Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Napisano Ponad rok temu
od bladego świtu miszcz poświęcał sie bez powodzenia nowemu zajęciu.
postanowił jak nindza przebiec po puszystym śniegu nie zostawiając nawet śladów malućkich na powierzchni do lasu nieopodal... póki co efectus był nullus.
Technike podpatrzył marian u zwierząt, że tak powiem dzikich - póki co przypominał postrzelonego właśnie wściekłego łosia, kiedy z ganku swojej chałupy wbijał sie w śnieg, w pierwszym już kroku znikając pod powierzchnią z rykiem...
probował miszcz kroczków malutkich i wielkie sadził susy. probował na lewej, próbował na prawej... i nic...
zrozumienie przyszło nagle - jak ból zęba albo biegunka. kiedy razem już którymś miszcz wbił sie był jak perszing pod śnieg i łbem mocarnem wyrżnął o wystający wrednie korzeń....
zapadła cisza absolutna a powierzchnia śniegu nienaruszona pozostała kiedy miszcz jak wąż wił sie był głeboko pod śniegiem w stronę lasu...
Napisano Ponad rok temu
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Napisano Ponad rok temu
No wlasnie - zanim sie to poprawi to zglaszam absolutne separatum od podpisu na tamtej stronie. TO NAPISAL PMASZ, a nie ja !! !! !!
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Napisano Ponad rok temu
ale mi to zupełnie nie przeszkadza
Napisano Ponad rok temu
Znudzony już nieco zimowa egzystencją miszcz od jakiegoś czasu wałęsał się radośnie i bez celu z watahą wilków. Żeby nie robić im przykrości wywyższaniem się zasuwał Marian z pędzącym stadem raźno w shikko. Z razu trudno mu było ich dopedzić jednakze po kilku dniach usilnych prób zasuwał już wraz z głównym basiorem za czele czeredy. Czuł wiatr w skołtunionych włosach, zapachy padliny i uciekającej totutotam drobnej zwierzyny. Polował z watahą pospołu na szczególnie agresywne tej zimy wiewióry czilijskie i wykradał drób z okolicznych zabudowań. Otoczył nawet swego czasu ze stadem listonosza na rozstaju za cegielnią i w ataku dziwacznej euforii przegryzł mu opony w rowerze.
Rola Mariana rosła w stadzie z pełni na pełnie. Co słabsze osobniki unikały już wzroku Miszcza a samice coraz to przymilniej i częściej ocierać się zaczynały o jego mocarne boki. Aż nastał ten dzień kiedy zębami rozrywając ochłap upolowanego borsuka Miszcz spotkał wzrokiem wściekłe ślepia głównego Basiora. Marian poczuł jak zwierze pierwotne w nim się budzi i dreszcz przebiegł po nim tam i z powrotem i jeszcze raz... podrapał się podekscytowany dużym palcem u nogi za uchem i wyszedłbył na okoloną brzozami polankę... stado zamarło, rozsunęło się robiąc obu miejsce.
starli się straszliwie i już po chwili krótkiej wilk pędził w stronę zagajnika podwijając kikut odgryzionego przez miszcza ogona.
Tak to miszcz stał się przewodnikiem...........
Napisano Ponad rok temu
Myśli miszcza niepodzielnie i nontopa zajmują: potrzeby samorozwoju, doskonalenia, wąskiej ścieżki między życiem i śmiercią dylematy sensu kruchego bytu i takie tam - wszystko głębokie, szlachetne, dumne i potwornie nuudne....
Napisano Ponad rok temu
Okolicy bieda aż piszczy, chłopi siedzą i piją bo pegieery popadały. Bieda taka, że nawet tam, gdzie nie było pegieerów - jak by były też by popadały - na mur. Młodzież leniwa i bez celu włóczy i permanentnie i bez przerwy, normalnie nic nie robi. W okolicy nic nie kwitnie, nawet przestępstwo, nie kipi rozbojami i bestialskimi napadami - młodzież jest tak leniwa, że nawet tego jej się nie chce. Szkoły, szpitale, przedszkola, zakłady, domy kultury -wszystko nontopa pada i nie wstaje tak, że trzeba uważać gdzie się staje -; bo jak nic może tam leżeć jakiś mały szpital albo domek kulturki....
Lokalna społeczność zwraca się do odludnego miszcza z prośbą o pomoc. Trzeba oddłużyć ostatni z egzystujących w okolicy Zakład Produkcji Parówek Grubych .
Marian decyduje się po namyśle wziąć udział we wszechstylowym turnieju walecznym organizowanym zupełnie przypadkowo 3 przystanki pekaesu stąd i kase przeznaczyć na szczytny, powyższy cel....
Tresć poprzedniego odcinka – jak sami widzicie jest tak absolutnie durna, ze postanowiłem go nie pisać a ograniczyć się jedynie do streszczenie - czego i wam życzę....
"Gajowy sapiąc przedarł się przez zarośla i z ulgi westchnieniem wpadł na marianową polanę. Tycio zdziwion przez chwilę z przechyloną głową patrzył oniemiały na miszcza w samotności ćwiczącego przed chatką świeżo sklecone kata złożone głównie z tzw. bańków główką...
Straszliwe ciosy przecinały powietrze a loczki na głowie Mariana furczały, świstały i takie tam. Gajowy podszedłbył bliżej i siadł na nieopodalnym pieńku brzozowym.
