Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Napisano Ponad rok temu
W tym roku zawody odbywać się miały w podziemiach plebani. Miszcz pamiętał jak w zeszłym roku na potrzeby imprezy przebudowano część cel w komisariacie.
. Miszcz zgadzał się tylko przez sympatię dla proboszcza – starego kumpla. Mundurowych nie lubił i już.
Drużynę proboszcza przygotowywał od 2 miesięcy miesięcy jak zawsze do końca nie był z nich zadowolony. Klerycy byli za wolni i mało odporni na ból. Bał się, że w zderzeniu z ludźmi Komendanta puszczą im nerwy i się jeszcze który popłacze. Całą nadzieje miszcz pokładał w dwóch mnichach ściągniętych w ostatniej chwili z ultrazamkniętego klasztoru za Smolcem. Obaj walczyli charakternie, w cywilu będąc wzorowymi bandziorami, nie cierpieli mundurowych.
Wiązała się z nimi urocza historia, kiedy to obaj w czasie jednej z ustawek, dowodząc przeciwnymi drużynami w toku walki okrutnej zderzyli się głowami obaj wykonując przepisowa Baśkę. Jak utrzymywali, pojawił im się tedy, anioł cały w tatuażach z karkiem szerszym niż byka rasy nizinnej czarno białej. Anioł sypnął im wiąchę i zadroził, że jak nie wkroczą na ścieszkę taką jak trzeba to się zjawi znowu i im te żylaste nogi z tych chudych tyłków powyrywa. W oryginale podobnież anioł był znacznie dosadniejszy, znaczy się brzydkich wyrazów używał.
Napisano Ponad rok temu
Wyciągając wnioski z poprzednich edycji:
-do Sali nie wpuszczono zakonnic. Nie obyło się bez przepychanek bo te uparły się, żeby zobaczyć wikarego Edmunda bez podkoszulki.
- walczący mają na sobie tylko krótkie spodenki. Za tym punktem głosowali głównie policjanci utrzymujący, że w zeszłym roku kilku z nim odniosło poważne obrażenia modlitewnikami a jeden miał być podobno podduszony koloratką.... Ludzie proboszcza nie przypominali sobie tych incydentów.
Napisano Ponad rok temu
Część III Systematyka
Wstęp
Wiewiórka pospolita albo Sciurus Vulgaris – tak brzmi nazwa tego szlachetnego gatunku, nadana mu przez, że się tak wyrażę, naukowców. O niekompetencji, szarlataństwie, ignorancji i tupecie tych ostatnich napisano w niniejszym traktacie wiele. Gdy autor spłaci pożyczkę na uzbrojone szyby, dokończy rekonwalescencję i dogada się z ważniejszymi grupami przestępczości zorganizowanej* w okolicy, napisze się jeszcze więcej, albowiem wtedy nadejdzie moment, gdy autor będzie gotowy do wzięcia udziału w kolejnej konferencji i spokojnej, rzeczowej i merytorycznej wymianie poglądów na temat wiewiórek i (zwłaszcza) wiewiórkologów. W tym miejscu należy wspomnieć, iż na poprzedniej konferencji autor bronił swojego zdania do końca, ale tamci mieli przewagę liczebną.
Chwilowo zatem ograniczymy się do krytyki przedmiotowej, podmiotową zostawiając sobie na deser.
Drogi czytelniku, czyż wiewiórki są pospolite? Czy są wulgarne i przypominają szczury? W odpowiedzi na poniższe pytania pomoże Ci poniższy eksperyment.
Eksperyment
Niezbędne akcesoria:
wiewiórka (min 1 sztuka)
badacz** (max 1 sztuka)
Wykonanie:
Badacz zachowaniem nieprzystojnym i niegodnym prowokuje wiewiórkę.
Eksperyment nieudany:
Wiewiórka pospolicie posyła badaczowi wiąchę i odchodzi potrząsając z oburzenia białym futerkiem, ciągnąc za sobą długi, cienki, różowy ogon.
Eksperyment udany:
Wiewiórka kulturalnie ucieka na drzewo.
Wniosek z eksperymentu nieudanego:
Przy powtarzaniu doświadczenia należy przerwać integrację z tubylcami na etapie, gdy jeszcze nie wszystko dookoła przypomina małe białe gryzonie.
Wniosek z eksperymentu udanego:
Wiewiórki nie są pospolite i wulgarne ani nie przypominają szczurów. QED
Zatem, drogi czytelniku, właściwa nazwa szlachetnego gatunku, któremu poświęcony jest niniejszy traktat, brzmi: wiewiórka niepospolita albo Vieviurus Culturalis.
A oto krótki przegląd odmian gatunku wiewiórki.
(...)
Rozdział 5 Wiewiórki Chilijskie
Wiewiórki Chilijskie, jak autor zdołał ustalić, zamieszkują północną Afrykę i lotniska. Ich pokarmem podstawowym są orzeszki chilijskie, choć nie gardzą również żyjącymi na sawannach lwami. Osobniki słabsze lub o bardziej pacyfistycznym*** usposobieniu polują na zebry i żyrafy. Osobniki zdegenerowane zaś polują na łatwy łup****.
Dane z wykopalisk świadczą o tym, że kiedyś odmiana ta dzieliła się na dwie rasy: tę, która uprawiała wschodnie sztuki walki, i tę, która lubiła się przyglądać, jak inni uprawiają wschodnie sztuki walki. Z niewiadomych przyczyn druga rasa szybko wyginęła. Niektórzy badacze wysuwają przypuszczenie, że była to ślepa uliczka ewolucji. Jako argument podają fakt, że większość zwłok wspomnianych osobników znajdowano w ślepych uliczkach. Zgony następowały też najczęściej nocą, co może oznaczać, iż ta rasa cierpiała na chroniczną kurzą ślepotę, co tłumaczyłoby też liczne obrażenia na ciałach ofiar. Na pewno się biedactwa przewracały i uderzały o wystające kamienie brukowe.
