu prawą dłoń przetrącił. Bez niej kosą ani sierpem ksiądz robić nie będzie i nikogo do grobu a siebie na zatracenie wiekuiste nie pośle.
- Ale kija nie odpuszcze – warkną do siebie
- A kijem możesz -zaśmiał się miszcz i odwrócił do reszty – pomiętajcie , że nam zabijac jak się da trzeba unikać. Tnijcie po nogach albo drzewcem po łbie.
Tego dnia poszła jeszcze zakonnica do Józka tłumaczyć, żeby jej widzeniami się nie przejmował bo i one ze strachu widać powstały. Zaśmiał się Duży i powiedział, że śmierci to każden z nich się spodziewać musi bo tak łatwiej będzie przyjąć co jutro przyniesie.
a tak to nic szczególnego się nie działo




No i nadszedł dzień, na który czekali. Słońce wzeszło wcześnie i jako, że wiatru nie było gorąc się zrobił szybko.
Była 6 rano, kiedy zaczajony w rzepaku Duży najpierw usłyszał a później zauważył w oddali kawalkadę wozów. Wyjeżdżały zza lasu kilometr od podpiłowanego mostku. Na początku dwa osobowe, potem ciężarówka z ludźmi na pace. Potem kilka osobowych i na końcu znów ciężarówka i furgon. Duży owinął wokół dłoni sznur, którego koniec przywiązany był do wspierającej most konstrukcji z pniaków. Zawołał do siebie jednego z młodych i kazał gnać do miszcza z wiadomościami:
Nadciągali, na głupa, bez zwiadu główną kawalkadą – pierwsza fala dziesięć wozów,koło 50-80 chłopa.
Wozy powoli zblizały się i Józek kucnął niżej w rzepaku przyglądając się bliżej. Na ciężarówkach siedziały rozgadane wielkie chłopiska, gadając głośno i bawiąc się łańcuchami i kijami bejzbolowymi.
Dwa wozy na przedzie miały zaciemnione szyby, ale przez uchyloną szybę zauważył, poważną twarz w ciemnych okularach. Rozpoznał jednego z synów Iwana.
Wozy sunęły nie zwalniając ani nie przyśpieszając. Dużego zdziwiło, że nikogo nich nie zastanowił stojący w powietrzu smród ropy. pierwsze wozy minęły go i wjechały na mostek.
Duży naciągnął sznur modląc się , żeby cholerstwo nie zawaliło się pod osobowymi. Powierzchnia zatrząsła się i kiedy tylko pierwszy wóz minął most drugi zatrzymał się nagle na środku a syn Iwana wyskoczył i zaczął przyglądać się mostkowi. Miał na sobie garnitur, ręce trzymał w kieszeniach. Kręcił nosem wąchając.
Józek drżąc patrzył jak siłą rozpędu wyładowana przygłupami ciężarówka wsuwa się na mostek. Centymetr po centymetrze patrzył czekając aż większa jej część wsunie się na mostek. W tym czasie syn Iwana pochylił się i z rozdziawioną gębą zauważył konstrukcje pod mostek a potem napięty sznur prowadzący w rzepak. Podniósł palec wskazując na skulony w rzepaku kształt i ich oczy się spotkały.
- kurwa by cie była pie…….. – syknął Józek i zapierając się piętami o ziemie szarpnął konopnym sznurem. Pień podpierający wyskoczył spomiędzy kamieni i w tym samym momencie szlak trafił most. Syn Iwana i jego świecąca bryka ciulneła 4 metry w dół na kamieniste dno wyschniętej rzeczki. Chwilę potem ciężarówka zahuśtała nad krawędzią i spadła jak młot na dół, w ekspresowym tempie wciskając zdziwionego młodzieńca z powrotem do beemki. Tym razem bez otwierania drzwi.
Duży, ukryty w rzepaku z niesmakiem wykrzywił twarz. Z wraku ciężarówki dobywały się jęki kilkunastu chłopa. Zależnie od stanu przeważały brzydkie wyrazy lub wzywanie mamusi. Bajzel zapanował nieludzki i chłopaki z kawalkady, która zatrzymała się przed mostkiem poczęli zeskakiwać na dno rzeczki pomagać rannym wyleść z wraków. Nad krawędzią zebrało się kolo 10 chłopa.
W tym czasie duży klnąc pod nosem szybko zmienił miejsce czołgając się w rzepaku, tak, .żeby nikt nie znalazł go po sznurze. Dotarł do zagonu, który śmierdział nieludzko ropą sięgnął do kieszeni i wyciągnął zapalniczkę.
Kilkaset metrów dalej w tym samym czasie czarny mercedes wpadł rozpędzony miedzy zabudowania Sarapat.
To był pierwszy z wozów, który minął mostek przed synem Iwana. Chłopaki nie wiedząc jeszcze za dobrze co się stało jeździli jak głupki wte i z powrotem po głównej drodze wsi. Przez otwarte już okna darli się machali łapami. Wóz wzbijał kurz a zostawione we wsi psy darły się jeszcze głośniej. Zza rogu na pobocze drogi wyszedł starszy , podpierający się na kiju człowiek. Mimo rosnącego upału stary miał na głowie futrzaną czapkę. Wóz minął go szybko a ci w środku najwyraźniej dobrze się bawiąc próbowali go nieudolnie opluć. Jeden siedzący na tylnim siedzeniu wystawił za okno ramie wystawiając do starego palec wskazujący.
Odjechali kilkadziesiąt metrów i z piskiem zawrócili prawie w miejscu. Pokrzykując ruszyli w jego stronę i wydawało się, że wystająca z wozu dłoń z bransoletą będzie próbować zerwać staremu czapkę z głowy. Mężczyźni bawili się dobrze. Kiedy wóz zbliżył się do Mariana tez szedł na bok, podniósł kij nad głowę i ciął nim przez wyciągniętą za zaciemioną szybę ręką. Chrupnęło, kij złamał się w pół, przedramię wykrzywiło się paskudnie. z wnętrza dobiegł potworny skowyt. Kilkanaście metrów dalej wóz zatrzymał się, ryki nie ustawały.
Siedzący po prawej stronie stronie kierowcy wielki chłop wysiadł pierwszy i stanął plecami do otwartych drzwi. Starzec jeszcze przed chwilą 20 metrów od niego stał teraz jakieś 5 od wozu. Jak dostał się tu tak szybko?
Miszcz zamachnął się potężnie ułamanym kawałkiem kija, który miał w dłoni i rzucił w niego. Kij obrócił się w powietrz tylko raz i końcem walnął tamtego w brzuch. Siłą obrotu drugi koniec ciepnął go potężnie przez poszranioną twarz i pozbawionego przytomności rzucił o otwarte drzwi wozu.
Kierowca nie zdążył jeszcze na dobrze wysiąść kiedy Marian kopnięciem wsiadł go do wozu z powrotem. Pochylił się i podniósł z ziemi ułamany kawałek kija ostatni z przytomnych, jak idiota rzucił się na Mariana z kijem bejzbolowym. Miszcz sparował i paskudnie zsunął ułamany kikut swojego kija po wypolerowanym, nowiutkim kiju bejzbolowym tamtego. Zjechał do jego dłoni łamiąc palce i wbijając w raną drzazgi, piach i inne cholerstwo. Tamten stęknął i padł na kolana. Dopiero teraz zauważył, że na progu naprzeciw całej scenie w ciszy i z zainteresowaniem przygląda się kilku siedzących mężczyzn.
Miszcz spojrzał na leżących i kiwnął głową do kuzynów. Dominik i Wacław wstali i otrzepali tylki z kurzu. Wacław połknął ostatni kęs chleba.
Zajęło chwilę nim z wozu wywalili tamtych na pobocze.
5 minut później tak jak przewidywał Duży z powrotem od wsi w stronę zawalonego mostku pedził mercedes. Jakieś 100 metrów od jamy z której wystawały resztki beemki i ciężarówki mercedes nagle przyśpieszył a z wnętrza na pobocze wyskoczyło dwóch mężczyzn. Przekoziołkowali i zrywając sie na nogi pognali powrotem w stronę wsi.
Chwilę zajęło nim machając łąpami ci nad wyrwą próbowali ostrzec tych w dole. po wielkim bum w dole przybyło znacznie jęków i przekleństw.
Józek pokiwał głową z zadowoleniem – jak dotąd szło nieżle. Czas teraz na finałowe bum i trzeba wracać między mury.
Zasłonił ciałem zapaloną zapalniczkę i zbliżył ją do plany ropy w rzepaku. W oddali usłyszał wycie syreny. Zdziwiony wychylił głowę i w oddali zauważył zbliżającą się od lasu karetkę na sygnale. Wozy parciakowych zjechały na pobocze a wyjąca karetka podjechała do wypełnionego wozami dołu po moście. Dostęp zagradzał obrócona w poprzek srebrzysta toyota. Otaczający ją mężczyźni machali do kierowcy wskazując gestami dół z którego dobywały się jęki. Józek przyjrzał się uważnie kierowcy i twarz wykrzywił mu paskudny uśmiech.
Karetka zamiast zwalniać przyśpieszyła i impetem uderzenia wepchnęła honde do dołu razem z kilkoma z parciakowych. Drobny kierowca zatrzymał się nad brzegiem i spokojnie wysiadł. Podszedł i z zaciekawieniem i rękoma w kieszeni spojrzał na cały bajzel w dole. z wnętrza karetki wysiadło dwóch, wielkich mężczyzn i bez słowa ruszyli w stronę tylnich drzwi.
Kierowce otoczyła grupa zakrwawionych, wściekłych mężczyzn. Ten patrzył na nich z niewinnym uśmiechem. Ponad ich głowami rzucił pytające spojrzenie na grzebiących w karetce towarzyszy. Tamci pokiwali głowami i wyciągnęli leżące wzdłuż noszy kosy. Kierowca rozpiął na ten widok fartuch i wyszarpnął zza pasa dwa sierpy.
- no to lec kurde rok
zaczął ich siec po nogach i dłoniach. Płytko i bez ciecia głównych tętnic. Fachowo. Tłum przerzedził się szybko bo i od tyłu dopadło ich tych dwóch dwóch kosami. Tak, że po kilku chwilach wszystko leżało brocząc i krwawiąc wzorowo.
Przedstawiciele opieki zdrowotnej spojrzeli zgodnie w stronę końca kawalkady skąd nadbiegał uzbrojony po zęby tłumek kilkudziesięciu chłopa. Wściekły i ryczący.
I pewnikiem zmiótł by ich ten atak gdyby nie to że nagle cała otaczająca ich okoliczność przyrody wybuchła ogniem. Płomienie wysokości człowieka ogarnęły otaczające ich połacie rzepaku a języki ognia sunęły szybko wyschniętym korytem w stronę góry wozów.
Tam za stertą kamieni gałęzi leżała przytargana przez marianowych wczoraj beczka benzyny. Ze sporej dziury wyciekała w stronę płomieni stróżka bezołowiowej.
Nim wszystko wokół szlak jasny trafił a beczka wystrzeliła kilkanaście metrów w bezchmurne niebo i Duży i trzej załoga karetki pędziła na skróty przez pole w stronę otoczonego murami schronienia marianowych.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
przeskoczyli przez mur i wciągneli za sobą drabinę. Cała czwórka miała czarne twarze i smierdziała ropą. rozejrzeli się.
Wszyscy stali na swoich pozycjach, tylko miszcz krążył bez słowa między nimi. Duży podbiegł do niego i zdał relacje. Marian popatrzył mu w oczy.
- Ilu zginęło? - zapytał smutno.
- nie wiem , koło 20-25?
- nie za mądrzy, co? - miszcz zmrużył oczy.
- Tak - duży odwrócił się w stronę wrót - trafiło tylko na durnych najemników. Prócz synka Iwana nie było tam żadnych prawdziwych Parciaków. Same przygłupy.
- Wiem, to by było za proste. Chca nas zmęczyć i posłali ich na pierwszą linię. Mówiłeś o furgonie?
- Tak - Józek podrapał się po głowie - nikt nie wysiadł nawet kiedy wszystko eksplodowało. nawet kierowca...
- Cholera - warknął ksiądz Jerzy, który przysłuchiwał się rozmowie siedząc na kamieniu niopodal - trzeba było go obserwować zamiast się tu wycofywać.
- kto jest teraz na zewnątrz? - Duży rozglądnął się po placu licząc wzrokiem obrońców
- Siostra i trzech młodych. Piowinni wracać - Ksiądz wydawał się zdenerwowany.

