to jest pomroczność stworzona jako nastolatek - przegrzebałęm stare pliki i sie takie cóś znalazło - sam sie zdziwiłem - sorry za brzydkie wyrazy lat miałem niewiele i rzecz naiwniacka troche, ale co mi tam

:
Pyzie znów odpierdala – rzucił do mnie Wąski.
- Chłopak się denerwuje, ma prawo – odpowiedziałem. Wąski po chwili pokiwał ze zrozumieniem głową.
Siedzieliśmy skuleni w ciemnej, uchylonej bramie kończąc montowanie sprzętu. Wczesny, cholernie zimny ranek. Ciemno. Pusto.
Przez uchylone drzwi widzieliśmy podskakującego na mrozie Pyzę. Ostatnio, przed wyborami harujemy bez przerwy, nie ma czasu na przygotowanie sprzętu, zresztą i tak nie wiadomo kiedy i gdzie się tak naprawdę trafi. I tak, Pyza w krótkiej, podpinanej kurtce, dżinsach i adidasach trafił w środek zimy. Podrapał się za uchem przełączając na komunikację wewnętrzną:
- Czwarta, kurwa, trzydzieści panowie. Mówię wam - to bez sensu. To już dwie godziny. W „Polskich drogach” już dawno by nas zgarnęli! Prosty, zapuść mi coś do gibania.
- Pomaż coś jeszcze Pyza. Tylko, cholera, bardziej na czasie. Pogrzebię w plikach i coś ci zapodam.
Teoretycznie sprzęt, który ze sobą zabieramy przechodzi szereg testów a liczba przedmiotów dopuszczonych do cofnięcia jest ściśle określona i kontrolowana. Teoretycznie. Nawet nie wiem jak Pyza przemyca swoje fanty. Ja odpowiadam za system i dane - między innymi chowam Pyzie w plikach te jego kawałki. Wąski i ja jesteśmy od niego sporo starsi i nas takie rytmy nie ruszają w ogóle, ale robota młodego jest cholernie stresująca i należy mu się chociaż to. Zresztą ostatnio dwa razy go cofnęło i trochę się o niego baliśmy. To dobry chłopak.
- Pyza, uważaj, puszczam, przełącz się na drugi - przełączyłem muzykę na zapasowy kanał i już po chwili Pyza podrygiwał, widać znał ten kawałek bo zdrowo porykiwał zeskakując i wskakując na krawężnik.
Wąski zachichotał. Kończył montowanie kloców co chwilę pocierając skostniałe paluchy o brzeg płaszcza.
- Zaczynam powoli tęsknić za Galią w lecie – westchnął.
- Przestań, jeszcze boli mnie łep, byle do domu i urlop.
- Sam w to nie wierzysz, chłopie
Nie wierzyłem.
- Panowie, jak to powinno być – Polska walczy, czy Polska walcząca? – Pyza przekrzykiwał perkusję i coś czego nie potrafiłem zdefiniować.
Wąski nagle się ożywił – Zrób taką kotwicę z „P”
Młody wygrzebał spray, zamieszał puszką i z językiem na wierzchu, kołysząc się do muzyki dorysował kotwicę. Wywijając piruety odkicał na środek pustej, ciemnej ulicy i spojrzał na ścianę
- kul, wzorowo. Tamte inne trochę przeszkadzają, ale mi się podoba – wyryczał. Popatrzył jeszcze raz, zachichotał i podbiegł do napisu i dorysował drugą kotwice do „S”.
Wąski zachłysnął się ze śmiechu. Naglę zamarł, machnął ręką koło ucha i przełączając nas na jedynkę wyszeptał :
- Pyza budź się, ktoś idzie.
Młody pokiwał głowa, włączył dwójkę i wrócił do gibania. Zza zakrętu wyszli Niemcy. Parka klasycznych, wzorowych, hitlerowskich, aryjskich, nazistowskich mordek. Mieli niemieckie płaszcze, niemieckie hełmy z wystającymi pod nimi niemieckimi wełnianymi czapeczkami. Niemieckie karabiny i niemieckiego owczarka, który zaczął momentalnie ujadać po niemiecku na Pyzę.
Sekundę później rycząc jakieś straszności, mierząc w młodego karabinami obaj podbiegli bliżej. Pyza pomachał im reką. Pchnęli go pod ścianę, jeden zaczął przeszukiwać, drugi odszedł trochę dalej i zaczął czytać napisy na murze. Liczyłem na to, ze żaden nie zna polskiego. Pyzę trochę poniosło na początku i Niemiec zdziwiłby się na co patrzy – „cała Polska w cieniu Śląska” i „ Legia koniowały, reszta – kurwy i pedały”
Drugi wygrzebał u Pyzy spray i obaj zaczęli się naradzać, podejrzewając najpewniej, że to nowoczesny granat z angielskiego zrzutu.