Wyciągnął z waciaka garść słonecznika i zaczął łuskać zgarbiony. Tymczasem miszcz zamarł w bezruchu i zamknął oczy tak, ze normalnie niczego już nie widział.
Kata kończyła błyskawiczna seria uderzeń wykonanych z zamkniętymi oczami. Marian nazwał ten układ: "Wściekłym dzięciołem" a jego powstanie poprzedziły długie godziny obserwacji tytułowego, wściekle płochliwego, bydlęcia (o ile złośliwego ptaka można nazwać bydlęciem...)
- Fajne... - powiedział gajowy plując łupinami słonecznika za pieniek - Idziemy?
Miszcz chciał się jeszcze pochwalić autorską wersją Ki Musubi No Tachi na toporek, ale gajowy powiedział, że muszą pędzić bo im autobus spierdzieli...
Miszcz zawinął toporek w reklamówkę po krakowskiej i ruszył w knieje za gajowym....
Lokal, gdzie rzeczone walki miały się odbywać okazał się podziemiem lokalnej dyskopolskiej przytupalni. Schodzili wąskimi, ciemnymi, krętymi schodami, śmierdziało szczurzym moczem i było ogólnie niehigienicznie (właściwie to jak śmierdzi szcurzymocz, właściwie, niezłe przezwisko "Ty szczurzymoczu!", przypis znudzonego autora- sorki....)
c.d.n.
Napisano Ponad rok temu
nazwisko!!
Eee... Marian - powiedział Marian....
Potrzebuje całego nazwiska!!
--Marian ....po prostu Marian...
- Potrzebuje nazwiska, głąbie - ryknał organizator. A miszcz zupełnie odruchowo i niechcąco , szybkim ruchem wyrwał mu lewą rzepkę....
- Ja - wskazał na siebie - MARIAN!!!
- Jan Maria N. tak, tak, tak!!!! Inicjał wystarczy - wybredził posoką brocząc organizator ....
Napisano Ponad rok temu
Marian przyjrzał się oponentom. Na pierwszy rzut oka wiedział już, że żaden z nich nie przeczytał "Nad Niemnem". Patrząc na ich czerstwe ryjki pojął, że nawet proces wymiany sznurka snopowiązałki byłoby w tych przypadkach rzeczą nie do przejścia... Przez chwile zafascynowany głębią pustki gapił się w ich tępe gały, jednak po chwili krótkiej znudzony, z poczuciem ulgi niebywałej zagłębił się w swoje fascynujące i skomplikowane jak nie wiem co wnętrze. Energia ki pulsowała i kipiała w rześkim, czerstwym i pastewnym ciele mocarnego Mariana. Spróbował miszcz nawiązać kontakt z, szeroko pojętym, wszechświatem, ale tak jak się spodziewał przez gruby, betonowy sufit nie dało rady, nie było zasięgu....
Przez czas jakiś zajmowało go formowanie nieludzką siłą woli tyciej kuleczki z supermocy, którą był miszcz dla niewinnej zabawy przemieszczał z niebywałą wprawą między organami wewnętrznymi.
To krążyła ta tętniąca życiem forma wokół wątroby , to odbijała się filuternie pomiędzy nerkami a czasem wzbudzając salwy chichotu miszcza łaskotała go totutotam. A śmiech miał miszcz Marian taki, że można gwoździe prostować....
Tak go, siedzącego w kącie i porykującego z zamkniętemi oczami zastała komisja sędziowska w liczbie 2 sztuk. Większa cześć komisji odchrząkła obrzydliwie i zagadła:
- witajcie... witamy na corocznym turnieju walecznym o puchar i kase. Przedstawiam przedstawiciela sponsora - sp zoo RWA, KLU,SZO,WA. (Rozlewni Win Alkoholowych, Klasy Luksusowej Unikalnie, Spożywać Zalecamy Ostrożnie, Wyjątkowo Atrakcyjne)
Obecność sponsora w widomy sposób pobudziła dotychczas otępiałych współtowarzyszy miszcza. Oczy puste przed krótką chwilą jęły błądzić a ręce macać w pustce znajomego kształtu flaszki. Szczególnie po tym, gdy oznajmiono ich o nagrodach pocieszenia - pięciopaku wina "Zeszmatka" na łeb ożywienie osiągnęło zenitu i padły nawet grzeczne propozycje, aby nagrody pocieszenia wypłacić już przed walką...
Napisano Ponad rok temu
dla młodzieży i tłuszczy niezorientowanej, proszę sie zapoznać w całości z tą lekturą przed następnym odcinkiem Mariana - [link widoczny dla zalogowanych Użytkowników] , osobiście polecam odcinek - zemsta karła oraz miażdżce wzruszająco nagrania ... wiersze najszczersze oraz wiersze po pierwszej zmiotły mnie również pod stół....
Napisano Ponad rok temu
Miażdżący Tórnament
Część Któraśtam:
Komisja w słowach prostych i przystępnych wyjaśniła zasady mającego się odbyć morderczego spektaklu:
- celem eliminacji jest wyłonienie z 6 najlepszego, który to otrzyma możliwość wyboru pomiędzy:
nagrodą - pakiet prezentów sponsorowanych: dotacja do ozimych, wyższa cena skupu tuczników i darmowy 2-letni serwis dojarki. Zwycięzca ma tez prawo do triumfalnego objechania lokalu wozem asenizacyjnym z pompą ślimakową zaparkowanym nieopodal. Zwycięzca może jednakowoż zrezygnować z powyższych sówenirów i zdecydować się na walkę z niepokonanym już w cholere dawno lokalnym czempionem. Jednakowoż komisja radzi serdecznie i szczerze brać co dają i mykać, żyć w troki i do domu bo czempion ma to do siebie, że spuści takie bęcki, że mózg staje i nie ma totamto.