Zaczęło się od szelestu zarośli za murem. Na tyle gospodarki. potem zza muru zobaczyli tylko trzęsące się liście niskich brzóz. Krzyki przyszły potem. I jęki. nie trwało to długo i tylko raz czy dwa usłyszeli szczęk ostrza o ostrze. zaraz potem wzdłuż muru dało się słyszeć sapanie i dzwięk biegnących stóp.
wciągnęli drabinę i po chwili u szczytu muru pojawiła sie siostra Joanna ciągnąca za soba jednego z młodych. Chłopak miał na sobie przekrwawioną koszulke bez ramion.
dopiero, kiedy obrócili go na ziemi zauwazyli, że przez szyję biegnie mu długie i proste cięcie. chłopak nie żył.
Jerzy kucnął przy nim:
- Kosa? - zapytał stojącego za ich plecami Mariana
Miszcz przyjrzał się cięciu ze smutkiem w oczach.
- nie..
nie powiedział nic więcej i odwrócił się. zapadła cisza.
- tamci dwaj sa młodzi - powiedziała Joanna - pewnie uciekli. Cholera nawet nie wiem co to było. W jednej chwili jakby nas krzaki opadły. Krew mnie zalała i zaczęłam uciekać ciągnąc go - zakonnica tamowała paskudne cięcie na czole kawałkiem urwanego rękawa habitu. Zaraz pewnie przybiegną.....
- Nie przybiegną!!! - głos miszcza był silny i głośny, wszyscy zadrżeli - oni już nie żyją i cokolwiek zaraz zobaczycie nie wolno wam się tym przejąć. Śmierć to tylko śmierć. Zdecydowaliście się iść do końca i teraz już nie ma odwrotu!!
za murem zaszeleściło i po sekundzie szerokim łukiem ponad ogrodzeniem przeleciały dwa przedmioty. Odcięte, obkrwawione głowy chłopców potoczyły się im pod nogi. Stali patrząc na nie i nikt nie miał odwagi podnieść wzroku.
- Śmierć to śmierć- warknął miszcz- Wracać na swoje miejsca!!!!
Wrócili, a on odszedł w stronę obory ściskając do piersi odcięte głowy tamtych dwóch.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Iwan był wściekły jak cholera. Dopiero co przyjechał pod Sarapaty a już szlak go trafiał. Przez komórkę, jeszcze nim zobaczył w oddali dymiące chałupy, dowiedziałcię co zaszło.
Nie, żeby się tego nie spodziewał. Całe to durne stado wyrobników posłał tam przecież po to, żeby zajęło na chwilę marianowych. Nie liczył jednak na taką rzeź. Nie liczył też na to, że Pietka zginie. Chłopak nie był za bardzo rozgarnięty, ale Iwan przyzwyczaił się do jego durnej gęby. Bo i wiele lat minęło nim go przygarnął.
Wściekł się jeszcze bardziej, kiedy powiedzieli mu, że musi wysiąść z wozu.
Ogień na polu dogorywał a w niebo z rowu snuła się stróżka śmierdzącej ropą i palącymi się oponami dymu. Wokół, na trawie siedzieli poranieni , z poczerniałymi twarzami wszyscy podnieśli wzrok na Iwana czekając na jego reakcję.
Tego było już dla starego Parciaka za wiele. Wyrwał zza pasa długi nóż i cisnął nim w stronę najbliższego, rannych. Zanim tamten padł Iwan już przy nim był wyrywając nóż z jego gardła. Krew gorącym strumieniem chlusnęła na eleganckie spodnie Iwana.
Stał chwile czując jak lepka tkanina przykleja mu się do nogi.
A potem ruszył między nich. Na nic się zdały próby ucieczki. Dzgając i tnąc mistrz Iwan zasztyletował rannych.
Ci , którzy z nim teraz przyjechali patrzyli beznamiętnie. Słońce odbijało się od ich czarnych okularów a garnitury wyglądały elegancko i z szykiem.
Kiedy skończył ochlapany krwią Iwan wysapał do reszty:
- Wypierdalać…
Po chwili ci, którzy przeżyli atak marianowych i dożynki Iwana z piskiem opon odjechali powrotem do miasta. Pozostała tylko kupa dogorywającego złomu i zaparkowana nieco dalej czarna furgonetka z przyciemnianymi szybami.
Iwan przetarł twarz z krwi i kiwnął pytająco głową w stronę furgonu.
Jeden z synów doskoczył do niego i na ucho szepnął kilka słów. Iwan pokiwał głową z nieufnością patrząc na tajemniczy wóz.
Wyjął komorę i wezwał prawdziwych żołnierzy….
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
- Ojcze, nie ufam im – rzekł z pochyloną głową Wania, najstarszy syn.
Iwan wycierał twarz podanym przez syna ręcznikiem.
- Wiem, to dobrze – im nie wolno ufać. Pamiętaj, że skoro sami chcieli zająć się Marianem trzeba to wykorzystać. W końcu już dopadli trzech z tych zasrańców.
To mówiąc kopnął jeden z trzech bezgłowych korpusów leżącym przed nim na kupie.
- Idę z nimi pogadać – rzucił ręcznik powrotem do syna i ruszył w stronę furgonu.
Za samochodem na ziemi siedziało trzech mężczyzn. Odwróceni do Iwana plecami wydawali się go nie zauważyć.
Byli starzy i siwi. Nie odzywali się do siebie patrząc daleko w stronę linii lasu. Iwan podszedł bliżej. Wyglądało jakby wystarczyło teraz podejść i ciąć kosą. Tacy byli bezbronni, nieobecni.
Iwan wiedział, że to tylko złudzenie. Wiedział jakie mają zdolności i nie zamierzał tego lekceważyć. Fakt, że uważał ich za oszołomów nie tłumaczył lekceważenie.
- Witaj Iwanie – powiedział jeden z nich, nim Parciak otworzył usta. Mężczyzna miał krótko obcięte, srebrne włosy i kościstą, pociągłą twarz. Odwrócił się a jego oczy wydały się Iwanowi prawie białe. Tamci odwrócili się też. Obaj sprawiali wrażenie dziwnie bladych. I ten uśmiech.
U starych mistrzów od Jędrzeja z Sarapat najbardziej denerwował Iwana ten cholerny uśmiech. Uśmiechali się cały czas, może poza chwilami, kiedy zabijali.
- Witam, widziałem, że już trochę sobie popolowaliście? – mrugnął do nich.
- To wszystko niestety smutna konieczność rozlewu krwi – powiedział powoli, ale bez cienie smutku człowiek o jasnych oczach.
- Sami do mnie przyszliście i zaproponowaliście pomoc – warknął Iwan – bez was damy sobie też radę.
- Ta sprawa musi być dopilnowana do końca, zajmiemy się nimi.
- Nie ważne jak, Marian musi zginąć, reszta mnie nie interesuje.
- To miejsce to sacrum, tu narodziła się nasza sztuka. Całe to stado, które je plugawi musi zginąć. Człowiek, którego ścigasz ich tu zebrał – dlatego ci pomagamy. Nie interesuje nas wasza parciakowa wojenka dopóki nie zbliżacie się do miejsc prawdziwej sztuki Burdulaka.
- moi ludzie są w drodze. Macie godzinę na własne porachunki, potem wchodzimy my….
- pośpiech nie jest wskazany – mruknął jeden z bladych – róbcie co chcecie, my będziemy działać obok.
- Jak chcecie – powiedział zniecierpliwiony Iwan – nie wchodzcie moim w drogę. Na mnie nie działają te burdulackie pierdoły.
Odwrócił się i ruszył w stronę płonącej wioski. Z miasta nadciągali pozostali synowie ze swoimi ludźmi.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Marian pogrzebał głowy za obora . wcześniej zawinął je w szare płótno. Miejsce obłożył solidnymi kawałkami pustaków tak, żeby psy nie wygrzebały szczątków.
Miał nadzieję ze do tego nie dojdzie. Miał nadzieje nie widzieć tych cięć. Miał nadzieję, że tych, którzy zabili jego uczniów już więcej nie spotka.
- To nie są Parciakowie – powiedział cicho Józek stojący za jego plecami – miszczu, kto to zrobił?
Marian popatrzył mu w oczy:
- Ty mi powiedz, jak uważasz?
Józek zmarszczył czoło.
- Nigdy takiego cięcia nie widziałam. Czyste i proste. A siostra mówiła, że ich w ogóle słychać nie było. To nie Parciaki – jakby się nie starali tak dobrzy nie będą.
- No więc?
- Jakby cię z nami nie było to bym powiedział, że to ty miszczu… - szczerze przyznał Józek .
- Mówiłem wam, że Jędrzej wielu miał uczniów. Nie wszyscy oni się stali Parciankami.. przez wieki rozeszły się ich drogi i wielu uczyło w pojedynkę. A i kiedy miecz zaginął nie wszyscy go szukali. Częśc przystała do parciakowych po wojnie a część żyje sobie po kątach. Trochę ucząc, trochę nie. Są pośród nich tacy co się za mistrzów uznają a wiedzą tyle co pies gówna zje. Śą też tacy co umiejętności mają ale się z nikim nimi dzielić nie chcą. Są starzy mistrzowie burdulaccy co dzieci własnych nie mają a nikogo jeszcze na drodze swojej nie spotkali coby wiedzę przekazać. Mają swoje zasady i prawdy. Szacunek im się należy i posłuch… - Marian zawiesił smutny głos na chwilę – tyle, że czasem te zasady dla nich ważniejsze niż ludzkie zycie. Coś się pogubiło przez te lata. Coś umiera.
Nie wiem czymże tak rozwścieczył , ale najwidoczniej starzy mistrzowie tak mnie solą w oku mają, że przystali do Iwana.
- wy z nimi szans nie macie – wyrżną jak prosiaki…..

