Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Napisano Ponad rok temu
Zaległa cisza w której bliźniak powoli otwierał usta i ślinąc sie obficie oczekiwał dalszego ciągu poleceń. miszcz zamarł i po jakimś czasie jeno Heniek odważył się zapytać:
- i co miszczu takiego w tym specjalnego? każdy sie może wydrzeć w kościeole - najwyżej go za durnia uznają... a właściwie to tez niwe nowość...
- Ano widzisz zadanie polega na tym zeby potem z tamtąd wyjść ... to rzekłwszy miszcz wyciągnął zza pazuchy naprędce nabazgrany na kartonie po mleku napis i taśmą nakleił go bliźniakowi do pleców.
Heniek wytrzeszczył kaprawe oczkai odczytał:
"obnirzyć ręty i emerytóry, starcy do Starachowic!!!"
Henryk po chwili jakies doznał wstrząsnięcia pojmując przebiegły plan Mariana. Msze prowadził, jak wszyscy wiedzieli, bardzo społecznie zaangażowany ksiądz Eustachy. na jego msze sciągały tłumy całe emerytów a po kazaniach duch bojowy taki się w tłumie pojawiał ze normalnie świece drgały wteiwewte.
- Ponadto jest jedno primo - dorzucił miszcz na odchodne bliźniakowi - jako, ze ważny jest tez zmysł oczny z powodów ekonomicznych masz chłopie jak tylko wejdziesz do kościała nontopa mrugać błyskawicznie - co stworzy efekt dyskoteczny. i uważaj bo dziś pada - co oznacza ze 90 procent z nich ma parasole....
młodzian nie pojąwszy w odróżnieniu od Henryka planu marianowego ochoczo, mrugając jak szybko sie da wszedł był do kościoła
Napisano Ponad rok temu
Miszcz dał im czas jakiś na dojście do siebie i przegrupowanie. W międzyczasie przekleił uszkodzoną już troche aparaturę na drugiego bliźniaka i wysłał go do kościoła. Rozwścieczony tłum dopadł drugą ofiarę.
Marian przyjrzał się pierwszemu. Pierwszemu skórę na szyi wczepiona była jeszcze sztuczna szczęka, której właściciela młodzieniec zgubił gdzieś w czasie ucieczki. Poza lekkimi obrażeniami wyglądał dobrze i miszcz z Heńiem uznali ze zdał tą część egzaminu. Drugiemu nie szło już tak dobrze - czas mijał a on nie mógł dotrzeć do drzwi. Rzecz jasna, ze teraz napastnicy przegrupowali się i prawdopodobnie odcięli drogi wyjścia. Z wnętrza jął dochodzić regularny tępy stukot. Jak się potem okazało bliźniak zabarykadował się w zakrystii a renciści używali do wywarzenia drzwi figury górnika - donacji z pobliskiej kopalni.
Bitwa trwała w najlepsze kiedy do czekających przyłączył ksiądz Eustachy. Przywitali się serdecznie, ksiądz zagadał:
- Ten już chyba nie da rady Marianie. Z plebanii nie ma wyjścia - tylko małe okienko ale tamtędy się nie przeciśnie.
- zobaczymy - mruknął miszcz.
Ksiądz zarechotał. Martwiły go trochę zniszczenia w świątyni, jednak kiedy miszcz zaproponował mu te manewry nie zastanawiał się ani chwili. Oddziały szturmowe lokalnej , parafialnej rozgłośni radiowej ostatniemi laty gnuśniały i wyszły z wprawy. Czas strząsnąć kurz z lasek, poprawić peruki i być gotowym.
Napisano Ponad rok temu
tłum zdziwiony otwierającymi się drzwiami na chwile cofnął się przed nim a potem rozpetało się piekło.