(...)
Z nazwą wiewiórki chilijskiej wiąże się pewna ciekawa legenda. Na potencjalny zarzut nienaukowości takiego źródła autor z góry odpowiada, że należy rozszerzać horyzonty i chować się za uzbrojonymi szybami.
A oto legenda.
Pewnego dnia przed legendarnym dojo siedział sobie legendarny Miszcz Marian i wsuwał kanapkę z kiełbasą, posypaną obficie jego ulubiona przyprawą, czyli legendarnym chili. Nagle legendarne powietrze przeszył raniący uszy dźwięk popularnej melodii „Love Story” w wykonaniu legendarnego monofonicznego dzwonka. Miszcz Marian wyciągnął komórkę ruchem, którego piękno miało przejść do legendy, albowiem był to ruch samuraja wyciągającego miecz. W tym momencie zza winkla wyskoczył wiewiórek (który wcześniej puścił Miszczowi sygnał, by oderwać do od posiłku) i porwał Miszczowi kiełbasę z kanapki. Miszcz jednakże był szybszy od wiewiórka. Chwycił go legendarną łapą swoją nieznającą litości, położył na kanapkę, posypał chili i zjadł*****. Kanapka bardzo mu smakowała, więc postanowił wymyślić nazwę dla tej nowej i jakże egzotycznej potrawy. Myślał trzy dni i trzy noce, co jakiś czas posilając się wiewiórkami dla podniesienia poziomu weny twórczej, aż w końcu wpadł na genialny pomysł i rzekł:
- Aikidosie, wierny uczniu, zapisz: od tej chwili rzeczona potrawa będzie się zwać: „wiewiórek z chili”.
- Miszczu, czy chili to takie państwo w północnej Afryce******?
Miszcz zastanowił się głęboko i odrzekł:
- Tak.
Aikidos więc zapisał: „wiewiórek z Chili, w skrócie******* wiewiórek chilijski”.
Wkrótce nazwą tą zaczęto nazywać nie tylko pewną odmianę wiewiórki na kanapce Miszcza, ale również wiewiórki będące potencjalnym posiłkiem Miszcza, czyli wszystkie pozostałe (tej odmiany; inne odmiany Miszczowi nie smakowały).
(...)
* Przestępczością niezorganizowaną autor się brzydzi, bo jest niezgodna z prawem i powszechnie panującą moralnością.
** Do eksperymentu najlepiej nadają się badacze nieobyczajni, ale nie alkoholicy.
*** Chodzi o to, żeby nie walczyć. Roślinożerne zabija się bez walki.
**** Łatwy łup to pewna egzotyczna odmiana parzystokopytnego roślinożercy, który na widok drapieżnika lub wiewiórki chilijskiej dostaje zawału serca i padając na ziemię robi „łup”. Takie zawały serca są zaraźliwe, jako że podobne zjawisko zaobserwowano również u innych osobników, np. u turystów na lotniskach. Podejrzewa się, że wirusa na lotniska mogły świadomie przenieść zdegenerowane wiewiórki chilijskie, którym znudziło się polować na sawannach.
***** Życie jest okrutne, ale Miszcz Marian jest okrutniejszy niż życie...
****** Właśnie stąd autor wie, że wiewiórki chilijskie zamieszkują północną Afrykę. Sprytne, prawda?
******* Skróty są niebezpieczne, dlatego zapuszczać się w nie mogą jedynie wielcy miszczowie i ich uczniowie.
Napisano Ponad rok temu
Co skakała i biegała,
Ale zwykły marsz ją nużył,
Unikała więc podróży.
"Droga przecież bywa długa
Gdybym miała hulajnogę,
Odbywałabym podróże
Nawet bardzo, bardzo duże,
Lecz niestety, hulajnoga
Jest podobno dosyć droga.
Pójść do bobra nie zawadzi,
Może on mi coś poradzi."
Brzechwa Jan
Wiewiórka i bóbr
Wiewióryzm Mariani
Kiedy miszcz patrzy w oczy wypchanego wiewiórka nie da się zwieść. Może mieć te swoje wielkie świecące ślepka, być mięciuchny jak kaczuszka, puszysty i mruczeć jak kaloryfer na 3 piętrze azbestowego bloku Spółdzielni "Pastewna Wspólnota". Znaczy, pomijając fakt, że wypchani wiewiórkowie najczęściej przestają milusio mruczeć już w początkowej fazie wypychania.
No co to ja? acha no to może być śliczny, ciapuśny i takie tam mizi mizi. Miszcz swoje wie.
Pomimo całej tej milusiomięciusiociapuśnomruczącowości wiewiór to cholerne i czyste w swojej postaci dziadostwo.
Marian wie, że to stworzenie utożsamia, symbolizuje, esensjonizuje wszelkie możliwe poruje.
Klasyczny, dorosły wiewiór symbolizuje normalnie od rana do wieczora. A jak się ich nie przypilnuje symbolizują się po krzakach parami, aż wstyd mówić.
Unikalne zdjęcie wiewiórka symbolizującego, proszę zwrócic uwagę na wyjątkowo wredny wyraz pyska.
Miszcz wie, ze wiewiór jest ucieleśnieniem jego słabości, wad, których nie ma, wątpliwości i takich tam. Marian wie, ze nie przegra ani nie wygra z wiewiórkami. Łapie je, zjada i zamyka mistyczne koła akceptacji tego co w nim słabe i mierne. Jednak nie poddaje się i walczy siejąc w populacji zniszczenie i strach. Nie daje się zwieść futerkowi i mruczankom wiedząc, że to co dobre to chropowate, twarde, i nie mruczy a charcze z rzadka bekając.
Napisano Ponad rok temu
...cdn...