Było już późne popołudnie, kiedy zjechali ludzie Iwana. Inni byli niż ta rozwrzeszczana chołota, którą wynajął Iwan do pierwszego ataku.
Koło 40 solidnych mieśniaków w ciszy rozłożyło na trawie zawinięte w płachty czarnej tkaniny kosy i cepy. Obok, trzymając się z dala z zaciekawieniem przyglądało się temu kilkunastu ubranych w moro specnazu Ukraińców. Zgodnie z umową mieli tylko przy sobie długie noże.
Ludzie Iwana ubrani byli w garnitury. Zrzucili marynarki, rozwiązali krawaty i podwinęli rękawy.
Trzech mistrzów przez chwile patrzyło to na broń to na parciakowych a potem odeszli powoli polną drogą w stronę zagajnika, w którym krył się fragment muru, za którym skrywali się Marianowi.
Czas jakiś później weszli między brzozy i przystanęli. W oddali słychać było okrzyki Iwana, który dzielił ludzi na pododziały i wyznaczał zadania.
Choć panowała tutaj cisza wszyscy trzej wiedzieli, że ktoś oprócz nich jest w zagajniku.
Zza szerokiej brzozy wyszedł najpierw ksiądz Jerzy. Twarz miał brudną i dziką a rękawy sutanny podwinięte. Krew, z zadrapań na twarzy poplamiła koloratkę. W lewej ręce trzymał długi kij, prawą dłoń owiniętą miał brudną szmatą.
Mistrzowie przyjrzeli mu się ze zdziwieniem…
- Znam Cię.. - powiedział najstarszy – uczyłeś się u mnie lata temu. Potem odszedłeś.
- U mnie też… - zdziwiony powiedział drugi.
- Też cie znam, byłeś u mnie z 20 lat temu…. – trzeci spojrzał na pozostałych.
Ksiądz Jerzy pochylił głowę w pokłonie.
- Nie czas na tłumaczenia. Jestem wysłany po was. Mój nauczyciel chce z wam i gadać.
- niby czemu mamy za toba iść – zapytał ten o jasnych oczach – nie jesteś tu sam.
Zza drzewa z drugiej strony drogi wyłonił się mały człowiek w poplamionym krwią fartuchu.
- Mnie też znacie powiedział ściskając sierpy w dłoniach – uczyliście mnie lata temu.
Czas zaufać. Chodźcie za nami.
- Nie – mruknął jeden z nich i w rękach całej trójki zaświeciły długie na pół ramienia noże wysunięte z rękawów. Ksiądz spojrzał na lekarza i obaj kiwnęli do siebie głowami.
- miszcz kazał nam pokazać to, na wypadek jakbyście nie chcieli słuchać – obaj podwinęli rękawy i pokazali tatuaże. Potem odwrócilisię i ruszyli w stroine muru,. Mistrzowie wymienili zdziwione spojrzenia. To nie było możliwe…. Ciekawość starych zwyciężyła i po chwili ruszyli za tamta dwójką.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Pierwsze natarcie przyszło chwile potem. Podeszli w ciszy pod mur i zaczęli przez niego przerzucać butelki z benzyną. Marianowi nic sobie z tego nie robili bo i co spalić mogła benzyna na pustym, tłuczoną cegłą pokrytym placu. Po chwili jednak usłyszeli z drugiej strony zablokowanej bramy miarowe uderzenia ni to młota ni topora. Zaczęło się rozwalanie wrót. Marian wiedział, że gruba brama wytrzyma nie za długo, nad ranem będą mogli wejść.
Wiszące w miejscu gorące powietrze wypełnił nagle nieludzki smród. To Marianowi przebili wstawione do wykopanego rowu beczki z gnojowicą. Maź rozlała się nierówno po dnie uzbrojonej kołkami fosy. Smród dotarł widać za mur bo bombardowanie butelkami nagle ustało. Jedno z zabudowań w rogu gospodarstwa płonęło dymiąc czarno.
Kilka minut później za murem na chronionym przez Dominika odcinku dał się słyszeć jakiś hałas. Liście zaszumiały i nagle u szczytu muru pojawiła się lobem rzucona najpierw jedna, potem druga w końcu trzecia kotwica. Dominik dobiegł do granicy muru kiedy dwóch dwóch nich stało już na nim. Pomogli trzeciemu i spojrzeli w dół gotując się do skoku. Zamarli bo oto pod ich stopami zamiast ziemi świecił wielki na 3 metry szeroki rów. Tak więc musieliby przesadzić go jednym susem.
Ktoś na dole podał im kosy, spojrzeli na siebie a potem na rów i Dominika.
Ten patrząc na nich pokiwał głową. Skrzywili się z odrazą i skoczyli, najpierw jeden , potem drugi. Trzeci wciąż brał od tych z dołu kosę.
Tylko jeden dał radę doskoczył do krawędzi rowu i przez chwilę balansował groteskowo próbując wykorzystać ciężar kosy. Dominik dopadł do niego i mocnym uderzeniem wytrącił mu drzewiec z dłoni. Tamten zachwiał się jeszcze raz i runął 1,5 metra w dół. Na zalane gnojówką ostre końcówki pali. Drugi już przy wyskoku poślizgnął się i wpadł z paskudnym pac w rów rozbryzgując gnój dookoła. Trzeci zastygł na murze, spojrzał na wijących się w rowie towarzyszy i zszedł pośpiesznie powrotem na dół.
Dopiero teraz do Dominika dobiegł kuzyn.
- Poki co nieźle – powiedział Wacław.
- Długo to nie potrwa, najpewniej rozwalą kawałek muru, nie?
- Najpewniej – przytaknął Wacław.
Póki, co jednak tamci próbowali po staremu. Co odważniejsi wspinali się linach na mur i próbowali skakać. I tak Marianowi biegali od odcinka do odcinka strącając ich kamieniami albo kosą próbując odhaczyć kotwice. Zapanował zamęt.
Marian nie brał w tym udziału, po jakimś czasie odwrócił się i odszedł w stronę magazynu, w którym kryło się przejście za mur. Siadł na betonowej podmurówce tak, że przez otwarte drzwi widział kawał placu i to co się tam rozgrywało. Miszcz czekał.
Kiedy odwrócił głowę od placu dopiero kiedy za workami z piaskiem zaszeleściło i w dziurze pojawiła się głowa księdza Jerzego. Za nim wszedł lekarz i obaj kiwnęli głową do Mariana. Po dłuższych chwili tą samą drogą bezszelestnie weszło trzech mistrzów. Zmierzyli pomieszczenie wzrokiem a oczy ich zatrzymały się na siedzącym naprzeciw Marianie. Ksiądz i lekarz siedli na ziemi po turecku patrząc to na miszcza to na plac, gdzie wzbijając tumany kurzu Marianowi staczali drobne potyczki z Iwanowymi.
Trzech burdulackich przysiadło na ziemi naprzeciw patrząc z zaciekawieniem na potyczkę.
Miszcz przyjrzał się im dokładnie.
- Który to ? – zapytał jeden z nich.
- Po co pytać, przecież wiecie – Marian uśmiechnął się – zresztą co za różnica, przecież wszyscy zginą, nie?
- Nie wszyscy muszą ginąć…. – odpowiedział ten o białych oczach – nie spodziewam się,ze pan to zrozumie Panie Marianie, ale nie wszyscy musza zginąć.
Marian nagle zrobił się czerwony na twarzy, zacisnął zęby i wycedził:
- Bardzo dobrze rozumiem. Lepiej niż wam się wydaje. Przyszliście tu po tych, którzy są „czystej krwi”. reszta ma się wytłuc i wyciąć w pień. A jak by nie dali rady to pomożecie?
Tamci spojrzeli po sobie zdziwieni a najważniejszy rzekł:
- Nie znamy Pana, chociaż przez lata słyszeliśmy wiele. Bardzo nam pochlebia wasze zainteresowanie naszą, burdulacką sztuką. Tak, to prawda, żeśmy tu przyjechali sprawdzić czy aby nie ma pośród was naszego kuzyna. Zrozumiałe przecież, że chcemy ratować rodzinę. Mamy powody sądzić, że jest tu jeden.
- Który? –zaśmiał się Marian – a co jeśli jest ich kilku? A co jeśli to jeden z tych dzieciaków, których zarznęliście jak świniaki w zagajniku dzisiaj rano?
- nie podoba mi się ten ton – syknął białooki – miarkuj się brudny starcze.
- Jestem brudny i stary, Niczego już nie musze miarkować – zaśmiał się głośno miszcz – od lat wiedzieliście, że tu jestem i uczę. Od lat.i niczego nie zrobiliście? Dlaczego. Czemu pozwalaliście mi plugawić święte Sarapaty? Mnie – przybłędzie spoza klanu?
Tamci milczeli patrząc na niego beznamiętnie.
- Bo biłem Parciaków – ciągnął miszcz ciszej, jakby do siebie – póki ich wyzywałem nie przeszkadzałem. I taka wasza Burdulacka duma, zasady. Patrzcie na siebie teraz – Wszystko sprzedane, wykorzystujecie wszystko i wszystkich…
popatrzył na nich i powiedział powoli:
- czekaliście aż znajde miecz, ale nie o miecz chodziło a o syna Antoniego… jego szukaliście i dlatego pozwalaliście mi żyć…. I po niego tu przyszliście…