Napisano Ponad rok temu
w tym czasie komisja wdała się w dyskusje z warującym od czasu jakiegoś przed dojo Aikidasem.
miszcz prewencyjnie i na wszelki wypadek ciulnął go w papę wte i wewte.
przywykły do tej formy powitań Aikidas przyjął ciosy wzorcowo - krwawiąc dyskretnie i bez przesady - ryki przy tym wydawał dla uszu miłe i cenzuralne. co sztuką jest samą w sobie - jak to powiedziec w chwili bólu okrutnego - zamiast plebejskiego - "oż ku...a" dyskretne - "olaboga!!!" jak w chwili zwątplenia zastąpić wulgarne - "popier....o cie?!?" na stonowane :" cóżem Ci miszczu uczynił?..."
po ceremonialnym obiciu papy miszcz zasypał Aikidasa pytaniami co do przygotowania 2 części egzaminu. młody odpowiadał szybko - starał się przekazać informacje nim obity dziób spuchnie uniemożliwiając komunikację werbalną.
sprawa miała się tak - dojo było w pełni gotowe. spełniajac polecenia miszcza aikidas umieścil na ścianach dojo pluszowe modele wiewiórków czylijskich pożyczone tydzień wcześniej przez miszcza od kilku handlarzy lokalnej, podhalańskiej wersji zorisów. nie obyło się bez małego randori, Marian uszczęśliwiony sprawdzić w końcu mógł autorską wersję kata na toporek. w wyniku tego otrzymał kilkanascie modeli za darmo byleby tylko nie powtarzał układu.
filuterność wiewiórka polegała na tym, że poprzez wbudowany w parszywy pyszczek mechanizm wydawał piskliwy dzwiek jak tylko coś przeszło mu przed pyskiem tym jego włochatym. Marian ptrzez kilka dni bezowocnie próbował przemknąć niepostrzezenie i cichaczem jednakowoż efektus nullus był i na tym fakcie zbudował miszcz koncept drugiej części egzaminu.
- Drodzy i zakrwawieni adepci moi ledwożywi - odezwał sie miszcz zgodnie z krwawiącą paskudnie prawdą - sprawdzimy teraz czy w stanie jesteście przemykać cichaczem i i robić różne szurum burum i mykmyk to tu to tam. na sporządzonej z pustaków kamizie w brzozowy pieniek wbity jest toporek. waszym zadaniem jest przynieść go tu. jednakowoż dojo zawiewiórkowano doskonale i wystarczy jedno myk nie tak jak trzeba i ...
tu miszcz uchylił wroka i do mrocznego wnętrza wrzucił kamyczek tyci - po chwili z wnętrza dobiegło przeraźliwe pisk pisk tak ze mózg staje i wogóle...
Napisano Ponad rok temu
To mówiąc miszcz wepchnął obu do dojo i zatrzasnał wrota dwukrotnie. dwukrotnie bo za pierszym razem tycio dębowymi drzwiami zgniótł był w kolanie nogę jednego z nich.
oczywista był to efekt zamierzony z powodu takiego, że był to osobnik ogólnie narwisty z zasady działając bez pioptrzedniego myślenia. miszcz celnie uznał, że zmiażdzona w kolanie noga spowolni jego fizyczną aktywność a tym samym uaktywni mechanizmy myślowe. jako, ze w tym przypadku mechanizmy w szczątkowym pozostawały stanie i cios musiał być solidnie wymieżony.
Napisano Ponad rok temu
miszcz zaprzestał dostojnego żucia źdzbła trawi i splunął nim pod nogi. Zaprzestał poniewaz odczuł dziwne wrażenie że te źdzbło było już wcześniej przez kogoś żute.
otrzepał kufajkę i z Heńkiem ruszyli w stronę drzwi. wrota zaskrzypiały i wsunęli się cicho do mrocznego wnętrza.
kilka kroków dalej w bezruchu tkwiąc siedzieli spokojnie bliźniacy.
Miszcz zaciekawiony przechylił łba nieco i zapytał:
- A wy co? bo mnie sie zdaje żeśta ówno zrobili...