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
jako profesjonalny miszcz bynajmniej nie martwił się małą liczbą adeptów z powodów materialnych. finansowo działo sie dobrze głównie z racji na wytworzoną przez laty sporą grupe studentów płacących na rzecz dojo składki samemu nigdy nie uczestnicząc w zajęciach. Szczerze mówiąc adepci owi pojęli bowiem jedną z podstawowych, jeśli nie najważniejszych zasad egzystencji ucznia miszcza mariana- najlepiej nie rzucać sie miszczowi w oczy a jeszcze lepiej wogóle go unikać.
pojąwszy tą zasadę poczęli omijac dojo wielkim łukiem a co bardziej zdeterminowali smienili już nie tylko adres ale i zawód, wygląd i nazwisko.
nikt jednakowoż nie zaprzestał finansowego łożenia na gniazdo miszczowskiej edukacji. powód był prosty, miszcz kochał swoich uczniów jak dzieci własne. kiedy z listy płac znikały drogie mu istoty Marian troską zdjęty bez trudu znajdował i nakłaniał adepta do powrotu. w trosce szczerej poświęcał owegu uwagę w dwojnasób. tego właśnie studenci bali sie najbardziej....
Miszcz potrzebował adeptów i zwoławszy pozostałą garstke przedstawił szatański wręcz pomysł propagandowy. A plan był taki:
koło południa w czasie zatłumienia największego garstka wejdzie inkoguto na hol główny lokalnego supermarketu. o oznaczonej porze narzuciwszy nasię płócienne chałaty z logo dojo w postaci rozgniecionej wiewiórki adepci wyciągną grubo ociosane bukowe suburito.
ruszą w tłum rześko rozdając wzorowe razy na lewo i prawo. w tym samym międzyczasie inni adepci zgrabnie i szybciutko z czasowo przytomności pozbawionych ciał ułożą na holu głównym pokaźny wzór adresu internetowego strony dojo.
miszcz był zachwycony własnym pomysłem. uznał, że ta forma łączącego w sobie nowatorską formułę i tradycje starożytnich form pozbawiania zdrowia hapeningu przyjęta zostanie entuzjastycznie....
Napisano Ponad rok temu
troche to mętne jak oczy wiewiora po celnym ciosie Mariana, ale po krótce wytłumacze.
Miszczu dumny był z siebie, że dekady całe morderczymi treningami się para. jednakowoż mimo, że przeciętny przeciętniak padłby martwy po tycim kawałku takiego treningu miszcz przez lata owe sie od zabójczego wysiłku uzależnił jak nie wiem co.
Zdał sobie z tego sprawe i zadrżał. a jak Marian drży to już kiedyś tłumaczyłem i nie będę się powtarzał. strach sie bać.
przeraiłoby go to właściwie gdyby nie to ,ze miszcz nie bywał przerażony.
....
miszcz postanowił ze nie wyjdzie z domu i dla próby tego dnia nie bedzie nauczał ani też nie zastudiuje sobie ani troche...
już przy myciu zebów złapał sie na tym ze prawie odruchowo chciał potężnym ciosem wgnieść jeszcze mocniej juz wgniecona rurę żeliwną kanalizacyjną. miszcz poteżnym wysiłkiem powstrzymał się odrzucając z trudem podsuwaną przez uzależniony umysł myśl coby walnąc tylko troszeczke i nie za mocno... tak tylko raz. miszcz zawziął sie i nie popuścił...
bo twardy marian jest.
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
(Fragmenty opowiadania napisanego na konkurs ogłoszony przez PKN Orlen pt. „Ropa w oczach dziecka”.)
Jak co dzień po obiedzie Miszcz Marian wybrał się na spacer po okolicy. Pogoda była pod psem
i Marian czuł, że spotka go dzisiaj cos niesamowitego. Nie wiedział co, ale był pewien, że coś.
Poruszając się swoimi kocimi ruchami i wykonując co trzy kroki tenkan czujnie rozglądał się dookoła i uważnie obserwował tzw. przyrodę ożywioną.
W pewnej chwili jego wzrok przykuł pewien szczegół – szczegół tak drobny i niezauważalny, że nikt inny szczegółu tego zauważyć był nie mógł. Tylko Marian mógł.
Otóż drogą wolno i bez rzucania się w oczy toczyła się kawalkada. Nie jakaś tam zwykła kawalkada, ale kawalkada RZĄDOWA!! Pięć wielkich i ciężkich BMW, trzy mercedesy i jeden trabant z silnikiem VW (to samochód ;-) ) grupy szybkiego reagowania – pomyślał M) dostojnie, z pewnym takim wdziękiem
i nieśmiałością przemieszczało się od bramy do bramy domów dzielnicy willowej po której zwykł był spacerować Miszcz. (Pewnie drogi czytelniku zastanawiasz się jaki to szczegół przykuł uwagę Mariana – nie mam zielonego pojęcia bo jak już napisałem wyżej tylko on był w stanie szczegół ten zauważyć. Jedyne co przychodzi mi do głowy to fakt, że kawalkada toczyła się WOLNO zamiast zwyczajowo 180km/h.)
Tak czy siak uwaga Miszcza została przykuta, w związku z czym stał przy krawężniku i przenikliwie przyglądał się temu dziwnemu widowisku a jego żuchwa luźno zwisała w okolicach pasa.
W tzw. międzyczasie samochody zbliżyły się do MM i najbezczelniej zatrzymały się tuż przy jego stopach (tzn. jeden tuż a reszta dalej bo niby jak tyle samochodów mogło by stanąć tuż przy Marianowych stopach). Przecież to nie parking, żeby byle kto i byle kiedy byle jakim samochodem stawał przy Marianie jak nie przymierzając przy parkomacie jakimś). Z lekkim sykiem i robiąc tak bźźźźźź w pierwszym pojeździe otworzyło się okno i na zewnątrz wychynęła na łyso ogolona pała.
- Te dziadu! – grzecznie zagaił oficer BOR (Marian poznał go po akcencie) – gdzie jest willa pana Kluczyka?