- Wygląda na to że Pan Marian jest mądrzejszy niż przypuszczaliśmy – powiedział tamten do dwóch pozostałych – ale nie spodziewa się ze zna tylko część prawdy.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Od strony placu słychac było coraz to głośniejszy chałas. Tu wszyscy tkwili w bezruchu wiedząc, ze wystarczy jeden nieostrożny gest i obie strony rzuca się na siebie. Wszyscy wyjąwszy Mariana ściskali broń. Z zakrwawioną kosą wpadł nagle do pomieszczenia Dominik. Ciągnął ze sobą za brodę starego Opowiadacza. Oszalałym od bitwy wzrokiem odszukał miszcza:
- Uwolnili się śmierdziele, złapałem tego, ale ta młoda małpa za szybka, uciekł za mur gnojek.
- Rzuć go tu i zawołaj resztę, niech tu przyjdą. Musimy pogadać.
Opowiadacz padł na ubitą ziemię, próbował się zerwać ale Dominik przydepnął go nogą nawet na niego nie patrząc
- Ale miszczu – tam bitwa… - rzucił zdziwiony
- Zawołaj ich – spokojnym głosem powiedział Jerzy – to jest ważniejsze.
Z niedowierzaniem Dominik pokiwał głową i wybiegł z magazynu. Z zewnątrz słychać było coraz to więcej głosów. Wpadli kupą: najpierw jeden z młodych, potem kuzyni, na końcu drugi młody pomógł wleść krwawiącemu Józkowi. Kilkanaście metrów za nimi gnało z rykiem kilku ludzi Iwana.
Kuzyni już pchali skrzydła drzwi, kiedy usłyszeli stanowczy głos miszcza:
- wpuście ich.
Wpadli do środka z rykiem, kiedy za ich plecami kuzyni zaczęli zamykać wrota.
Iwanowych było 5, otoczeni byli przez 7 ludzi Mariana. Wszyscy zamarli kierując w siebie broń.
Mierząc we wroga kosą kuzyni plecami dopychali drzwi.
- Zostawcie uchylone dla reszty naszych – powiedział miszcz siedzący wciąż w tym samym miejscu.
- nie ma już reszty naszych miszczu… - powiedziałWacław blokując wrota drewnianą belą.
Marian milczał chwilę:
- Siostra Joanna? – zapytał
Dominik pokręcił głową ze smutkiem w oczach.
W tej chwili jeden z otoczonych zaśmiał się i podniósł do góry dłoń, którą ściskał zakrwawiony, czarny welon.
Ksiądz Jerzy zerwał się na nogi. Dygotał. Ścisnął lewą dłonią kij.
- Pozwól mi miszczu –warknął czerwony na twarzy
- Rozbroić ich tylko, wy dwaj, spojrzał na księdza i lekarza – reszta siadać.
Zaatakowali różnie. Lekarz jął ich zachodzić i kąsać sierpami, tnąc to po dłoniach to po nogach. Ksiądz Ksiądz rykiem machając kijem wskoczył miedzy nich. To nie były wiejskie głupki tylko szkoleni przez lata młodzi od Iwana. Jednak choć cieli celnie i szybko kij w rękach księdza jeno furczał i tłukł gdzie popadło. Jerzy ryczał jak ranne zwierze i choć mogli nikt z marianowych nie wyrwał się mu pomagać. Bo i każden widział ,ze to jego chwila i za krew siostry musi odpłacić.
Obaj z lekarzem szybcy byli i straszni, co prawda ksiądz cały we krwi był swojej i sutanna raz przy razie pocięta to żadnego z iwanowych poważnie nie ranił. Między nimi tańczył już tez i lekarz. Ciął był płytko a tak szybko, że tylko smugi srebrzyste sierpy zostawiały.
Kurz opadł i zasapani stali obaj. Wszystko co iwanowe leżało pobite na ziemi. Lekarz podał zakrwawionemu księdzu księdzu ramię i posadził go na klepisku. Wyszarpał z kieszeni jakiś gałgan i jął opatrywać mu rany.
Trzech mistrzów burdulackich stało patrząc wzrokiem zdumionym to na nich to na miszcza to po sobie.
- Skąd znacie te formy?! - Pobladłymi ustami wyszeptał najważniejszy – tego żaden Parciak nie ma prawa znać a co dopiero obcy jak wy!!!
- Czasy się zmieniły – smutno rzekł Marian – ci co byli swoi są już obcy, a wielu obcych bardziej swoi niż wam się wydaje.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
- To absurd- zakrzyknął jeden z nich – przybyliśmy tu wesprzeć paszywych bo parszywych, ale pobratymców, a okazuje się że nasze formy sekretne znają nie oni ale banda obcych przybłędów
Cała trójka wydawała się oburzona.
Dominik był wściekły. Nie dość, że na jego oczach ginęli towarzysze, nie dość, że miszcz niewiadomo poco zamiast wysłać ich do walki każe tu bez potrzeby siedzieć to jeszcze ci trzej. Jakoś podświadomie wydawało mu się, że ich zna.
Że ta cała ich blada dostojność i nieobecność. Wykwintne lniane wdzianka… wydawało mu się, że to gdzieś tkwi w jego pamięci. Spojrzał na Wacława, który też z mieszanką odrazy i zaciekawienia przyglądał się obcym .
Człowiek o jasnych oczach wciąż mówił to pozostałych dwóch. W jego głosie prócz świętego oburzenia słychać był nutę pogardy:
- Przez setki lat te formy uczone były z ojca na syna – tylko pośród zaufanych. A teraz patrzcie. Nie wiemy nawet a stada przybłęd spoza rodziny plugawią pamięć Jędrzeja!!!
Dla Dominika było już dość. Jakiś czas wcześniej ludzie Iwana sforsowali mur i teraz otoczyli magazyn dobijając się do jego wrót. Musiało ich być co najmniej 20 bo słyszeli mrowie kroków i wiele nawołujących się głosów. Zaraz potem zaczęli miarowo tłuc w zablokowane drzwi.
Dominik rozejrzał się – magazyn miał tylko małe, osadzone wysoko okna, przez które z trudem przecisnąłby się jeden człowiek. Budynek był wysoki, a ścianach z cegły i drewnianym dachu.
- Będą musieli wywalić drzwi – mruknął do siebie.
Mistrzowie burdulaccy wciąż z niedowierzaniem patrzyli na to całe siedzące w magazynie obszarpane, dziwaczne stado. Wszyscy na nich patrzyli.
Główny zwrócił się wtedy do Mariana:
- forma to nie wszystko – ciągnął powoli, łomoty jęły się nasilać – możecie ja powtarzać, ale niczego nie zrozumiecie. Jaki małpy powtarzacie Zaraz wedrą się tu nasi dalecy kuzyni i wszyscy zapłacicie życiem za plugawienie sztuki, której nikt wam nikt w tradycją uświęcony sposób nie przekazał. Ostatnią macie szanse oddać nam naszego kuzyna.
Tego było już za dużo i Dominik zacisnąwszy dłoń na kosie ruszył w stronę obcych. Nikt po tym co tu przeszedł nie będzie tak obrażać Mariana . ruszyli też i młodzi, i Józek i Wacław.
I rzuciliby się na nich, gdyby nie zatrzymał ich śmiech księdza Jerzego. Kaszlnął tym śmiechem, jakby go długo powstrzymywał i nie zdzierżył. A potem już nie wytrzymał i pochyliwszy zaczął rechotać głupio. Nie minęło 5 sekund a dołączył do niego lekarz. Z razu delikatnie a potem ryczeli już obaj.
Wszystko wokół zatrzymało się i wszyscy obecni ze zdziwieniem gapili się na tych rechoczących dwóch jak na wariatów. Wszyscy prócz Mariana, któremu patrząc na nich śmiać się zaczęły wpierw oczy a potem nie wytrzymawszy ich wzroku zaczął się z nimi rechotać. I tak w trójkę rechotali aż przesunęła się moszczowi futrzana czapa. W końcu ucichli a Marian wytarł załzawione ze śmiechu oczy. Spojrzał na mistrzów i rzekł:
- Siadajcie. Czas najwyższy na prawdę. Musimy pogadać.
- miszczu – Wacław był zdenerwowany – oni zaraz rozwalą te drzwi. Nie mamy na to czasu.
- taaa. –spojrzał na Jerzego i lekarza – już czas.
Tamci wstali i podeszli do tyłu magazynu, gdzie za ścianą i murem zaczynał się zagajnik i las. Włożyli palce do ust i zagwizdali. Głośno i długo, dwa razy a potem wrócili na miejsce i siedli.
Nie minęła minuta a za drzwiami łomot walenia w drzwi zamienił się ryki i szczęk broni. Trwało to krótko, usłyszeli jak ludzie Iwana nawołują do pogoni i mnóstwo króków w stronę lasu. Wokół magazynu ucichło.
- No to mamy trochę więcej czasu - powiedział miszcz wstając – szanowni mistrzowie, czas najwyższy wyjaśnić po co tu jesteście. Wszyscy chętnie posłuchamy.
- Jesteśmy tu po to, żeby odzyskać naszego kuzyna. Uratować przed Parcianką zagładą – wiesz to Marianie….
- Gówno tam prawda, przecież tu sami obcy. Mamy tu jednego młodego Parciaka, ale to żaden Burdulak – brudny parciakowiec, jak ci za drzwiami, ich przecież macie gdzieś.
Wszyscy trzej głodnym wzrokiem zaczęli mierzyć wszystkich siedzących.
- Coś wam bardzo na nim zależy, co? – zaśmiał się Marian – czym to on się różni od tych com ich podobno powyrzynał przez lata? Też tylko Parciak.
- Nie zrozumiesz człowieku prosty!!! Oddaj nam go a przeżyje. Dla reszty i tak szans nie ma!!! – krzyknął jeden z nich
- Walcie się – warknął Dominik – Jestem Dominik Parciński, po dziadku Parciak, syn Antoniego i mam was w dupie. Moje miejsce tutaj.
Przyjrzeli mu się ze świecącymi ze wzruszenia oczyma:
- Niczego nie rozumiesz chłopcze jeszcze. Musisz z nami…
- To mu wyjaśnijcie, tu i teraz, żeby usłyszała reszta. W końcu umrą za tą sprawę – należy im się. Zabierzemy to do grobu. Nikt nie rozpowie burdulackich tajemnic – powiedział powoli miszcz.
- Dobrze - powiedział cicho ten o jasnych oczach – jesteś następcą miecza i potomkiem Jędrzeja.
Ksiądz i lekarz rozczarowani pokręcili głowami. Marian jęknął smutno i powiedział:
- Trudno, jeśli nie chcecie ja im powiem. Czas najwyższy – wskazał na mistrzów – ci trzej to mistrz Tomasz i bracia z Bieszczad: Iwo i Michał. Pośród żyjących najbardziej znamienici i szanowani mistrzowie burdulaccy. Pochodzą w linii od uczniów Jędrzeja i studiują sztukę od półwiecza sumiennia. Nie ma im równych.
Mistrzowie ze zdziwienie słuchali przemowy marianowej, miszcz ciągnął:
- 40 lat temu uczyli się u jednego mistrza. Wielka to była postać i tajemnicza. Wszyscy go szanowali a każden się bał. W tych czasach kto się burdulactwa prawdziwego uczył u niego studiować musiał . nazywał się Paweł z Jutrosinów.
Na dźwięk tego imienia trzej zadrżeli i spojrzeli po sobie, przekrzywionymi głowami patrzeć zaczęli teraz na miszcza j inaczej dłonie znów sięgnęły pod rękawy, gdzie kryły się ostrza. Lekarz kaszlnął pokazując, że widzi ten gest.
- Paweł z Jutrosinów miał wizję. Chciał zjednoczyć ruch burdulacki. Wielki to był człowiek i stworzył plan coby….
- zamilcz przybłędo!!! – warknął Iwo z Bieszczad – nie wiem ,kto ci t wygadał ale to nie na twoją głowę.
Marian zamilkł
- Stworzył plan coby połączyć starych burdulaków ze zdziczałymi Parciankami, co ich mnich Joachim pod Sarapatami znalazł – ciągnął bezczelnie patrząc w oczy mistrzów ksiądz Jerzy.
- Paweł wiedział, że jest w Parciankach siła straszna i wielka, co ją prawdziwe, podle praw i reguł żyjące burdulactwo zgubiło przez lata pokoju – ciągnął lekarz
- Tak – powiedział Marian – tą historie poznawał przez lata każdy mój uczeń, który skończył szkolenie.
- Paweł miał plan. Spotkał się z Joachimem i Marcelem – co go w lesie Dziki nazywali. On był przywódcą Parciaków w lasach i choć Opowiadacze gadają, że tylko on i jego bracia przeżyli wojnę gówno to prawda.
Wielu Parciaków z lasu w wojnę i po niej wylazło i dlatego też teraz ich tylu wszędzie.
Dziki był jedyny co się uczył prawdziwego burdulactwa, a posłuch miał wielki między Parciankami. Bali się go bo najmocniejszy był i chłop wielki.
Marian mówił powoli i coraz ciszej:
- Ponoć długo gadali i przekonał na koniec Paweł Marcela, ze wszystkich trzeba zjednoczy. Obaj mieli po ponad 40 lat i wiedzieli, ze za ich życia się nie uda, jednak Paweł przedstawił swój plan na który zgodził się Dziki.
Mistrzowie sprawiali wrażenie, ze jest im już wszystko jedno. Reszta słuchała z rozdziawionymi gębami, zwłaszcza Dominik, którego za ramie trzymał Wacław. Miszcz patrzył w czasie opowieści ukradkiem na nich obu.
- Mistrz miał dwie córki i uradził z Dzikim, że starszą wyda za młodszego brata Marcela a młodszą, która miała wtedy lat dziesięć za jego syna Antoniego. Plan w tajemnicy ustalili i nikt poza nimi tego nie wiedział wtedy bo się bali ze Parciaki w ataku szału dzieci mogą zatłuc. Czas sobie dali na to, żeby Paweł burdulackich a Marcel Parciaków mógł przekonać.
Łatwo nie było bo i jedni i drudzy w siebie zapatrzeni byli i słuchanie jednego nie było w ich naturze. W końcu uznano, że dzieci z tych związków połączą tradycję i staną w przyszłości na czele wspierani przez wszystkich by żyć podłóg przykazań Jędrzeja.
I tak były dwa wesela. Janiny z Antonim i Hanki z bratem Dzikiego, którego imienia nikt nie pamięta…
- Jurgen, ale go Ostry nazywali – jęknął cicho Opowiadacz, dopiero teraz reszta przypomniała sobie o nim. I on i pobice parciaki od Iwana z uwaga słuchaly opowieści.
- no to były dwa wesela – ciągnął miszcz....
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
- no to były dwa wesela – ciągnął miszcz – i na tych dwóch parach w przyszłości całe burdulactwo się opierać miało. I póki co tak było….
- Nieprawda, bo brat Marcela mniej niż oin był w prawach burdulackich obeznany – przerwał mu w pyle leżący Opowiadacz – i nie zdzierżył. Kilka niedziel po weselu na grabież poszedł a pograniczniki go na ukraińskiej stronie ubili.
- tyle, że mało kto wiedział – przerwał z kolei jemu miszcz, że wtedy świeżo poślubiona już przy nadziei była. Po śmierci Ostrego Parciaki odwróciły się od planu Marcela i Pawła i umyśliły ich utłuc. I to był powód dla którego Marcel obmyślił coby nazwisko zmienić i z synem i żoną od Parciaków uciec. A zabrali ze sobą tez i owdowiałą Hankę przy nadziei. Zdecydowali wszyscy w imię dobra ich dzieci, że kontakty zerwą ze wszystkimi, a jak te dojrzeją – najzmyślniejszy miecz od Marcela albo Antoniego dostanie. I ślad po nich zaginął.
- Nie wiem skąd znasz człowieku tą historię – powiedział cicho mistrz o jasnych oczach- ale to nie wszystko prawda. Po prawdzie Hanka zaginęła zaraz po tym jak jej męża zatłukli przy przemycie. Mówi się, że ją Parciaki utłukły i dlatego Marcel zdecydował się ukryć swoje dziecko.
- Wiem to od Antoniego – spotkałem go z 10 lat temu, tyś tam był – zwrócił się miszcz do Opowiadacza, który skinieniem potwierdził – kiedym odnalazł po latach szukania Antoniego i jego dziecko dowiedziałem się w czasie rozmowy, ze Hanka przeżyła, trzyma się blisko niego i ma syna. To ten – to mówiąc miszcz wskazał na wspierającego drzwi Wacława.
- Dwóch?!?! – mistrzowie i Opowiadacz wzrokiem rzucali to na jednego to na drugiego. Rzucili się do przodu i jęli ściskać i tulić broniących się przed tym kuzynów.
- Jesteście jedynymi potomkami naszego mistrza!!! – powiedział Iwo wzruszony – trzeba was przeszkolić i sprawdzić. Pójdziecie Pójdziecie nami – wielki to dzień dla klanu!!!
- Są już sprawdzeni i przeszkoleni – powiedział powoli ksiądz – znają zasady a teraz właśnie uczą się ostatniej rzeczy…
- Nie rozumiesz księże – mówił Iwo dalej – tylko człowiek linii, z ojca uczony może rozpoznać i przeszkolić. To tradycja. Mistrz i czeladnik, ojciec i syn – linia.
Ksiąz i lekarz spojrzeli na Mariana powarznie. On wiedział, że już czas. Wstał i podszedł do mistrzów, którzy zdążyli już powrotem wstać.
Marian zdjął czapę i podrapał się po głowie. Spojrzał wpierw na nich a potem na kuzynów.
- Tych trzech pamiętam jeszcze jako dziecko. Czeladnikowaliśmy razem u Pawła z Jutrosinów….
- Co ty bredzisz starcze!!! – nigdy cie tam się widzieliśmy – przerwał mu oburzony Michał a pozostali baczne się przyglądali rysom miszcza.
- Zamilcz – warknął lekarz ściskając sierp w dłoni.
- Powiedzcie mi mistrzowie…. – ciągnął pobladły jakby Marian – czy Paweł miał tylko te dwie córki?
- Miał też syna, wołał na niego Mańko – odezwał się niepytany Opowiadacz. – podobno za dziecka był zdolny okrutnie. Paweł go jak psa i gorzej od innych traktował a jak łepek miał lat 16 z domu wygnał, nie wiadomo gdzie i czemu.
Opowiadacz paplał a tamci trzej bledli. On mówił a oni zmieniali się na oczach wszystkich. Z dumnych i dostojnych po chwili stali się roztrzęsionymi dziadkami. Za to miszcz jakby urósł w oczach a twarz jego groźny wyraz przybrała.
Dominik i Wacław niczego nie rozumieli, choć wszyscy gapili się to na nich to na tamtych.
- Kiedy wróciłem do domu- zagrzmiał Marian – mój ojciec nie żył, a siostry ukrywały się z Antonim i Marcelem. Byłem sam a wy odwróciliście się od planu ojca. Nikt mnie nie rozpoznał i postanowiłem nie przyznawać kim jestem i odnaleźć rodzinę. Lata to trwało i z wieloma Parciakami musiałem walczyć, co by odnaleźć w końcu drogę do Antoniego.