Wąski podszedł do szczeliny i zaczął nasłuchać, jako jedyny znał trochę niemiecki. Pyza patrzył na tamtych dwóch jak urzeczony.
Wąski też miał uśmiech na twarzy. Od dawna nie mówił po niemiecku i miał nadzieję, ze sobie pogada
- To równi goście, może da się pogadać, w końcu też są daleko od domu.
- Wąski, co oni mówią? chodź tu i umów się na piwo czy co, w końcu to Niemcy.
Pyza opuścił łapy i wsadził je w kieszenie, gibając się rytmicznie podszedł do zaskoczonych takim zachowaniem żołnierzy. Zaczęli znów ryczeć i pchać go pod ścianę.
Wąski spoważniał
- Panowie, dupa blada. Pyza, chcą cię tu zaciukać. Leniwe skurwysyny. Pomóc ci?
- Dobra, kończmy to, zimno – wyszeptał młody do komunikatora.
Podnieśliśmy zmarznięte dupska z betonu. Spojrzałem pytająco na Wąskiego.
- Cichy uzek - zadecydował. W takich sprawach to on zawsze decyduje. Mam do tego za słabe nerwy...
Sprzęt w prawych łapach, pchnąłem bramę, zaskrzypiała. Obaj żandarmi spojrzeli na nas zdziwieni.
- Guten, guten – rzucił Wąski i plunęliśmy w nich obaj po krótkiej serii.
Mój dostał w klatę, scięło go z nóg i padł w kupę gruzu pod murem. Wąski posłał swojemu serię po kolanach a potem przez tyłów. Gość cichutko osunął się na ziemie. Pies uciekł.
- Dość, idziemy stąd. Załatwi się rzecz po naszemu – powiedziałem zrzucając drugie ciało w kanał pośrodku ulicy.
Po krótkiej naradzie postanowiliśmy przeczekać w piwnicy do czasu aż miasto się nieco obudzi i będzie z kim pogadać... O siódmej trzydzieści wyszliśmy na ulicę.
- Dzień dobry pani, przepraszam, którego dzisiaj mamy? - Wąski ukłonił się przerażonej kobiecinie w chustce wystającej na rogu. Baba pisnęła i uciekła.
- Warto było spróbować – rzucił Pyza opatulony w niemiecki płaszcz.
-To przez ten twój płaszcz, przecież to kurwa okupanci, Wąski – ty też ściągaj ten hełm! - byłem wściekły.
Wąski jest generalnie chudy i zdobyczny hełm osuwał mu się na oczy. Smutne oczy – widać zawsze chciał mieć taki hełm, kto się nie bawił w czterech pancernych? Machnąłem łapą, i tak wyglądamy jak idioci.
- Robimy tak, ja z Wąskim idziemy sprawdzić cynk tego z bramy a ty Pyza – ruszaj w miasto, popytaj trochę. Trzeba sprawdzić dokładnie czas – jakaś, kurwa, gazeta czy coś.
Ruszyliśmy do centrum. Cofnęli nas na peryferie, ale żaden z nas nie zna Warszawy, zresztą lepiej nie ruszać się bez poskładania sprzętu.
Szukamy Jacka Paca. Student 4 roku prawa, 23 lata, 168 cm, 63 kilo, okulary, czarne włosy. Ogólnie dupek, przynajmniej ze zdjęcia. Cofnęło go tu 2 miesiące temu.
Wylądowaliśmy koło trzeciej na jakimś ciemnym, zatęchłym podwórku. Po cofnięciu zawsze trochę mdli, ale jak tylko do siebie doszliśmy Pyza został na czatach, a ja z Wąskim wparowaliśmy do bramy i najbliższego mieszkanka na parterze. Na oko wyglądało to na późną sanację, ale człowiek nigdy nie wie, Wąski myślał, że to wczesny Bierut.
Gość nie chciał rozmawiać, dukał coś o gestapo i że ma rodzinę. Wojna – Wąskiemu zaświeciły się oczy. Żona gościa siedziała w rogu z przerażeniem patrząc na Wąskiego. Ze strachu zrobili się bardzo rozmowni. Tak, podobno na gestapo siedzi jakiś, taki w okularach co to w kółko krzyczy, że zna przyszłość. Sąsiad spod 6 dowozi tam mleko to słyszał Wąski podziękował, życzył dobranoc i poprosił, żeby nigdzie nie wychodzili. Rozpieprzyłem im telefon.