Bardziej ogarnięty bliźniak podszedłbył do miszcza i żekł:
- miszczu - oddalimy się medytacji i oświecenie nas naszło i pojeli my co i jak chociaż wciąż nie wiemy po co...
miszcz zaciekawiony opuścił dłoń, która przez chwilunię krótką miał ochotę zmiażdzyć to i owo bliźniakowi.
- Eeeeeeee???? - zapytał prosząc w ten sposób o kontynuacje wyjaśnień..
- pojeli my, że nasze fizyczne jestestwa są ograniczone i zamiast sie z nimi szapać bezowocnie nam trzeba nasze słabości zrozumieć, przytulić i pokochać.
- Znaczy sie? - miszczowi znów pięść zaciskać się zaczęła a pojęcie " zmiażdzyć to i owo" błyskawicznie zaczynało sie precyzować w okolicach ciemienia dyskutanta. W planach zarzucone ciosem truchło miało szerokim łukiem trafić drugiego bliźniaka, ktory w tak zwanym miedzyczasie uśmiechnięty siedział na podłodze z wyraźnym zadowoleniem tuląc jakieś własne ograniczenie. docelowo ich potylice miały sie zderzyć z głośnym "pac".
- Znaczy uznalimy że nie jesteśma szybkie dość żeby dobiec do topora to czekamy aż się baterie skończom - wyrzucił w końcu bliźniak.
chwila minąła nim pięść miszcz a sie tycio rozluźła. Groza co to wisiała w powietrzu opadła na ziemie żałośnie mieszając łapkami.
- to jest jakiś koncept, znaczy myślom oba - rzucił zachwycony Heniek - miszczu 7 lat w drugiej klasie przyzakładowej szkoły zawodowej o profilu garbarskim nie zaowocowało tak obficie jak tydzien z tobą. Słowów mnie zabrakło....
Miszcz nie wydawał sie jednakowoż zadowolony:
- faktem jest że im tycio mandingo furczy .... ale efectus był nullus-
jeknął miszcz tycio i rzekł:
- to paczta teraz tępole.
to powiedziawszy miszcz kocim krokiem nasunąłwszy wcześniej czapke na uszy bezszelestnie zaszedłbył jednego z wiewiórków z boku. zbliżył powoli łapy jak bochen mocarne i szybko jak nie wiem co ukręcił dziadowstwo łep aż pakuły zafurczały w powietrzu.
Kłaki zatańczyli wtei wewte - nie opadli jeszcze kiedy Marian bezszelestnie podszedł do drugiego wiewiórka i błyskiem manewr morderczy powtórzył.
czas jakiś minął a wszystkich 15 wiewiórków rozszarpanych przez miszcza pokrywało przysłowiowa podłoge. podszedł miszcz do pieńka
wyrwał siekiere i odwróciwszy sie tak rzecze:
- teraz was czeka egzamin ostateczny. Wyobraźta sobie ze was napada oszołom z siekierą. odegram dość realnie scenkem ataku z toporkiem. Siem prosze przed ciosami uchylac błyskawicznie bo tłókł ja bede poważnie jak przetrząsaczo-zgrabiarka albo dwie. W imieniu organizatorów serdecznie życze powodzenia.
Miszcz poprawił uszatke i z rykiem dzikim ruszył do ataku
Koniec.
Napisano Ponad rok temu
........
Koniec.
eeeee - chyba C.D.N. miało być?
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
koniec - taki retoryczny - kazden sobie znaczy dopowie jak sie skonczyło... mnie juz ze tak powiem mandingo nie furczy
- to z powodu, że koniec.
a co do mandingo..... a viagra też nie pomaga?
:-)
Napisano Ponad rok temu
"Miszcz Marian i Ognista Federacja"
Napisano Ponad rok temu
Dzis wam opowiem o bardzo ciekawym stylu lokalnym – rzekł Marian odruchowo strząsając z siebie 4 uke. Opadli z hukiem na posadzkę już po chwili dyskretnie odciągnięci na bok za nogi. Smuga krwi ciągnąca się za wywłokami malowniczo zaiskrzyła w świetle migającej żarówy, na ganku lokalnej pijalni piwa.