Zasady walki opisano tak :
- walka trwa bez przerwy i ingerencji, wewnątrz ringu. Ring otoczono workami kartofli, z przezorności wzmocnionymi elektrycznym pastuchem. Walkę kończy poddanie, albo wywalenie ciała oponenta z ringi.
Serwis z pobliskiego Doświadczalnego Zakładu Obróbki Ziemniaka w Płyn zastrzega sobie przerwę na poprawienie unikalnej i nowatorskiej konstrukcji z worków ziemniaczanych. Uprasza się również o nie napieprzanie łbem oponenta w worki bo kartofle się gniotom i nie będzie pożytku.
Walczy się gołymi ręcami, bez przyrządów (Marian z rozczarowaniem i smutkiem niejakim pogłaskał czule i odsunął od siebie reklamówkę z pokaźnym toporkiem)
Tyczy się to przyrządów wszelakich od pręta stalowego, przez lemiesz i kłonice do symbolicznej pompy paliwowej z C360 z silnikiem Perkinsa. Tutaj Komisja przypomniała zaistniały ostatnio proceder, kiedy to dyskwalifikowany brechą przez ochronę zawodnik odwołał się od decyzji utrzymując, że użyta przez niego w zwarciu tulejka mosiężna z podajnika hedera kombajnu Z056 nie odpowiada definicji przyrządu walecznego i ma ją przy sobie z racji na wykonywany zawód pomocnika mechanika w pobliskim Punkcie Obsługi Maszyn Rolniczych. A jak wiadomo porządny pomocnik nigdzie nie rusza się bez jednej albo dwóch tulejek podajnika...
Reguły ustalono proste to i nie było o czym biadolić ruszyli wszyscy w stronę ringu.
Napisano Ponad rok temu
"Trening dziecięcy miszcza Mariana"
Od rana miszcz czuł namacalny, paskudny niepokój. Nawet jego ulubiony full contact sparring z zaprzyjaźnioną grupą antyterrorystyczną w liczbie szesnastu specy nie dał mu tyle radochy co zawsze. Owszem, pozbawił ich przytomności nawet wcześniej niż zwykle, rezolutnie doganiając kilku uciekających, na skróty przez kotłownie, jednak obawa przed mającym nastąpić odbierała szczerą radość z ulubionego zajęcia.
Godziny mijały i bezlitośnie zbliżał się termin najniebezpieczniejszego, najstraszniejszego, niewyobrażalnie okrutnego treningu Mariana.
Miszcz zjawił się w dojo już kilka godzin wcześniej. Czas spędził na medytacji i śpiewaniu tekstów przeróżnych w oparach kadzidłach z własnoręcznie suszonej mieszanki dziegdziu i rzeżuchy....
Nadszedł czas i drzwi się otwarły. Uspokojony i pewny siebie miszcz spojrzał w ich kierunku.
Matki wjeżdżały powoli po kolei z czułością wpatrzone na niewinne twarzyczki bobasów w wózeczkach. Serdecznie pozdrowiły poważnego jak plan Hausnera Mariana i wyszły zostawiając pociechy w sali. Zaczynał się trening dziecięcy...
Miszcz ostrożnie i na palcach podszedł do pierwszego z brzegu wózeczka. Spacerówki ze śpiącymi w niej dwoma braćmi bliźniakami. Ostrożnie i powoli wyciągnął w ich stronę dłonie, kiedy drzwi się otwarły i wpadł Zenon, asystent miszcza, pierwszy raz na zajęciach dziecięcych. Miszcz kiwnął mu głową i ostrożnie jak pijany saper jął rozpinać zaplątanych w szelki wózka bliźniaków.
Nagle kątem oka zobaczył, że asystent Zenon zaczyna rozpinać śpiącego z niewinną miną 4- letniego Henia. Nim miszcz zareagował było już za późno. Uwolniony z więzów Henio błyskawicznie oplótł tłustymi nóżkami szyję Zenona, łapkami chwycił go za uszy i wyprowadził serię bezlitośnie precyzyjnych uderzeń głowa w nos. Co i raz zaciskał na zakrwawionym nosie asystenta szczęki i tylko fakt, ze Henio był jeszcze prawie bezzębny uratował nos przed odgryzieniem...
Asystent oszołomiony i zalany posoką jął zataczać się po sali, żałośnie próbując uwolnić się od przyklejonego jak ośmiornica Henia. Marian pojął, że jest za daleko i zareagował jeszcze błyskawicznej – wyszarpał zza pasa tanto i cisnął nim przez całe dojo w stronę kotłującego się asystenta. Henio trafiony z tępym bum w tył głowy zsunął się na chwilę z ofiary. Zerwał się jednak od razu kląc szpetnie jak pryszczaty marynarz. Miszcz był już przy nim. Obaj przybrali pozycje walki. Kątem sokolego oka Marian widział jak obudzeni rykiem Zenona bliźniacy rozpinają się do końca i z wprawą wyskakują z wózeczka. Skupił się na Heniu. Nauczony doświadczeniem miszcz bez trudy odpierał jego szaleńcze ataki co i rusz zcinając Henia z koślawych jeszcze i tłustawych nóżek morderczymi uderzeniami. Bezsilny kurdupel miotał potwornymi przekleństwami zasypując miszcza seriami szybkich jak nie wiem co kopnięć.
