jak większość kobiet - odchudzam się
a może trzeba by było napisać - próbuję, niestety
Od stycznia chodzę na siłownię: wtorek, czwartek, sobota lub niedziela, w poniedziałki - wymagające wysiłku hobby na świeżym powietrzu. Do tego spacery lub rower z psem w dni wolne od siłowni.
Wiadomo, że czasami są odstępstwa od tego planu, a bo wpadnie zebranie u dziecka, a to trzeba coś innego zrobić, ale zawsze staram się później nadrobić.
Oto co najczęściej robię na siłowni:
Najpierw bieżnia lub orbiterek - 40-50 minut, przy czym pilnuję tętna (220-wiek x0,7),
potem godzinne zajęcia na sali - różnie - czasem pilates lub stretching czasem fat burning czy xco - zależy na co akurat trafię
i jeżeli idę na lżejsze zajęcia: 15-20 minut na bieżni - ze zmiennym tętnem. Jak czas pozwoli - sauna.
Aha, jestem po dwóch operacjach kolana, więc zwiększenie wysiłku w pozycji stojącej raczej nie wskazane. Unikam np stepów, czy długiego biegu.
Dieta jest, ale taka bez przesady, jestem "kobietą pracującą" z domem i rodziną na głowie, gotowanie kilku obiadów mnie nie bawi, bo nie będę miała czasu na siłownię
Jem 5 posiłków dziennie, ciemne pieczywo, ciemny makaron, ryż, ziemniaki też czasami, mięso najczęściej grilowane lub pieczone w piekarniku, sporo nabiału, ryb, jajka.
Badania ok.
Na początku (do kwietnia) trochę schudłam (ok 6 kg), teraz nic. Zaczynam być zniechęcona.............
Owczem, ciało się zmieniło, jestem "zgrabniejsza", ale waga jak stanęła tak stoi. Wiem, że mięśnie ważą więcej niż tłuszcz, ale od kwietnia nawet grama w dół.
Co robię źle?
No i jeszcze jedno - jestem po 40-tce, zawsze byłam "duża" ale zawsze aktywna, oczywiście w porównaniu ze swoimi koleżankami w pracy. Taki worek mięśni powleczony warstwą tłuszczu