Widok ten na chwilę przykuł wzrok miszcza przypominając odległe czasy, kiedy to krew lała się strumieniami i nikt nie wiedział co to ubezpieczenia.
Po chwili Marian powrócił do wątku:
- Historia tego stylu fascynuje mnie od lat i choć czasem spotykałem się z nim, jego tajemnice chciwie są bronione i przekazywane skrycie, po ciemku i normalnie tak, żeby nikt nic nie widział.
Moja wiedza ogromna jest, ale i tak tylkom tknął nieco faktów o tym tajemnym lokalnym zjawisku. Rzecz się narodziła w czasach mrocznych i krwawych. Kiedy to normalnie najpierw się łep ucinało a potem sprawdzało czy temu co trzeba. Normalnie – mrok, rzeź, poruta, inflacja, gwałty i spadki notowań. I tak na okrągło.
Napisano Ponad rok temu
Z mroków dziejów wynuża się tajemna postać twórcy stylu - pomocnika młynarza spode Sarapat - Jędrzeja Burdulaka.
Burdulak był chłopisko wielkie i krzepkie choc na umyśle nie śpiesznym był nikt go wiejskim głupkiem nie nazywał bo łapy miał jak bochen i niejednego do lazaretu chybcikiem posłał. faktem jednak jest, ze durny to on był i do roboty szczególniejszej nijak sie nie nadawał.
legenda głosi, ze tej nocy samogonem spici żołdacy ruscy podeszli młyn coby córki młynarza jak nic wychędorzyć.
A tak się składało, że w jednej z nich babie rześkiej jak młody dąbek kochał się Burdulak miłością tragiczną okrutnie.
dwa tusiny Borysów z rykiem orientalnym wrota młynu wywazyło i wdarli sie do środka. ze snu zerwanego Jędrzeja tchórzliwie przytomności pozbawiwszy na mróz wywalili i zabrali się za pierwszoplanowany powodu tej śpiesznej wizyty.
tu dochodzimy do tej chwili magicznej okrutnie.
Mówią ludzie, ze Burdulak ani sie ocnął ani nie. w pół śnie słysząc ryki i piski otępiały patrzył jak ramiona wiatraka skrzypiąc się miarowo obracają. siadł na ziemi olśniony tym co to tylko jemu zrozumieć się dało.
potem wstał i wszedłbył do młyna.
Ludzie mówią, że następnego dnia ruska odsiecz spod lejtnanta Iwana Kołomyjki znalazła Burdulaka uśmiechniętego błogo w zniszczonym młynie. dwa tuziny zywota pozbawione w pozach okrutnych znależli w różnych katach ruiny.
Tak to Jędrzej Burdulak został zesłany. Kubitka trzęsąc się na wyboistych drogach ruszyła na wschód. przez calutkie Sarapaty, koło karczny, gdzie Żyd chustką pomachał hen, hen na wschód.
tak powstawał styl i legenda.
Napisano Ponad rok temu
Są i tacy co powiadają, że przez lasy i śniegi wywieżli Burdulaka hen w tundry gdzie z innemi nieludzką charówą jeszcze silnieszy się stał. powiadają, że uciekł Jędrzej z zatracenia i do ojcowskich Sarapat ruszył. jednak chłop prosty i nie światowy kierunki jak nic pokałapućkał i jeszcze bardziej na wschód ruszył.
co tam robił nikt nie wie...
Do Sarapatów wrócił Jędrzej Burdulak 20 wiosen później.
Napisano Ponad rok temu
Do wsi rzadko szedł. kiedy musiał. jak wtedy, co to zapukał do folwarcznego Andrzeja wziąść na służbe jego czwartego. Dzieciak biegał po polach bez zajęcia i do roboty nijakiej sie nie chciał wziąść.