Aha – pomyślał Marian – chyba czas się ogolić i zmienić kurtkę na wypraną (dobrze, że hakama czarna i nie widać
;-) ) Myśląc to jedną ręką, drugą zajął wyciąganiem przez okno miłego BORowika, który zaczął wrzeszczeć
i ciskać się jak by mu to coś miało pomóc (pomóc mieli koledzy, ale jak na złość każdy z nich przypomniał sobie, ze akuratnie ma do roboty coś nie cierpiącego zwłoki – a to bron wyczyścić, a to odznakę wypolerować, a to skończyć wyszywanie chusteczki dla komendanta. Słowem – zajęć huk.)
- O co pytałeś synku? – zapytał Marian delikatnie dociągając dźwignię na staw łokciowy jedną ręką a drugą naciskając na krtań nieszczęśnika.
- Grrrrgrgrgggrrrrgrgr – odparł zdesperowany funkcjonariusz
- E – proszę? – dociekliwie zapytał Marian jednocześnie wsłuchując się w zawodzenie naciągniętych do granic możliwości ścięgien.
- Grggrgrgullllgrgulgrl!!!!!! – padła kolejna odpowiedź.
- Nic nie rozumiem. Przestań się wygłupiać i powiedz co cię tu sprowadza. - powiedzia jednocześnie luzując nacisk i opuszczając młodziaka na chodnik.
Uwolniony z żelaznego chwytu BORowik jeszcze dłuższą chwilę leżał na chodniku i starał się pozbyć latających mu przed oczami mroczków. Kiedy mu się to po dłuższej chwili udało spojrzał na Mariana i wyszeptał:
- Ucz mnie Mistrzu!!!!!
- Po pierwsze Miszczu a nie Mistrzu. Po drugie nie chce mi się bo idę na spacer. Coś jeszcze?
- Zdradź mi w takim razie o Wielki gdzie mieszka niejaki pan Kluczyk – najbogatsza bestia w całej Pomrocznej?
- A Kluczyk – trzeci dom po lewej. Łatwo trafić. Ma w ogródku kolonię krasnali ogrodowych z czasów, kiedy przemycał fajki do Berlina.
- Bardzo dziękuję. Bardzo!!! – z nomen omen ściśniętym gardłem powiedział BORowik, po czym pospiesznie udał się w kierunku lśniącego pojazdu i dla odmiany od bycia wyciąganym przez okno na zewnątrz, wsiadł do środka przez drzwi.
Cała kawalkada ruszyła wolno i zniknęła za rogiem jak gdyby nigdy nic.
Miszcz stał jeszcze chwilę tam gdzie skończył dusić BORowca i intensywnie się zastanawiał. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że w trzeciej limuzynie mignęła mu łysa pała Marszałka Okleksego i poźno-azjatycka facjata Prezydenta Słodkowskiego.
„Hmmmmmmmm” – pomyślał Marian a ruch jego myśli wywołał całkiem spore zawirowanie w continuum co doprowadziło do zderzenia zupełnie trzeźwego operatora wózka widłowego z Krynicy z niezupełnie trzeźwym kierowca walca z Elbląga – "co do cholerki?" Czego oni tutaj chcą? Jakieś tajne spotkanie u Kluczyka? Musze się temu dokładnie przyjrzeć.”
Pomyślawszy powyższe Miszcz pędem udał się do najbliższego papierniczego po jakąś lupę do przyglądania się.
CDN
Napisano Ponad rok temu
Xięga IV
Jak MIszcz gawiedzi demonstrując techniki
niebacznie trafił do wielkiej polityki
(…)
Wtenczas Miszcz Marian chwycił swój, za obi wetknięty
Boken kashimowy, biały, długi, nieco zgięty
Jednorącz go dobył, mocarnie w dłoniach ścisnął
Kamae przyjął jak skała, w oczach krwią zabłysnął…
I ciąć począł… Wszystkim się zdawało
Że krew wrogów w ziemię wsiąka
A to z drzew kapało
Gdyż deszcz rośny chłodnymi krople
Ziemię zrosić raczył
Lecz Miszcz Marian na wilgoć wysoką
Powietrza nie baczył
Ciął jeno szomeny, te ciosy straszliwe
Aż drżała młódź zgromadzona
Starcy w dłoniach kryli głowy siwe
Bo nikt z nich jeszcze w życiu swym nie widział długiem
By kawałkiem drąga powietrze orać
Niczym boskim pługiem
I gdy już wszyscy widzowie pokazu zrozumieli
Że najwięksi Miszczowie z Marianem szans by nie mieli
By pojedynek mieczowy sukcesem zakończyć
Ten ciosy swe powstrzymał i tenkan zrobił rączy
Wyczuwszy z tyłu obecność za pomocą łączy
Co jego zmysł osiemnasty ze światem wytworzył
A z tyłu Mariana stał facio i coś gaworzył
Lecz cicho, niemrawo lękiem przejęty
Że przez owego Miszcza ma zostać przyjęty
Co to lęku ni grama normalnie nie czuje
Gdy drągiem powietrze straszliwie pałuje
Choć przecież dla niego nie gaz to lecz zbój…
„Ktoś ty” groźnie spytał Marian
„Swój, Miszczuniu, swój” rzekł tamten, „ja z prośbą przychodzę”
„Byś raczył rząd polski poratować w trwodze”
„Ropa wciąż drożeje, Niemcy coś tam knują, Kulczyk jakoś zniknął”
„Rosjanie szpiegują… GROM już posłaliśmy”
„Wywiadu agencję lecz całą nadzieję w twe składamy ręce”
„Tylko Miszcz prawdziwy co z mądrością zerka…”
Marian przerwał mu plwając w trawę. „Ktoś ty?” spytał znowu
„Jam jest Belka” odrzekł tamten niepewnym głosikiem
„Kurde” westchnął Marian „będę robił politykę”…
Napisano Ponad rok temu
Jednak najstraszniejszym znakiem nieodwołalnej starości okazał się list polecony, jaki dzisiaj rano listonosz Zenek przyniósł do dojo. Marian wprawdzie, jak przystało na miszcza, nie umiał kompletnie czytać, ale jego wierny Aikidas, uchideshi od 25 lat (no z przerwami na wieczorną prace jako kontroler pociagów towarowych) cierpliwie czytał mu po kilka razy od początku, do czasu, aż skołowaciały marianowy mózg, wzmocniony kilkoma szklankami czarnej kawy, zrozumiał ogólny sens, co autor listu miał na myśli.