Dziesięć lat temu odnalazłem go ,mojego szwagra, człowieka słabego i zagubionego. Antoni był zmiażdżony ciężarem misji. Kazałem mu syna szkolić a Wacława uczyć historii rodu. Miecz w obawie przed zemstą parciakowych przekazać zabroniłem. Bał się mnie okrutnie to i był posłuszny. Siostry moje już wtedy nie żyły zmęczone życiem, które wybrał za nie nasz ojciec.
Od tamtej pory ja albo moi uczniowie pilnowaliśmy kuzynów. Ci, których przez lata wyszkoliłem mieli się sekretnie nimi opiekować.
Aż Antoni zmarł, a Parciaki z tych, co adres znali wysłali swoich. Czas był zabrać młodych i przeszkolić.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
- zaraz, zaraz – Iwo wstał patrząc Marianowi w oczy niepewnie – mówisz, że jesteś Maniek, syn Pawła? Że jesteś jedyny żyjący z rodziny tych dwóch? Ja pamiętam Mańka – ojciec jego a nasz mistrz wygnał go z domu jak miał lat 16 – jak mówił stary i chociaż twarzy nie pamiętam silniejszy był niż kazden z nas…
- Każda rodzina szkoli inaczej, wiecie to mistrzowie – powiedział Marian drapiąc się po głowie – mój ojciec miał uczniów wielu, zdolnych i pracowitych. A syna jednego. Siostry moje szkoliły się dzielnie ale kobiet w tym fachu wtedy i dzis nawet nikt nie szanuje. Ojciec sam wiedział, że mnie samemu ciężko będzie jako jego pierworodnemu i nawet gorzej niż innych traktował.
I nadszedł taki dzień, kiedy mnie do siebie zawołał i kazał z domu iść precz. Powiedział mi, żebym na 5 lat w świat poszedł i zakazał przez ten czas ani nawet słowo jedno rzec. Kazał mi na wschód przed siebie iść i własną drogą powtórzyć wyprawę Burdulaka. Więcej lat minęło nim wróciłem…
W tym momencie ucichł bo na dachu dał się słyszeć odgłos kroków. Ktoś przeszedł na środek powały i kilkoma mocnymi uderzeniami rozwalił z desek zbity dach. Gruchło, zgrzytało i w chmurze kurzu, kawałków desek na dół spadł jakis czarny kształt. Z paskudnym „pac” zderzył się z klepiskiem. I jęknął. Wszyscy skierowali w tą stronę kosy.
Kurz opadł i otrzepawszy się Kazik wstał i rozprostował się. Popatrzył uśmiechnięty na miszcza.
Marian ukłonił mu się:
- Dobrze, możesz już mówić…
Kazik spojrzał na niego, na dziurę w suficie
- Wysoko, kurwa mać… - powiedział szczerze zdziwiony.
- Nieźle, jak na kilka lat milczenia – kaszlnął ze śmiechu lekarz i podszedł uściskać Kazika, to samo zrobił Jerzy.
Na końcu podszedł do niego miszcz i przytulił. Odwrócił się do reszty:
- To jest mój syn Kazik, właśnie ukończył ostatnia próbę - 4 lata w milczeniu w lesie.
Spojrzał na mistrzów burdulackich:
- to jest właśnie droga mojej rodziny – na syna z ojca…. Żyłem bez ujawniania się przez lata i tylko najbliżsi uczniowie znali prawdę. Tylko ci któży mieli nosić kosy na ramieniu tatuowane…. Linia nie umarła z ojcem i ma się dobrze. Nikt nie plugawi Sarapat. W Sarapatach uczy się szkoły Jędrzeja… czyśta pojęli?
- Czemu więc nazywają cię miszczem nie mistrzem? – zapytał głupawo mistrz Tomasz
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
- A bo ja wiem? - wzruszył ramionami Marian - chyba po tym jak pierwszy raz się z Parciakami zmierzyłem. Biłem się po powrocie z jednym z braci Iwana.
wszyscy nas półkolem otoczyli a jako, że mnie nikt nieznał a do ojca sie przyznawac nie chciałem póki sióstr nie znajdę to sie przedstawiłem jako Marian, po prostu Marian.
Walka krótka była bo wolniejszy był ode mnie starszy tom go obalił i kose do szyi przyłożył... a jako, że głowę chciał ratować to przy wszystkich swoich , a było ich ze 30, pokłonił się i nazwać mnie chciał mistrzem Marianem chyba, ale mu nie wyszło bom mu obuchem kosy zęby w czasie walki wybił i wyszło mu " Wybaczcie miszczu Malianie" i tak już zostało.
a tu w sarapatach to i normalniejsze bo ludzie miastowego mistrza nie używają a miszcz to bardziej po wiejsku....
Dla kuzynów tycio tego za dużo było. bo i miszcz Marian nie dość, że mistrzem był to i ich , jak widać wójem. To i ich matki były najprawdziwszymi burdulaczkami a oni obaj spadkobiercami wszystkiego co sie tylko da spadkobierczyć. nadodatek brodaty, ze wzruszniem paskudnym sie im przyglądający Kazik, jeśli nadążali był ich kuzynem. Wacław dotychczas bezpiecznie odcinający się od parciakowości i burdulactwa poczuł się nieswojo jakby siłą wciągnięty do tej, na swój sposób, kochającej sie gromadki.
- no to dupa blada - powiedział mu cicho Dominik wzruszając ramionami.
- nie żebym był bardzo niewdzięczny.... wójku - zaczął powoli Wacław - ale czy to wszystko w jakiś sposób wpłynie na tych za drzwiami. czy po prostu umrzemy sobie w szerszym gronie rodzinnym?
- jak tam twoi ludzie? -zapytał syna Marian.
- Odciągnęli ich w las, ale iwan ma teraz jakichś 50 a moich 6 teraz, długo to nie potrwa i wrócą...
jakby potwierdzając te obawy w oddali dał sie słyszeć dzwiek zbliżających się kroków - po chwili dudnienie w drzwi powróciło nabierając nawet na sile.
- czekajcie tu - powiedział nagle pobladły Tomasz i razem z pozostałymi ruszył do zamaskowanej w rogu dziury w ścianie, skąd przyszli. nim zniknęli rzucił na odchodne do miszcza.:
- otwórzcie drzwi kiedy zapykam do bramy. Zapukam tak jak pukaliśmy do drzwi chałupy twojego ojca.
miszcz wiedział że sprawdzają go po raz ostatni. w latach ciemnych z burdulactwem sie wszyscy po chałupachj chowali. i żeby na milicji nie skończyć trza było swoich rozpoznać. i tak Paweł z Jutrosinów swoim uczniom na specjalny sposób do drzwi pukać kazał. i teraz tamci go sprawdzają. Żalu nie miał, to samo by zrobił. wiedział, że jeśli drzwi otworzy na zły sygnał tamci trzej bez żalu wszystkich w środku wyrżną.
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
W formie przerywnika w przerwie na reklamę:
Tego dnia miszcza zbudziła potworna potrzeba rzucenia palenia. Po prostu kurde musiał. Drżał na ma myśl o dniach męczarni, pokusach, załamaniach i w ogóle.
Trochę to potrwało nim podekscytowany jak wiewiórek dużym orzeszkiem zoriencił się, że przecież nie pali.
Zacisnął żółte zęby i uznał, ze mu takie rzeczy w rzuceniu palenia nie będą przeszkadzać. Gnany potrzebą czynu wyszedł na dwór i zawinął w pokaźny liść łopianu złapaną za ogon wiewiórkę. Całość zapalił i zbliżywszy do chropowatych i popękanych jak autostrada do Zgorzelca ust zaciągnął się mocarnie.
Powietrze wypełnił smród palonej sierści i mokry, narkotyczny odorek łopianu. Ostatnie, co Marian zapamiętał to okrutny ból jęzora, w który ugryzła go, płonąca od ogona nota bene, wiewióra.
- Wsadziłem cholere odwrotnie – jęknął do siebie miszcz i zemdlał przeciągle…
"
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Miszcz zrobił sobie łuk z resora przyczepy i cięciwę z suszonych na bladym słońcu jelit wiewórczych. zarzucił oręż na mocarne ramiona i ruszył w knieje polowac na dzika. Jako, ze zamierzał dorwać okaz wielki miszcz bezszelestnie i ukratkiem pchał przed sobą, po kamieniami usłanej ścieżce, solidnych rozmiarów blaszanną taczkę. miszcz poruszał sie absolutnie bezszelestnie, za to taczka robiła potworny hałas waląc o kamienie. był to efekt jak najbardziej zamyślony, miszcz zamyślił, ze rumor taczki odwróci uwagę dzika od jego bezszelestnej osoby.
jako, że miszcz nieszczególnie wiedział jak wygląda okaz wielki dzika umyślił coby ciąć z łuku do wszystkiego do czego się ciać da i potem przymierzyć truchła do taczki. To co bedzie pasować uzna miszcz za pokaźnego dzika. plan genialny w prostocie swojej okazał się jednakowoż mieć pettit feler. w bezmiarze geniuszu MArian zapomniał o strzałach. po kilku nieudanych próbach wystrzelenia z łuku taczki oraz siebie miszcz musiał zmienić plan diametralnie. wykorzystując solidnośc konstrukcji łuku miszcz postanowił utłusc nim napotkane zwierze. z plany trzeba było także wykluczyć taczkę, która po kilku nieudanych próbach wystrzelenia z łuku nie nadawała się do dalszej eksploatacji. miszcz zrobił z niej sobie małą, filuterną czapeczkę, wcisnął z trudem na głowe i niezrażony niepowodzeniami ruszył w knieje na ów łów.