W tym samym czasie bliźniacy zdążyli już uwolnić większość uwięzionych dotychczas w wózkach i całe stado zaczęło powoli otaczać stojącego dumnie na środku maty Mariana. Miszcz spojrzał na nich kiwając smutno głową:
Henio 6 lat przed rodzicami konfabuluje opóźnionego, głównie oszustwa internetowe
Kazio - 5 letni okularnik, zasłynął ostatnio podłączeniem bani bufetowej w przedszkolu do prądu.
Rysio i Zdzisio, 5.5 lat, bliźniacy, recydywa. Wyłudzenia i haracze.
Jola, 5 lat, specjalizuje się w ukąszeniach.
Cała piątka krążyła wokół rechocząc paskudnymi, niskimi głosami. Miszcz miał już plan....
znienacka rzucił się na próbującą go ukąsić Jolę i szarpnął ją warkoczem w stronę bliźniaków. Cała trójka wywróciła się bluzgając szpetnie. W tym samym czasie miszcz z uczepionym do kostki Heniem dopadł Kazia i szybko jak nie wiem co zerwał mu okularu. Zataczając się, tłustymi łapkami macając przed sobą, Kazio puścił pod adresem Mariana wspartą szeregiem paskudnych gestów wiąchę, która omal miszcza nie zawstydziła.
W międzyczasie Marian poświęcił się próbom odczepienia od siebie Henia, który zdążył już wleźć mu pod nogawkę i wspinał się bezlitośnie już na wysokości kolana w kierunku, który miszczowi w ogóle się nie podobał. Podbiegł do betonowej ściany i wyprowadził w nią kilka solidnych ciosów kolanem. Bezwładny Henio wysunął się z nogawki miszcza bez ducha. Regularne stukstuk dobiegło miszcza z boku. Zaniepokojony spojrzał w tym kierunku. To tylko jeden z bliźniaków z wrednym uśmiechem najeżdżał podwójnym wózkiem regularnie i z rozpędu na głowę nieprzytomnego asystenta. Miszcz zignorował gos.
W przeciwległym kącie maty na podłodze ściskając kostkę siedziała płacząc pięcioletnia Jola. Miszcz machinalnie podszedł pomóc, zatrzymał się jednak w połowie drogi przyglądając się dokładnie. Śliczne loczki opadały na uroczą, zapłakaną twarzyczkę. Drżącymi łapkami ściskała kostkę....
Miszcz wyczuł podstęp i rozejrzał się. Henio wciąż był nieprzytomny, bez okularów, ślepy jak kret Kazio tłukł na oślep stojącego w rogu dojo fikusa, biorąc go najpewniej za Mariana, bliźniak dalej taranował nieprzytomnego asystenta wózkiem. Brakowało drugiego bliźniaka!!!
Z boku szafy wystawała jego łapka, w której ściskał ostatniego pottera w twardej oprawie. Marian zadrżał... ruszył w kierunku Joli, w ostatniej chwili zmienił go i z całej swej potwornej siły naparł na wyładowaną jakimś cieżkim cholerstwem stalowa szafę. Bliźniak zgrzytnął paskudnie, morderczy tom wysunął mu się z łapki. Za nim na podłogę padł sam dzieciak głucho waląc łbem o twardą oprawę.
Niewinna twarzyczka Joli zmieniła się w międzyczasie w skrzywiony wrednym grymasem ohydny ryjek. Rzuciła się na miszcza szybciej niż się spodziewał i omal nie odgryzła mu palca kąsając dość głęboko. Marian walnął nią podwójnie o ścianę i szczęki puściły. Powoli zajęcia się kończyły, zaciągnął Jolę za warkoczyki do wózka, zaniósł z powrotem nieprzytomnych. Trochę problemów było z jednym z bliźniaków, schował się za osłonę kaloryfera i gryzł po palcach, kiedy miszcz na oślep próbował wyszarpać go stamtąd za blond loczki.
Marian zdecydował się już na rozwalenie osłony, ale na koniec udało mu się kłamliwie przekupić dzieciaka paczką fajek.
Po chwili pozapinane w szeleczki, otarte z krwi dzieciaczki siedziały w wózeczkach a Marian doprowadził do porządku przerażonego asystenta. Dokładnie o czasie do sali weszły rozświergolone mamusie i dzieciaki przybrały jak zawsze niewinne, rozanielone ryjki robiąc te wszystkie machania łapkami gulgul i hihihihihihi. Marian nie cierpiał tej obłudy...
Napisano Ponad rok temu
Podeszli bliżej przedzierając się przez ciżbę. W centrum ringu siedząc na pustej skrzynce po winie lokalny bard rzewną pieśnią próbował żałośnie skupic na sobie uwagę publiki. Zaczął klasykami: " zdradziłaś gupia mnie, rzuce się w morza fale, ale nie utopie się bo pływam doskonale... lalalallaa", potem poważniej i z patosem: "Kiedy jade na traktorze, strzeż mych wrogów Panie Boże" potem krótki song sponsorowany przez RWE KLUSZOWA "Hej dziewczynko, skocz po winko", przy próbie filuternego: " Jestem chojrak, zuch i chwat chociaż nie wiem co to"; otrzymał solidny cios pustą butelką i zniknął na dłużej za skrzynką...