Nie było to, jak moglibyśmy podejrzewać wezwanie z WKU, ba! Nie było to nawet zawiadomienie o wygraniu barana na miejscowej wiejskiej loterii fantowej. Marian sluchał i oczom własnym nie wierzył ( a oczy mial Marian jak mały cygan noge!).
List był zawiadomieniem o zatwierdzeniu kandydatury marianowej na stanowisko ogólnokrajowego prezydenta aikido! Jednocześnie, został Marianowi nadany tytuł shihana.
Jak wszyscy doskonale wiemy, Marianowi uczucie stachu było kompletnie nieznane, jednakże, tu podkreślam nieśmialo, JEDNAKŻE, poczuł ciarki w plecach.......Marian był dogłebnie przekonany, że żaden z jego uczniów nie ośmielilby się wysłać jego kandydatury na jakiegoś tam prezydenta, a najgorsze, to już ten shihan.
Marian zamyślił się głęboko, a wiadomo, że jak Marian się zamyśla, to ziemia drży......no nie mógł sobie za chiny przypomnieć co to oznacza......Żaden marianowy uczeń nie miał zielonego pojecia o co tu chodzi. Marian zapytał się też poufnie miejscowego plebana, na próżno!!!!!!! Proboszcz pokropił go na wszelki wypadek święcona wodą, coby złego odegnać, jednak Marian pełen najgorszych przeczuć wziął się za tradycyjne tępienie wiewiórek chilijskich........
Napisano Ponad rok temu
Gdyby tego zimnego, listopadowego dnia jakiś zagubiony miłośnik późnego grzybobrania, zwykły turysta czy kłusownik z popegeerowskiej wsi zapuścił się w owe dzikie ostępy Wąwozu Lipa w Górach Kaczawskich, znanego w światku europejskiej herpetologii siedliska salamandry plamistej (Salamandra salamandra L.), toby się każdy z nich przeraził okropnie. I nie byłoby to przerażenie wywołane nagłym spotkaniem z salamandrą, bo zwierz ten, choć straszliwy groźny nie jest wcale i to pomimo tego, co baby we wsi gadają. Nie, ów nieszczęśnik zamarł by na widok czegoś znacznie straszniejszego niż nawet dwie salamandry podczas godów (kiedy to samce potrafią być jednak groźne, zwłaszcza dla samic), czegoś okropniejszego niż posiedzenie komisji sejmowej śledczej do spraw najróżniejszych, transmitowanej live przez TVP osiem godzin dziennie z posłem Giertychem w roli głównej!
Oto bowiem pośród krzaków poszytu leśnego, z zori zgrabnie zagłębionymi w warstwie gnijących liści kasztanowca, co je zastępy szrotowniczka kasztanowiczaczka w mijającym sezonie w brązowawą breję zamieniły; z wypłowiałą hakamą smaganą podmuchami lodowatego wiatru, z wzrokiem sokolim utkwionym w nieosiągalnych dla zwykłego śmiertelnika bez wspomagania chemicznego wizjach duchowych, z muskularnym ciałem zastygłym jak pantera gotująca się do skoku, aczkolwiek nie pozbawionej właściwej miszczom dozy relaksacji – stał On.
Stał tak już Marian kilkanaście minut, choć pierwotnie planował stać jeno kilka, ot akurat tyle, by jego ósmy miszczowski zmysł mógł zdecydować, czy usłyszany przed chwilą miarowy stukot to pieśń godowa jakiegoś sfiksowanego dzięcioła, co to mu się pory roku pomyliły, czy może przebiegły fortel straszliwego i podstępnego wroga, którego chciał był Marian w leśnej głuszy wytropić i kilkoma zgrabnymi strzałami w człowieczeństwo ubogacić. Stanął tedy Marian niby posąg dłoń na rękojeści bokena za obi wetkniętego pieszczotliwym ruchem składając, a zori jego w liściastą breję zapadać się poczęły. I gdy wreszcie wyostrzone niby żyletka polsilver zmysły Mariana uznały, że stukał jednak dzięcioł – paranoik, ruch jakikolwiek postępowy okazał się niemożliwy, gdyż obuwie miszczowskie w bagno zbyt głęboko się zapadło.
Marian nie stracił jednak opanowania jak zwykły kmiotek, co to na drodze do miszczostwa daleko jeszcze jest jak cholera. Nie, Marian się normalnie wkurwił i zastygł w bezruchu na kolejne minuty, lecz tym razem nie po to, by nasłuchiwać ale by sprawę przemyśleć i rozwiązanie jakieś znaleźć. Najbardziej bolało Mariana, że zori prawie nówki były i wiele go kosztowało, by je cichcem ze skraju maty do swojej torby przenieść, gdy uczniom głębokie mokuso z oczami zamkniętymi czynić nakazał. Miał przy tym Marian poważne rozterki moralnej natury bo nie wiedział, czy aby uczeń ów wierny, którego własnością owe zori były nosicielem grzybicy stóp aby nie jest.