  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
miszcza zbudziła wczesnym popołudniem potworna potrzeba nauczania. czuł że jak nie nauczy, to mu sie normalnie przeleje, musiał się miszcz wiedzą podzielić i to już. Wyszedł na dwór i ciosem silnym a i celnym strącił przejeżdzającego listonosza z roweru. po czym szamoczącego się razem z rowerem zaciągnął do lasu.
Z zadumą w oczach miszcz skrępował mu nogi w kostkach fantazyjnie i bez trudu zaginając ramę roweru i siadł naprzeciw.
listonosz darł się okrutnie. czynność ta było o tyle głupia, że w okoliczność przyrodniczą wokół terenów marianowych nie zapuszczał się właściwie nikt a okoliczni w jedynie sensowny sposób udawali, że miszcz nie istnieje. im bardziej MArian istniał tym bardziej utrzymywali, że go nie ma. tak więc im głośniej listonosz się darł tym bardziej go okoliczni nie słyszeli. teoria ta działała wzorowo i każden jeden był kontent póki co.
jakoś sie chłop zamknąć nie chciał a Marian zamierzał roztoczyć przed nim wizję mroczną swego nauczania i to już. nie pomogła seria uderzen w głowe pompką oderwaną przez miszcza od roweru z kawałkiem kierownicy. kiedy uspakająco miszcz próbował wyszczelać opornego adepta po pysku cosik paskudnie chrupło tamtemu w szyi zniechęcając Mariana do kontynuowania podjętej kuracji.
zostały metody łagodne. miszcz bez wprawy i z obrzyudzeniem uśmiechnął sie do listonosza.
listonosz zemdlał.
miszczowi nie pozostało nic innego i zaśpiewał. o marianowym śpiewaniu rzeczy straszne matki dzieciom opowiadały . ci co przeżyli chociaż nie powinni mimo trwałych uszkodzeń wszystkiego co się trwale uszkodzić dało przestrzegali wszystkich przed miszczem co śpiewa.
dosadnie opisał to wólt z gminy opodal co to przejeżdzał simpsonem nieopodal kiedy to miszcz zaśpiewał cichutko do siebie w czasie porannego wyrywania włosów z nosa. Wójta zrzuciło z motora a kask wgniótł sie był wte i wewte okrutnie. wszystkim opowiadał wójt, ze przezycie to było takie jakby w małym, ciasnym pomieszczeniu zamkniety był z dwoma na full pracującymi kombajnami do kukurydzy.
listonosz zbudził się z obłędem w oczach - bez trudu rozerwał oplatający go szczelnie rower i uciekł z rykiem. miszcz został na polanie sam i zapłakał.
a płaczu miszcza bali się okoliczni znacznie berdziej niz śpiewu......
  • 0