W międzyczasie zawodnicy przeprowadzeni zostali do warzenia. Platformowa waga do tucznikowa podawała wcale konkretne wyniki co do 1/10 kwintala. Następnie przeszli na ogólne badania przeprowadzone, ze względu na limity finan. przez tutejszego felczera weter - jednego głównych w okolicy klientów sponsora. Felczer skupiał się na oglądaniu zębów. Miszcz niechcący znokautował biedaka, kiedy ten próbował zajrzeć mu pod ogon...
Na ringu w tym czasie odbywały się pokazy. Na pierwszy rzut poszedł Sołtys z nieopodalnej wioski, który od 45 lat opracowywał kata na kłonice, Marian obejrzał demonstracje zaciekawiony, jak zawsze żywiąc głęboki szacunek dla styli lokalnych.
Następnie na ring wyszła 87-letnia Michalina Z. na samym środku postawiła stołek, zza pazuchy wyciągnęła kłębek włóczki, poprawiła chustę i zaczęła robić na drutach. Mijały długie sekundy i minuty, tłum tkwił w nabożnej ciszy, jedynie młodzi zaczynali coś podszeptywać pod nosem szybko uciszani przez szanującą kunszt starszyznę.
Nagle, błyskawicznie Michalina zerwała się ze stołka kłując drutami wyimaginowanego wroga w punkty witalne z szybkością geparda Krótki układ, jak później skromnie przyznała Michalina - ; podstawowy, kończyło imponujące kopnięcie obrotowe. Druty błysnęły w bladym świetle żarówki i Michalina zastygła w klęku z pochyloną głową. Rzęsisty brawom końca nie było.
Napisano Ponad rok temu
"" Jestem chojrak, zuch i chwat chociaż nie wiem co to VAT"; oczywiście.....
Napisano Ponad rok temu
Nie obyło się tez i bez zgrzytów, kiedy lokalny karatecznik ani rusz nie mógł rozwalić cegłówki okazało się, że jest w zmowie z producentem z pobliskiej cegielni, który w międzyczasie w tłumie rozdawał wizytówki cegielni.... zawodnika wykluczono z pokazów prętem metalowym.
Dość osobliwym stał się pokaz mieszany okrzyku i regionalnej odmiany kodokamy. Na ring wystąpili : Helmut i Helga Z. , małżeństwo z 30 letnim stażem, niekwestionowani mistrzowie tej sztuki od lat.
Po chwili ciszy ćwiczony przez dziesiątki lat układ zaczęła Helga okrzykiem wibrującym i głębokim jak ta proza:
- A dzie ty się po nocy wuczysz, obsrońcu jeden??!!!
Helmut co prawda lekko zatoczył się, kiedy fala okrzyku dopadła go, ale zatoczył się w sposób doskonale kontrolowany od razu oddając celnie i krótko:
- k...wa !!! - rzucił bezlitośnie.
Obie sylaby połączone w jedno, potężne słowo miały tak miażdżącą siłę, ze publika krzywiąc się, z zasłoniętymi uszami cofnęła się o krok. Helga, nie powiem, zadrżała, ale ustała w pozycji z wałkiem niezmiennie trzymanym wysoko nad głową.... wybuchły brawa....
Riposta była szybka i bezlitosna:
- a żeby ci ten parchaty jenzor usech ty w kibidimatier.....
- k...wa - wyprzedził perfekcyjnie atak Helmut. Helge zcieło z nóg i dość teatralnie padła na klepisko wzbijając tumany kurzu z hustką nasuniętą na oczy.
Tłum szalał. Oboje wstali i z uśmiechem jeli kłaniać się wokół.
Nadszedł czas walk....
Napisano Ponad rok temu
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
oraz biblia w tej dziedzinie: [link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
kiedy pierwsza para wyszła dumnie na klepisko miszcz podszedł do ringu i ze spokojem przyjrzał się zawodnikom. konferansjer z werwą w głosie zaryczał:
-w narożniku zielonym, sponsorowanym przez - Pomorsko - Mazowiecka Hodowle Ziemniaka w Strzekęcinie Dolnym mistrz powiatu 23 letni Henryk Walec, w zeszłym roku dwukrotnie zdobywca wyróżnienia na amatorskim turnieju "Mordobicie po wiejsku 2003". trzykrotny wicemiszcz wojewódzki zasadniczych szkół rolniczych na rękę. dwukrotnie na odwyku - ale to sie nie liczy - dorzucił szybko konferansjer nerwowo poprawiając waciak... - liczy siem dobra zabawa. Proszem panstwa - Henryyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyk Waleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeec!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - wydarł sie a tłum oszalał na krótką chwile...
chwila szalenstwa tłumu krótka była i juz po chwili tłuszcza tępawo jęła sie gapic na prowadzącego z otwartymi gębami.
- na rożniku brązowym, sponsorowanym przez : producenta i dostawce kwalifikowanych sadzeniaków "Bulwapol", Szczepan Szczerzący, ten sam co to w zeszłym roku wygł był lemiesz na klacie mocarnej!!!, ten sam co na Dożynkach 2002 pociągnął zębami dwa sprzężone ciągniki Massejferuson i rok póżniej polizał włączony agregat... Psze państwa , przed wami nieustraszony i niezniszczalny:
Szczepaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaan Szczerząąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąacy!!!!!