A teraz obuwie to szlachetne, z którym tyle pięknych wspomnień się wiązało tkwiło całkowicie w organicznym szlamie unieruchomione. Na szczęście wieloletni trening morderczy marianowy uczynił jego ciało całkowicie posłuszne rozumowi, więc po 27 w sumie minutach zastygłego bezruchu Miszcz szybkim a zgrabnym tai sabaki wydobył się z błocka klapki w nim pozostawiając. Zanim jeszcze ów ruch doskonały z nóg wyprowadzony się skończył, sięgnął Marian do worka przez plecy przerzuconego, gdzie strój cywilny dla niepoznaki noszony trzymał i wydobył parę starych, wypróbowanych adidasów marki relax, w których już niejedną zimę przechodził.
- No i ciul z bucików został – zadeklamował melodyjnie Marian w kierunku błotnistej brei, relaxy wzuwając. – Łatwo przyszło, to następne taż łatwo przyjdzie – dodał sentencjonalnie.
I ruszył na swój samurajski szlak, gdzie czekał na niego wróg przebiegły w lasach skryty i postrach wśród ludności siejący. I wiedział Marian, że tylko on czoła złemu stawić może dla dobra ludzkości.
CDN
Napisano Ponad rok temu
Idąc przez jesienny las, ze zmysłami napiętymi że normalnie bardziej się nie dało, Marian rozmyślał nad wydarzeniami, które go tu przywiodły. Pamiętał, jakby to było wczoraj (choć tak naprawdę zdarzyło się dwa dni temu, w piątek) jak wszedł wraz ze swymi dwoma uchi dechi i drzwiami do mieszkania znanego biznesmena, który – bydlę – zapisał swą córeczkę przed sześcioma miesiącami na zajęcia do marianowego dojo. Panienka niby przyszła na dwa treningi ale miękka była i nie wytrzymała kolejnych zajęć, kiedy Miszcz nakazał odbierać rękoma bokeny pięciu atakującym realnie uke, choć to przecież kanon. Jej stary wpadł potem do Marian i krzyczał coś o wstrząśnieniu mózgu, podbiegnięciach krwawych i połamanych rękach, jakichś odszkodowań się domagał ale Marian ubogacił go tylko w człowieczeństwo dwoma strzałami z liścia, poprawił z baśki po czym skopał nieprzytomnego przedsiębiorcę z ganka. „Popatrz, synu” powiedział wtedy do swego asystenta Miszcz „ile może zdziałać lekki, dezorganizujący cios zadany w witalne punkty ciała, zwany atemi”.
Dla biznesmena sprawa była załatwiona definitywnie, ale nie dla Mariana. Ponieważ interesant nie zgłosił formalnie wypisania córki z sekcji, Marian naliczał jej należność za treningi wraz z odsetkami, zgodnie z pradawnym kodeksem honorowym Bushido i prawem spółek handlowych. A panienka na zajęcia nie przychodziła i zaległości nie wyrównała. Miszcz posłał nawet jedno czy dwa pisma upominające do tatusia, gdzie w stanowczych acz wyważonych i pięknych słowach domagał się sprawiedliwości:
„Oddaj kasę pedale
Bo giry poprzetrącam
I chałupę spalę”
Cóż, Marian idąc za przykładem Miyamoto Musashi lubił czasem wyrażać myśli i opisywać stan swej duszy poezją. Ale nawet owe literackie perły rzucone przed świńską gębę krwiopijcy nie pomogły, więc w ostatni piątek jak już napisano, po pół roku cierpliwego wyczekiwania wybrał się Miszcz z dwoma uczniami wiernymi na windykację należności.
Uciszywszy bokenem dwa ujadające rotwailery, chwycił Marian cięższego z uczniów i rzucił dynamicznym kote gaeshi w drzwi willi, które ustąpiły przed potęgą miszczowskiej techniki. Wewnątrz nie było nikogo – podobno ktoś groził biznesmenowi więc wraz z rodzina ukrywał się on za granicą, tak przynajmniej Marian przeczytał jakiś czas temu w lokalnej gazecie, w którą w sklepie zawijano kaszankę.
Cieszyło się oblicze marianowe gdy jego uczniowie praktykowali punktową emanację Ki, dezintegrując burżuazyjne i pretensjonalne wyposażenie willi. Gdy skończyli, nietknięty pozostał jedynie telewizor dwudziestojednocalowy marki otake, który to Marian nakazał wziąć jako zadośćuczynienie, daleko niewystarczające, za poniesione krzywdy i zatargać do swego mieszkania. Ale co tam Marianowi, niech będzie jego strata, nie był wszak nigdy materialistą…
Miszcz od dawna nie oglądał telewizji bo dbał o jasność umysłu a poza tym nigdzie nie mógł dostać lampy do rubina, który spalił się właśnie wtedy, gdy Marian postanowił zrezygnować z telewizji. Teraz jednak, by przekonać się jak wiele zyskał, od razu załączył otake. Późno było i na ekranie pojawiła się naga kobieta z inną kobietą, też nagą. Miszcz nie zwracał uwagi na ich nagość wcale, ale z profesjonalnym zainteresowaniem oglądać począł precyzyjne ruchy, jakie aktorki zadawać sobie poczęły na ekranie słusznie rozumując, że są to atemi (…) Ustawa o kontroli publikacji i widowisk z dnia właściwego (…) Nagle obraz znikł a na ekranie pojawił się jakiś stwór straszliwy w lesie żyjący, co po drzewach skakał i wielgachnych siłaczy zarzynał, kolory maskujące przywdziewając. A potem obraz zamarł i napis wyskoczył:
Megahit!
W poniedziałek, tylko u nas
PREDATOR
A głos lektora dodał: „zobaczcie na żywo jak łowca z innego świata poluje na ludzi w dzikich leśnych ostępach!”
Marian zgasił telewizor precyzyjnym mae geri.
- O żesz ty w mordę tsukany – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Niedoczekanie twoje, jakem Miszcz Marian… Możesz sobie przylecieć na polowanie w leśne ostępy w poniedziałek, ale nie licz na wiele. Będę gotowy…
CDN
Napisano Ponad rok temu
To bedzie opowieść szczególna o szczególnym człowieku w nieszczególnych czasach...