Mówiliże smrodek głupawy i niespełna. to i ucieszył się Andrzej i zdziwił jak mu obcy ten problem ze łba ściągnął. bo i bez tego w cholerę łbów do karmienia było.
Napisano Ponad rok temu
nikt nie wie jak tam między nimi było, ale jak tam stary Andrzej powiadają - Jako tylko ten obcy w ślepia dzikie małemu popatrzał tako i cała ta dzikość jakoś z niego uszła. Dość, że czas jakiś potem mały ganiał już za Burdulakiem jako ten kundel wiernie.
Widywali ich ludzie jak się po polach obaj szwendali, niby bez celu. jak to przykucali przy kępkie chwastów a Jędrzej tłumaczył coś młodemu. mały przytakiwał jeno i milczał.
Czas mijał i ludzie zapomnieli o obcym. czasem tylko
baby bajdały co to tam sie dzieje w starym młynie.
jednym razem widział ktoś jak sie parobek obcego kąpie w sadzawce za laskiem i zobaczył, ze mu całe plecy sincami świecą. bity jak nic - zamruczała cała wieś - pewnikiem pan srogi i krótko trzymie.
innym razem dzieciaki podpatrzyły jak to młody kijem bukowym wali w drzewo raz za razem a Pan jeno siedzi na kamieniu, słomkę mle i patrzy. co i raz podejdzie i młodego w łeb jak nie huknie. a ten tylko kłania sie i dalej w pień wali.
innym znowu razem do proboszcza przylazł pijany drwal co sie zaklinał ,ze spał w zagajniku przy drodze jak to Obcy z parobkiem przechodzili. na matkę i ojców przysięgał ,ze tamci nie po naszemu gadali i mowa ich poganska i straszliwie brzmiaca była. Proboszcz - człowiek zacny i trzeźwo myślący obwąchał drwala jeno i kopniakami z plebanii wywalił.
Napisano Ponad rok temu
Nikt kur nie kradł i bab po szopach nie ganiał. A jak to mawiaja czas spokoju i dobry i zły. Bo jak sie ludziska przestały bać, jak sie troche tym spokojem napchały i napeczniały to i szukać zaczęły między sobą. I zamiast na grasowników pospołu sie zasadzać zaczęli zwady w swojej kupie wygrzebywać.
To i kto Żydowi który kobyłe ochwacił, a to starocerkiewnemu Wasylowi morde po pojaku obili. Jako sie chłopy ośmielili gorzałą to i na Obcego sie argumenta znaleźli.
Wieczór był podobnież ciepły i boża źwierzyna w drzewach piszczała jak Stwórca kazali.
Drogą w kurzu wieczornym szedł przez Sarapaty ponury obcy a za nim młody bez słowa z sękatym kijem na ramieniu.
Lata minęły i nikt juz dzieciaka nie poznawał. Ze smarka obłoconego wyrósł chłopak silny i prosty. oczy miał jak stary zimne i dzikie. Wiejskie chłopy unikały tego wzroku jak psy oczu pana.
Jakoś starczyło, żeby który popatrzał przez chwile i już sie wiercili i kulili.
Tedy banda z karczmy wyległa. Głośna, śmierdząca, dudniąca.
tamci dwaj szli jak szli. ni kroku przyśpieszyli, ni na tamtych spojrzeli.
Starczyło. Który to podjudził nikt nie pamietał.
Napisano Ponad rok temu
Młody jeno na Obcego spojrzał.
Tamten zrzucił na zakurzony gościniec wór co go targał, siadł jeno na nim i wzruszył z pozwoleniem ramionami.
Potem ino patrzał. jak już młody skończył a ,ci co mieli jeszcze jak, uciekli wstał powoli. wzrokiem przywołał ucznia i podeszli razem do pierwszego z tych co to we krwi lezeli.