Szczepan wyszczerzył sie a tłym plując obficie zaryczał głośno jak nie wiem co....
Napisano Ponad rok temu
Jeśli zamkniesz oczy - możesz poczuć wroga
Kiedy się poznałem - miałeś w duszy ogień
Co stało się z twoją twarzą jak stopniały śnieg
Miszcz wkroczył na ring powoli i cicho. Nagimi stopami szurając po zroszonym krwią poprzedników pyłe klepiska. Marian był spokojny, z dala od rozwrzeszczanego tłumu, skupiony tylko na swoim świeżym oddechu. Spojrzał na mocarną sylwetkę oponenta. Mięśnie grały skocznie na potężnej klacie Józefa Paciora, 24-letniego kowala z Obornicy Dolnej.
Miszcz słyszał jeszcze jak konferansjer kowala wychwala za rekordowo szybkie przepędzenie w pojedynkę dyskoteki z remizy w zeszłym roku i twórcze interpretacje formy "ręka - młot" na ustawce KS Orzeł Ząbkowice versus Izolator Boguchwała.
Tłum zaryczał krwi żądny, cisza zapadła chwilowa i rozpoczęła się prezentacja miszcza:
- w narozniku brązowym , zaraz przy worku sadzeniaków skrobiowych, gatunek Viktoria, ozimy , przedstawiam - miszcz Maaaaaaaaaaaaaaarian. Dla przyjaciół miszczuniu - nieposkromiony, dziki i zarośnięty. Nic nie wiadomo o występach i pojedynkach bo, ponieważ, że tak powiem, żaden ich świadek nie przeżył ....
miszcz stanął przed kowalem odetchnął głęboko i rzekł patrząc mu zimno w oczy:
- Kiedy dzień powita zmierzch i noc pożre zmrok,
Patrząc w oczy ciszy zrozumiesz,
że deszcz odmyje jutro twoje martwe ciało
a na świecącym pustymi oczodołami truchle
ucztować będą wiewiórki czylijskie....
chyba, ze sobie odpuścisz.... - dodał filuternie i spojrzał mu w oczy tak głęboko, ze aż strach.
Ustał kowal i miszcz poczuł , że jak nic chłop ma charakter i zadrę. Patrzyli sobie w oczy głęboko czując na twarzach oddech oponenta (dałby sobie miszcz łeb uciąć, że kowal Pacior jadł szczypior ze serem niedawniutko)
Jak to w takich chwilach sala ucichła i każdy czuł że idzie na strrraszne mordobicie i jak nic, żaden nie odpuści i kogoś trza będzie do domu bardziej nieść niż prowadzić....
A oni stali..... gapiąc się na siebie tak bardzo jak się tylko da. W oczach kowala jak w otwartej ksiedze przeczytał miszcz rozdziały o nieszczęśliwym dzieciństwie w Domu Dziecka im. Zuzzanny Bezdzietnej, niechęć okrutną do wykonywanej profesji i ukrywany nawet przed sobą głęboki i pierwotny pociąg do przymierzania spódnic i rajstop.
Stojąc w idealnym bezruchu drgnięciem lewej źrenicy kowal zdradził chęć uderzenia z przysłowiowej baśki, miszcz z dziecinna łatwością minimalnym ruchem prawej brwi dał przeciwnikowi do zrozumienia ze zna jego zamiary i wyszczerzeniem lewego oka udał, ze chce go szczelić płasko w pysk.
Kowal wyczuł atak i mrużąc prawe zdradził Marianowi chęć do serii naprzemiennej w brzuch. Pojedynek rozgorzał na dobre – dla widza obaj stali nadal naprzeciw siebie w bezruchu, jednakże pomiędzy mini trwał zażarty pojedynek. Ciosy padały tak szybko, ze po chwili nie zdążali już obaj mrugać tylko rozszerzali i zwężali spojówki. Po czasie jakimś kowal zaczął się obwicie pocić i czerwienić a serducho waliło mu już tak, że nie wiem. Minęła chwila i miszcz uznał, ze czas kończyć walkę na raz zwęził i poszerzył obie źrenice a wstrząśnięty tym kowal padł na przysłowiowy pysk tuman kurzu wzbijając...
Brawom końca nie było.....
miszcz czuł szacunek okrutny do oponenta, w jego oczach wyczuł siłę, charakter i pojedynek byłby trwał i trwał gdyby nie fakt, że kowal miał tycią katarakte lewego oka, która utrudniła mu znacznie odbiór marianowych sygnałów. Katarakta była drobną pamiątką wypadku, kiedy to kowal po pijaku próbował zatrzymać przetrząsaczo-zgrabiarkę i jej półcalowy drut wbił mu się do oka na pół metra.
Napisano Ponad rok temu
śpieszy tez wyjaśnić, że powyższe urywki poezją nie są broń boże jego produkcji bo osobiście tej formy słowa pisanego siem brzydzi....
zasypywany szeregiem maili wyjaśnia również ze wie, iż - skoro zawodników jest w eliminacjach 6 - dość trudno wyłonić 1 ...bo po półfinałach będzie trzech - i kto sie ma bic z kim....
Ha - powie wtedy narrator... - otóż nie ma półfinałów...
Życie w świecie miszcza nie zna zasad a rzadkie reguły zmieniają sie tak szybko, że orientujesz sie błyskawicznie, ze ich pewnie wogóle nie było....