Tego dnia nocnym autobusem przez szaro-buro-nijakie, podmiejskie blokowisko z miną tępą bezgranicznie, wzrokiem wbitym w brudną szybę jechała 16-letnia gimnazjalistka Gizela Z. Dziewcze pryszczate o oczach znudzonych i smutnych jak ślepia spaniela po paskudnie skomplikowanej nosówce. Myślała głównie o własnych poobgryzanych paznokciach.
No, ale to nie będzie opowieść o Gizeli. W tym samym czasie na telepiący się po kostce autobus rzucił ze znudzeniem wzrok stojący w bramie 30 -;letni Henryk Z. aktualnie nigdzie niepracujący amator win typu tańszego. W porównaniu z Gizelą jego oczy wypalone tanią używką były jeszcze bardziej puste i nijakie...
Henryk pociągnął łyk i patrząc ze smutkiem na szybko znikający płyn pomyślał o nieuchronności przemijania i że trochę chce siku. No, ale to nie będzie opowieść o Henryku bo kilka minut później zza rogu wyszedł 22-letni Artur P. zaoczny student Zarządzania czymśtam i na pełny etat diler przeróżnego cholerstwa. Artur pomyślał paskudnie o żulu Henryku a potem ze strachem o spotkaniu ze swoim szefie. Jedziemy dalej -bo oczywiście nie jest to opowieść o jakims dilującym gnojku z dobrego domu...
4 ulice dalej Artur wsiadł do zaparkowanej na światłach wzorowo czarnej beemki. Młócka ze środka na chwilę ucichła i po oddaniu kasy za towar jak zawsze wyszczelany po pysku studencina wysiadł i oddalił się w nieznanym dla nas kierunku.
Rzeczoną beemką kierował Ryszard C. 43 pryszczaty gość w spodniach dresowych, skórzanej kurtce i butkach typu lakierowano-skórkowych. Rychu splunął przez okno i z petem w zębach ruszył przed siebie. Myślał o tym jak bardzo nie lubi dilujących gnojków z dobrych domów. Jak się domyślacie to nie będzie opowieść o nim.
Po kilku kursach Rychu z dzikim strachem ruszył na spotkanie ze swoim szefem .
Wszedł do magazynu na przedmieściu i po przeszukaniu przez 2 rosłych, jeszcze bardziej pryszczatych paskudników wszedł do pokoju szefa. Wyszedł jak zawsze wyszczelany po pysku i oddalił się w bliżej nam nie znanym kierunku.
Po jakimś czasie z pokoju wyszedł Józef "Baryła" Z. Józek lubił myśleć o sobie jako o "gangsterze", albo "przestępcy". Ostatecznie mogło jeszcze być :"bandzior" albo "bandyta". W innym przypadku musiałby nazwać się: "Socjopatyczną jednostką wychowywaną w aspołecznym domu, bez wzorców i atmosferze uzależnienia."
Jednakowoż Józek nie lubiał komplikować sprawy. Właściwie to Józek zawsze chciał, żeby ludzie nazywali go Józuś, jak babcia. Jednakowoz ze względu na typ wykonywanej pracy i zawodowa reputacje nikt się do tego nie wyrywał. Józuś był bandytą smutnym i niespełnionym.
Tego dnia z teczką pełną używanych banknotów o małym nominale ruszył swoją bryką w miasto. Gdyby umiał się bać, to teraz serce drżało by mu jak pralka Frania przy wirowaniu. Jednakowoż Józuś strachu nie znał z racji na wykonywany zawód. Wkroczył czas jakiś później do eleganckiej restauracji gdzie przekazał teczke siedzącemu przy pierogach wielkiemu Ruskowi.
Właściwie to nie był to Rusek, ale Ukrainiec po matce Kazaszce, ojcu Czukczy i choć osobiście uważał się za Czeczena z domieszką krwi gruzińskiej wyglądał jak rosły Ormianin albo Uzbek.
Polakom za to przypominał Ormowca albo Ubeka - jak się domyślacie to nie będzie opowieść o Juzusiu, choć ten strachu nie znał to przy Rosłym Rusku był jak tchórzliwy zając nieprzymierzając. Ruski nie bał się normalnie niczego.
Wielki był i uważał słusznie, że lata ganiania po stepach, krzakach, z wielkim przyrządem robiącym regularne bambam generując duże dziury w jamach brzusznych wszystkich co nie zdąży uciec daje mu prawo do zjawiska niebania się.
Ruski wpakował walizke pod wielka pachę i ruszył do banku. I byłoby wszystko w porzo gdyby nie mały incydencik:
Kiedy rzeczony, wielki jak dług państwowy, umięśniony jak hart afgański po sterydach, chodzący ubijnyj maszyn.
Kiedy ten monster chodzący sięgnął po klamke drzwiowo bankową, wrota otwarły się z hukiem tak szybko, ze normalnie jak piorun. Kuloodporna, gruba na piąchę płyta ze szkła wszystkoodpornego ciulneła Ruska z całego fula w papę. Jako, że widocznie płyta krajowa musiała być i najwidoczniej ruskoodporna Rusek padł bez ducha normalnie nieżywy jak tylko się da.
5 sekund wcześniej od środka rozwścieczony brakiem przelewu ze Związku kombatantów miszcz Mariam kopnięciem otworzył drzwi banku na zewnątrz.
Coś tam na dworzu placnęło głucho jednakowoż zapatrzon w idealnie zerowy wyciąg kątowy miszcz zignorzył to i ruszył przedsię
Napisano Ponad rok temu
Marian podrapał sie po głowie ze zdziwieniem...
- Ano Heniek - powtórz jeszcze raz! - rzucił do rozmówcy.
Heniek - własciciel najwiekszej w okolicy dyskopolowej sali - zagospodarowanej w byłych oborach poblisko upadłego pegieera zaczął nerwowo wiercić tyłkiem na plastikowej skrzynce co to ją mu miszcz podsunął do siedzienia.