Stary dłonie zatarł i tłumacząc młodemu głosem cichym a silnym jął członki obite nastawiać a rany wodą z bukłaka przymywać.
cierpliwie pokazywał, z jakich to błędów niepotrzebnie młodzian ich krew przelewał. że starczy pięść wyżej, że za mocno, ze wciąż nie tak.
jak podeszli do Anzelma, syna kowala - co to się za dzieciaka razem z młodym na cudzą kapuste wyprawiali, stary posmutniał. Ramie miał wykręcone szpetnie a głębokiej rany z boku łba posoka ciemna wyciekała.
Burdulak spojrzał z wyrzutem na młodego, ten wzrok spuścił. Poszedł stary do przerażonego karczmarza i coś z nim chwile pogwarzył. Potem do tych co jeszcze przytomni byli głośno krzyknął, że Anzelma do młyna kurować biorą.
Młody ostrożnie na ramie go zarzucił i ruszyli jak przyszli, spokojnie, nieśpiesznie - najsampierw Burdulak a po nim młody Anzelma dzwigając.
Napisano Ponad rok temu
Z ojcem w kuźni milcząc dniami całymi pracował. Oczami dziwnymi w ogień patrzał i tak milczał i milczał. Dni mijały a stary kowal coraz to bardziej trapił się i na syna kwękał. Bo i on nigdzie poza dom nosa nie wystawiał jeno kuźnia a całe wieczory na zapiecku siedział w wapnem mazaną ścianę się gapił.
W końcu ojciec zebrał się w sobie - tupnął, ryknął i kazali sobie tłumaczyć te mecyje.
Jęknął Anzelm i wyznał, że odkąd z młyna wrócił męczy go chęc wielgachna coby do Obcego na służne pójść bo uczony on wielce i świata kawał widział. Stropił sie kowal i posmutniał. komu fach zostawi - toż młodzsze pisklęta jeszcze w szmaty szczają. ale co było robić, widać tak pisane bo i życie łatwe fałszywe jest i do zatracenia prowadzi.
zgodził sie kowal i łzą prawdziwą syna pożegnał. Anzelm jako na skrzydłach pognał do młyna.
Tak oko Jędrzej Burdulak doczekał się dwóch uczniów. tak oto narodziła się szkoła.
Napisano Ponad rok temu
Nie pociągały go muszkiety i szable, piki i sztylety. Siły szukał tam gdzie sie chłop z matką ziemią mierzy. gdzie jej, potem własnym, plon wyrywał. tak powstały powstały podwaliny burdulakowej akademii: kosa, cep i sierp.
Jak wiecie już wielki Saxus Gramaticus spisał jak to stare duńczyki sierpa w walce używały.
Jędrzej opracował był formy krótkie walkę kończące sierpem. uparcie uczył młodych wyszarpywania sierpa zza pasa i grdyki podrzynanie. krótkie szlachnięcia przez facjate na kapuście ćwiczyli i rzadko stary kontenty był z poczyniań młodych.
Stękał i jęczał bez końca pokazując jak sierp ściskać trza coby cięcie czyste było i ostrze w kaczan sie nie kleszczyło.
jednakowoż jak uczył Jędrzej jako broń mało dyastansową sierp pomoicny jeno był i skupiał sie stary na uczeniu broni dłuższej i ręcznych sztuk.
Cep ulubionym był jego orężem. Nie jak husyccy odszczepieńce co żelaznymi okrutnie tłukli za naczelnika Źiźki Jędrzej wolał po ojcowsku drewniane, rzemienieniem na kapicowe wiązanie złączone.
Uczniom kazał wystrugać długie i ciężkie, z dzierżakiem z leszczyny, bijak nakazał leszczynowy doczepić. Drzewo silne a twarde.
Sam do nauk dębowe brał co to mu bijak kazał świńską skórą 2 razy oprawić.
O bali sie młodzi tego bijak oj bali. kazał sie czasem Jędrzej tym co w łapach mieli bić i trza było. Bo jak który dyla dawał to go Jędrzej tym bijakiem dogonił i przez krzyz przeżegnał.