Napisano Ponad rok temu
Stanęli naprzeciw siebie i sędzia jął trzem zawodnikom tłumaczyć reguły... Te właściwie tłumaczył już któryś raz, jednak po każdej walce w skutek szeregu uderzeń w bańkę dopiero co przyswojone z trudem zasady wypierane były przez informacje ważniejsze, w typie: boli, siku, co będzie na obiad....
Miszcz stał na klepisku boso, powolnie suwając nagą stopą po piasku.
Głos sędziego zaczął się z wolna oddalać, kiedy Marian wiedziony tajemnym przeczuciem przyklęknął i wziął w dłoń garść zroszonego krwią zawodników piasku.
Pozwalał mu przesypywać się między palcami rozcierając ziarna delikatnie między palcami.
Gdzieś w głębi miszcza powoli budzić się zaczęło coś dziwnego (na początku zdefiniował to jako niestrawność...) . Czuł rosnącą, atawistyczną, okrutną, bezlitosną bestię...
W głowie dudniło mu tysiąc bębnów a serce waliło tętent setek wierzchowców. Dłonie miszcza zaczęły drżeć, a on słyszał już szczęk toporów, ryk rannych i dobijanych, widział odbijające się w ostrzu słońce i czuł słodycz ociekającej po nim krwi...
Marian zbliżył rozcieraną w palcach grudkę piasku do nosa i niuchnął- pojął , że nie ma dla niego czasu a miejsce nie ogranicza jego zwierzęcej duszy. Widział hordy mongolskie - wierzchowca, który te właśnie ziarna piasku wzbił w powietrze, widział jak krwawą pianę toczył z chrap pędząc do Legnicy w 1241...
Marian poczuł się malutki i nieszczególny. Pojął jak bardzo mimo swego miszczostwa niewyobrażalnie nieznaczący i prosty wobec każdego kamienia i kropli wody. Potem poczuł parę innych rzeczy.
Jasne że poczuł pokorę wobec otaczającego go wszechświata miłość do każdegio istnienia i takie tam Skłamałbym jednak konfabulując, że miszcz miał szczerą ochotę ucałować każde obszczane źdżbło trawy i uśmiechnąć się do każdego napotkanego muchomorka.
Marian wobec bezmiaru otaczającej bezmiarności poczuł się głównie nieszczególnie.
Przez chwilę zrobiło mu się niedobrze, ale głównie poczuł jak bardzo dzika bestia w nim szarpie się i chce wyjść na zewnątrz...
W międzyczasie a właściwie czas już jakiś czas trwała walka.
Niezrażeni brakiem marianowej współpracy oponenci dziarsko rzucili się na siebie z rykiem tarzając się po ubitym klepisku jak pijane wiewióry czilijskie... miszcz trwał w przysiadzie z piachem w łapach...
Zwierze w marianowym wnętrzu ryczało i szarpało się na boki a miszcz wiedział, że nie sposób jej w sobie utrzymać. W ostatecznej próbie potwornym wysiłkiem zmierzył się z nią i z klęczek wstając wydał z siebie kiai potworne tak straszliwie, że mózg staje... zwierz ucichł i mykł gdzieś w niezmierzone głębie miszcza...
Zamarli walczący, pyłem podłoża umazani, tłum zwrócił swe oblicza na miszcza, któremu zrobiło się troszku gupio po tym ryku:
sorry - rzucił Marian jakby co najmniej puścił bąka.
Walka zawrzała ponownie. Zawodnicy spletli się jak dwa pytony co i rusz zadając sobie niewyobrażalnie potworne ciosy to tym to tamtym to tu to tam.
Marian podszedł bliżej z rękami w kieszeniach. Było mu troche głupio bo ostatecznie obiecał pomoc okolicznej społeczności a patrząc obiektywnie nic tylko klęczy i bawi się piaskiem zamiast walić po ryjach.
Problemem był fakt, że nie było się za bardzo jak podłączyć.
Miszcz jak to miszcz konfrontacje fizyczną traktował jako akt, że tak powiem, ze wszech miar osobisty i intymny. Nie wypadało się tak po prostu podłączać.... Walka - według Mariana - to intymny kontakt dwóch istnien, poprzez dotyk, ból... jak u dentysty na przyklad...
Poza tym tamci sapiąc i krwawiąc obficie leżeli splecienie leżeli tak ciasno, że miszcz stojąc tak nad nimi z łapami w kieszeni serca nie miał przeszkadzać...
Trzeba było jednak działać bo umowa to umowa, rzekł do siebie miszcz...
Przyjrzał się dokładniej klębkowi członków posplatanych... jeden z walczących nieudolnie, jednakże z imponującym uporem próbował założyć barache na paskudnie skręconą łąpę oponenta.... tamten wywijał się jak autobus przegubowy ze szczerbatym kierowcom... marian kucnął i delikatnie przytrzymał mu rękę, potem z troską poprawił dzwignie dokładnie i z uznaniem poklepał po ramieniu zawodnika barache zakładającego. Właściciel wykręconej łapy wydarł się potwornie i kłapnął zębami w nogę przeciwnika. Zęby ze zgrzytem zsunęły się z oklejonej piachem cholewy buciorów tamtego.
Miszcz podszedł i z troskliwym uśmiechem podwinął tamtemu nogawkę, ukazując bladą, bezbronną łydką, w która wgryzł się głęboko gość z wykręconą ręką. Teraz darli się obaj spleceni w potwornym bólu.