budo_pmasz
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 2101 postów
  • Pomógł: 0
1
Neutralna

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Miszcz Marian zmrużył oczy aż zatrzeszczało i z wprawa spojrzał wgłąb siebie.
zwinięty w pocieszny kłębek w rogu miszczoskiej dwunastnicy 7 metrowy tasiemiec poczuł się nie swojo. rozejrzał się czując na sobie czyjść wzrok i dopiero po chwili przeklął szpetnie i mruknał do siebie:
- Kurwa, znowu Marian patrzy wgłąb siebie.
w odpowiedzi miszcz miarowo zafalował dwunastnicą i tasiemcowi zrobiło się niedobrze. siedzace nieopodal na fałdzie skórnej owsiki zarechotały złośliwie
- Banda obleńców - warknął uzbrojony tasiemiec czując sie zupełnie bezbronny.
W napadzie niemocy walnął odwłokiem w łep durnowato wystającego z jelita ciękiego Węgorka jelitowego.
Miszcz zarechoteł na ten widok i zadowolony dla odmiany spojrzał na zewnątrz siebie....
  • 0

budo_kurm28
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 1261 postów
  • Pomógł: 0
0
Neutralna
  • Lokalizacja:Wrocław i okolice, ale bardziej okolice

Napisano Ponad rok temu

Re: Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
pozwolę sobie się wtrynić :D :D

Udawanie że jej nie ma, to było to co Marianna potrafiła robić najlepiej. Od maleńkości straszona przez matkę i stryja, wyrobiła w sobie taką zdolność niebycia, że z czasem wszyscy uważali, że była tylko legendą, żeby nie powiedzieć klechdą i wymysłem.
Jednak Marianna była. Siedziała nieopodal w najwyższym stadium mimikry i z bezpiecznego niebytowania obserwowała to, co działo się dookoła.
A działo się wiele - jeden a obserwowanych osobników prawie się porzygał, kiedy miarowo zafalowało wszystko dookoła. Banda okolicznych głupków obserwująca to zdarzenie rechotała tym przejmującym i przygłupawym rechotem, na jaki stać tylko doświadczonych i zaprawionych w kretyństwie przygłupów.
Nawet przeważnie schowany i niepchający się na widok ogólny stworek Teofil wychylił się ze swojej siedziby, co notabene skończyło się dla niego przykrym walnięciem.
Słowem - już dawno tyle w okolicy się nie działo.
Mariannie było jednak smutno, że wyuczone i wpojone opowieściami o tym, jak to wszyscy będą chcieli się jej pozbyć, wywalić na zbity pysk i wykopać bez litości niebycie, nie pozwalało brać udziału w tych harcach.
Westchnęła tylko cichutko (żeby przypadkiem głośnym westchnięciem nie ujawnić się) i zafrasowana jeszcze bardziej udawała, że jej nie ma najśilniej jak umiała.
Tylko jedna para oczu zauważyła Mariannę i w zamyśleniu pokiwała niskim czołem.
"Kurna blaszka - jednak życie Motylicy Wątrobowej to nie kaszka z mlekiem ani nie pierdzenie w balonik."
Usatysfakcjonowany odkryciem, że inni mają gorzej od niego Marian z zadowoleniem i uśmiechem na twarzy spojrzał na zewnątrz siebie (ale o tym zdaje się pisał już ktoś inny…).

  • 0


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych

Ikona FaceBook

10 następnych tematów

Plany treningowe i dietetyczne
 

Forum: 2002 : 2003 : 2004 : 2005 : 2006 : 2007 : 2008 : 2009 : 2010 : 2011 : 2012 : 2013 : 2014 : 2015 : 2016 : 2017 : 2018 : 2019 : 2020 : 2021 : 2022 : 2023 : 2024