- No to - miszczu - jak ci mówiłem. chciałbym oddac ci tych dwóch młodzieńców na nauki. jakeśmy ze szwagrem zwalili ściane między silosem a chewnią to sie sala zrobiła tera wielka jak nie wiem co. disco rusza za tydzien i ludziska siem zwalom jak nic i z 3 powiatóf na otwarcie. a , ze to juz nie gopsiupy to mnie chłopaki strazaki do upilnowania nie starczom - bo te dupy wołowe zalejom pały w 2 pacieze i to ich trza pilnować.
Te dwa wyrwidomby - wskazał wielgachnych braci bliźniaków co to ich Marian znał z dziecka jeszcze jak na przystanku pekaesu w rowerzystów kaczanami po kukurydzy rzucali - te chłopy całe dnie na siłowni siedzom i siły to to ma w cholere - tyleze we łbie wiater hula i pusto tak, ze nieprzymierzajac w piłke halowom idzie grać....
Ano widzisz miszczu idzie o to zeby one - wskazał rozłych chłopów o oczach nieskalanych procesami mylowymi zupełniutko- idzie zeby one waleczne były i zeby siem sprawdzały w warunkach dyskotekowo- walecznych. siem rozchodzi o hałas muzyczny maxymalnie i zeby im swiatła stropoboskowo nontopa mrógałi. bo u mnie w disko jak sieka to nie ma to tamto - dzazgi lecom.
I co miszczuniu - da rade? ja sie odwdzienczem - 6 worków kartofli i rower oddam...
oczy miszcza zaświeciły sie od razu i t otak, ze hej. 6 worków kartofli starczy do przednowka albo i dalej bo wygłodniałe uchideshi chudną coś ostatnio.
- co ma nie dac rady? bezie dobrze - rzucił miszcz do Heńka
cdn a co
Napisano Ponad rok temu
Tydzień minął na intensywnym szkoleniu - na następną niedzielę miszcz przewidział trudny i wyczerpujący egzamin kończący edukacje. Jak zawsze błyskotliwie uznał miszcz, że klasyczny polodiskoochroniarz posiadać musi szereg cech typowych dla tej profesji. Musi taki przemykac bezszelestnie, tkwic w bezruchu i bezruszać się tkwiąco. Poza tym i przede wszystkiem musi on w tłumie niezliczonym ciosy przeróżne błyskawicznie zadawać i w ryku okrutnym być w stanie przez tłuszcze dziką się przebić. Codziennie blizniacy od Marianim sokolim okiem szkolili ciosy z liścia, Baśki, glany i kujawiaki. Miszcz był z grubsza zadowolony, choć uznał ze wciąż zbyt szybko pozbawiały ich przytomności jego bezszelestne ciosy
Był deszczowy wieczór, z kościoła dobywał się mroczny szemr Godzinek, kiedy miszcz spotkał się przed plebanią z Heńkiem Heńkiem pooklejanymi plastrami z dziegciu bliźniakami.
Miszcz przytargał ze sobą płócienny worek po kartoflach wysypał zawartość na błotnistą ziemię.
- Szkolenie konca dobiegło i jakem rzekł teraz przejdziecie egzamin. Bo ja towaru wybrakowanego w świat nie puszczem. Tak od razu to tobie Henryku, ja powiem,ze tydzień to nieludzko krótko na stworzenie maszyn do zabijania i hartów tygrysich. Zwłaszcza z takich tłuków dresowych. Znaczy mam nadzieje ze cie osobiście nie urazi jak jeden czy drugi polegnie w czasie morderczego egzaminu albo i mu coś łape upierdzieli?
- no co ty Marian? - rzucił wyrozumiale Henryk - pewnie, że siem nie obrażem, koleżkowie lata już jesteśmy i pierdoły nas nie zważom, nie?
Napisano Ponad rok temu
- Zaczniemy od treningu walki w tłumie. przygotowałem dla was, że tak rzeknę bardzo niebezpieczną i realistyczną symulację naparzanki discotekowej. doszłem do wnioska, że najważniejsze są oszukańcze tryki zmysłów ocznych i usznych. podejdz że jeden!
jeden z bliźniaków, o dziobie sinymi pręgami przez miszcza przez tydzień znaczony podczłapał do Mariana z przerażeniam w zapuchniętych oczkach.
- To są dwa, stare tranzystory, com je znalazł na wysypisku za mleczarnią - ciągnął miszcz wycierając z błota stare radioodbiorniki Kielce 56. oba zdrowo były poobijane i miszczowi zajęło w cholere czasu zeby doprowadzić je znowu do działalności funcjonalnej wystarczająco.
Przyłożył oba głośniczkami do uszu bliźniaka kazał mu przytrzymać a sam przymocował je solidnie do jego głowy taśmą, szeroką izolacyjną z zapasów punktu obsługi kombajnów.
Miszcz wyciągnął antenki i przekrecił włącznik. z głośników do uszu bliźniaka ryknęło Lato z radiem dzikimi megabajtami... bliżniak jął sie wić i podskakiwać i robił tak nim miszcz nie ściszył odbioru serią precyzyjnych ciosów.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 1
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych
10 następnych tematów
-
przygotowanie do egzaminów
- Ponad rok temu
-
Które kimono?
- Ponad rok temu
-
Budojo z cd
- Ponad rok temu
-
SKLEPIK Z JAPOŃSKIMI GADŻETAMI
- Ponad rok temu
-
do wrocławskich aikidoków
- Ponad rok temu
-
Podejście do treningu.
- Ponad rok temu
-
Oboz zimowy...
- Ponad rok temu
-
kobiety w Aikido
- Ponad rok temu
-
szczepanisko - stare psisko ;>
- Ponad rok temu
-
optymalna ilosc zajec
- Ponad rok temu