Miszcz odsunął się dwa kroki do tyłu z zadowoleniem patrząc na efekt swoich wysilków.
Obaj stracili przytomność w prawie tym samym czasie.
Tak to Marian z rękoma w kieszeniach wygrał Finał.
Napisano Ponad rok temu
Słońce stało w zenicie. Przez szpary między deskami w scianach stodoły Miszcza przenikały jego jaskrawe promienie ujawniając rozwieszone do wysuszenia skórki wiewiórek chilijskich, paski ich suszonego mięsa (przygotowane na częściowo sponsorowany posiłek) oraz pęki ogonków tradycyjnie używanych jako kotyliony na poobradowych balach. Stłoczona w jedynym dobrze ocienionym fragmencie budynku stała grupa delegatów. Szemrali cichutko rozprawiając o ostatnim cyklu artykułów Miszcza w Biuletynie Łowców Wiewiórek w którym dowodził szkodliwości tego gatunku i podawał skuteczne sposoby na wyłapywanie gryzoni w dużych ilościach. Żaden z nich nie śmiał oczywiście cytować Biuletynu Ekologicznego, w którym Miszcz (dla pewności pod pseudonimem Miszczyni Maryna) bronił wiewiórek i zalecał stwarzanie im dobrych warunków do rozmnażania. Prenumeraty szły jak woda, Miszcz był w dobrych stosunkach zarówno z Kołem Łowieckim, Gminną Izbą Kuśnierską i punktem drukarsko-kserarskim Ksymeny Kuśmider wydającym oba periodyki. No a wiewiórki i tak były za głupie żeby wiedzieć o co chodzi.
Sam Marian kręcił się za stołem prezydialnym przygotowanym ze specjalnie do tego celu sprowadzonego taśmociągu. Czuł się mniej więcej jak kręcący się po klatce, rozzłoszczony tygrys trzepiący ogonem o pręty. Skojarzenie z tygrysem nasunęło się Miszczowi kiedy w swym odbiciu w zakurzonej szybie zobaczył jak wspomniane wyżej słońce tworzy na jego ciele pionowe paski. Rozzłoszczony był po prostu – o czym za chwilę, zaś myśli o ogonie i trzepaniu odsuwał od siebie, bo na sali były nieletnie...
Powód złego humoru Mariana miał swój początek wiele lat wcześniej. Na podobnym zebraniu któryś z przydupasów z chytrymi oczkami zaproponował, aby utworzyć Radę Federacji do Spraw Technicznych. Składać się na nią mieli posiadacze najwyższych stopni. Lizus nawet dobrze udawał zdziwionego, kiedy na koniec powiedział „No to teraz sprawdźmy kto posiada wymagany stopień... Miszcz Marian, oraz ... yyyy, no tego, o – to już koniec kartki? No właśnie! Miszcz Marian!” Tamten kretyn dawno już przeszedł do historii, ale Marian pozostał przewodniczącym i jedynym członkiem Rady Technicznej. No i gdzie tu powód do złości, spytacie? Niestety zgodnie ze statutem Rady (czemuż ach czemu go nie zmienił?) Marian był zobowiązany do przygotowania zarówno taśmociągu pod stół prezydialny, infrastruktury antyterrorystycznej (Miszcz wybrał wariant zapobiegawczy i po prostu delegaci byli obecnie w stanie skrajnego wyczerpania fizycznego uniemożliwiającego jakikolwiek terroryzm). Musiał się także zająć sprawą nagłośnienia (końcówka mocy od Bambino, mikrofon z magn. kas. Kasprzak mono). Po wielu godzinach ślęczenia z lutownicą kolbową do rynien (palce Miszcza nie należały do najszczuplejszych) udało się zmajstrować w końcu aparaturę i teraz tylko trzeba było pilnować, aby nikt niczego nie dotknął. Chodził zatem Marian wokół stołu i dla uspokojenia nucił coś sobie pod nosem. Do zebranych dochodziły tylko strzępki tekstu: „...dziesięć lat, ... przejechał po mnie żuk z rejestracją HGW...”. Zresztą Miszcz miał tak niski głos, że tylko nieliczni byli w stanie wychwycić słowa spomiędzy tupnięć nogami o klepisko.
Wybiła godzina rozpoczęcia obrad (a konkretnie to Miszcz strzelił pestką z dyni w stronę pobliskiej dzwonnicy). Marian chrząknął i przeszedł do konkretów.
„Nie chciałbym stworzyć wrażenia, iż nie chcę, abyście mnie nie wybrali do pełnienia funkcji którą ktoś inny również nie mógłby pełnić. Co wy na to? Kto przeciw? Nie widze. Dziekuje za zaufanie. Zatem jako przewodniczący obrad ogłaszam Zjazd za otwarty”.
No i się zaczęło...
Użytkownicy przeglądający ten temat: 1
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych
10 następnych tematów
-
przygotowanie do egzaminów
- Ponad rok temu
-
Które kimono?
- Ponad rok temu
-
Budojo z cd
- Ponad rok temu
-
SKLEPIK Z JAPOŃSKIMI GADŻETAMI
- Ponad rok temu
-
do wrocławskich aikidoków
- Ponad rok temu
-
Podejście do treningu.
- Ponad rok temu
-
Oboz zimowy...
- Ponad rok temu
-
kobiety w Aikido
- Ponad rok temu
-
szczepanisko - stare psisko ;>
- Ponad rok temu
-
optymalna ilosc zajec
- Ponad rok temu