I jakby nie tłkli, jakby nie siekli to sie Burdulak jeno śmiał i tłukł tym bijakiem, aż żal patrzeć było.
Z kosą to inna historia była. Każden wie jakie to straszna to rzecz kosa z sieczką na sztorc postawioną.
Jednakowoż mało to który wie jak kosą dobrze robić bo i po bożemu do sprzętu zboża i kośby trawy jeno używają. Chłop w walce gorzałą spity z rykiem i czapką z zajęca na łbie krzywo wciśniętą na wrogie harmaty leci i wiecej sie wtedy jeden z drugim tą kosą chłopy pokłują niźli walecznego pożytku z tego przybędzie.
Wiedział to Jędrzej i walki takie przy rokoszach widział, jak to chłopów pany spiły i swoje sprawy ich posoka załatwiały.
Długo dysputy z kowalem prowadził nim on mu sprawił kose taką co to podle burtulaka dobra będzie. Dziwował sie kowal długo co to tym dziwadłem kosic obcy będzie. Bo i na grabowym kosisku nie kazał Jędrzej dulki do chwytania przyprawiać.
długo też sam szpic oglądał i wyrostek 2 razy kazał nazad przekuwać. Ostrze dwa razy cięższe niz pospolite było i cały żeleździec solidnym klinem i pierścieniem do kosiska mocować trza było.
W starym młynie 6 ich teraz było. Siedział Jędrzej na kamieniu patrzał jak tamci pospołu ze świstem powietrze kosami tną, w ziemię tupią aż kurz w niebo szedł.
Jak Burdulak kazał, codzień na Anioł Pański biegli wszyscy do kościoła i w ostatniej ławie w piersi się tłukąc sklęczeli. potem słowa z nikim nie mówiąc gnali spowrotem do młyna. Dziwował sie proboszcz bo i nie podobna, żeby młode chłopy zamiast pod pierzyną babe ściskać albo na polu u pana potem ziemie rosić przed przed obrazem rankami klęczeli.
Tedy niedzieli pewnej po mszach poszedł proboszcz rozmówić się do Obcego do młyna.
Napisano Ponad rok temu
Zaprzysiąg go Burdulak coby nikomu nie pary z ust nie puścił kto on bo inak za to jego ucieczkowanie Pan z folwarku jak nic pachołków przyśle. A i w guberni sobie o Jędrzeju przypomną i niedola jeno z tego bedzie. Bo i lepiej jak i ludziska to nazwiska zapomną.
Zgodził sie ksiądzi podle tego co uzgodnili oba zamysł się narodził taki.
Jako że ludziska już krzywym okiem na Burdulakowy młyn patrzyli to burdulakowi do kościoła codzień ale to wielebny do nich co ranka po Aniele przydą. Ludziom sie powie, że we młynie lazaret i Obcy ku chwale Pańskiej obce, zaraźne cholerstwa jako ropće, pryszczaki a i dzumy i trundy leczy.
tako jak i wieś posłyszała to od tamtego czasu nikt tam i w młyńśkiej okolicy nogi nie postawił a co niektórzy to i na sam widok młyńskiego wzgórza wzrok odwracali i w ziemie pluli.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 2
0 użytkowników, 2 gości, 0 anonimowych
10 następnych tematów
-
przygotowanie do egzaminów
- Ponad rok temu
-
Które kimono?
- Ponad rok temu
-
Budojo z cd
- Ponad rok temu
-
SKLEPIK Z JAPOŃSKIMI GADŻETAMI
- Ponad rok temu
-
do wrocławskich aikidoków
- Ponad rok temu
-
Podejście do treningu.
- Ponad rok temu
-
Oboz zimowy...
- Ponad rok temu
-
kobiety w Aikido
- Ponad rok temu
-
szczepanisko - stare psisko ;>
- Ponad rok temu
-
optymalna ilosc zajec
- Ponad rok temu