Plan był prosty, Pyza idzie na wabia, jest najbardziej odporny na cofanie, podpada, zgarniają go na gestapo. Tam ma się rozejrzeć, kontakt na jedynce, gdyby co wchodzimy i cofamy się z gościem z powrotem, jeśli to nie on – wyciągamy Pyzę i szukamy inaczej.
Tyle, że po pierwsze, to było jakieś zadupie i widać Niemcy tylko na filmach łapią każdego, kto tylko zbliży się z farbą do muru. Po drugie, jak już złapali od razu chcieli go rozwalić.
Może to przez ten spray. Swoja drogą, jak on to przemyca?
Robiło się jaśniej i nawet dwa razy drogą przejechał samochód. Obaj kierowcy wlepiali w nas wytrzeszczone gały. Z bramy wylazł cieć z miotłą, ale zamiast zamiatać zamarł na nasz widok.
- Aż tak źle wyglądamy? – zapytał Pyza przechodząc koło niego
- Ten płaszcz jest trochę za długi... – wymamrotałem nie patrząc mu w oczy.
Pyza to straszny kurdupel, płaszcz Niemca wlókł się za nim a razem wyglądaliśmy pewnie jeszcze pocieszniej. Do tego Wąski ma ponad 2 metry. Młody jest przeczulony na punkcie swojego wzrostu więc nie poruszaliśmy już tematu płaszcza.
Przeszliśmy koło jakiegoś parku i rozrzucone dotychczas kamienice zaczęły tworzyć zwarty ciąg po obu stronach ulicy. Pyza zatrzymał się przy okrągłym słupie z ogłoszeniami gapiąc się na rzędy nazwisk wydrukowanych na niemieckich plakatach.
- Może go ostatnio stukli... będzie szybciej – rzucił
- Stuknęli albo stłukli – poprawił go Wąski, przyłączyliśmy się z nadzieją do szukania Paca w spisie. Nie było go.
Wąski zobaczył wbudowany w słup rekloamowy otwarty kiosk po drugiej stronie ulicy, pognał tam kupić gazetę i zapytać jak trafić do centrum. Pochylił się nad okienkiem, potem usłyszeliśmy długi pisk i spokojny głos Wąskiego. Po chwili podbiegł do nas machając gazetą.
-Za rogiem jest przystanek tramwajowy - odsapnął – Strasznie nerwowi ci ludzie, słyszeliście jak się wydarła? Prosty, masz rację z tym hełmem.
Obaj z Pyzą spuściliśmy wzrok, Pyza wybełkotał coś o hełmie i poszliśmy dalej gapiąc się na siebie ukradkiem.
Wąski jest strasznie przeczulony, na pewne tematy nie da się z nim rozmawiać bo dostaje kurwicy i nie nadaje się do roboty. Problem w tym, że Wąski to Murzyn, czarny w trzy dupy Murzyn. Nie jakiś koszykarz czy studencik z Burkina Faso. Wąski to 100 %-owy Polak. Wychowywał się przez jakiś czas w Domu Dziecka, Potem adoptowany skończył liceum i poszedł na studia. Wojskowe. Wąski to pierwszy polski, murzyński oficer. Przez jakiś czas, w 2004, w czasie studiów służył nawet w reprezentacyjnej, ale zabrali go po tym, jak jakieś babcie obrzuciły go kamieniami przed grobem nieznanego. Wąski mówi i pisze po polsku lepiej niż my, na pewno lepiej niż Pyza. Wąskiego wcisnęli do projektu właśnie przez jego kolor skóry, jeśli Unia za wcześnie nakryje nas na grzebaniu w czasie przynajmniej charakter grupy złagodzi trochę te międzynarodowe pierdoły.
Co musiała pomyśleć ta biedna baba w kiosku widząc o 7 rano mówiącego po polsku Murzyna w niemieckim hełmie?
14 styczeń 1942 roku. Pyza zwinął gazetę w rulon i zaczął tłuc się nią po udzie.
- Pojadę z wami do centrum, może byśmy coś zjedli przed robotą?
- Ile jest tej poniemieckiej kasy – zapytałem
- Tu 20, tu 40 marek – Pyza pogrzebał w portfelach tych dwóch z rana.
- Jeszcze wszystko pozamykane, najpierw trzeba dostać się do centrum – zauważył Wąski.
Za rogiem był przystanek. Kilka osób stało z bezruchu gapiąc się na nas. Jeden z nich, granatowy policjant postał trochę z opadniętą szczęka, a po chwili wycofał się ostrożnie i pognał w dół ulicy przytrzymując łapą czapkę.
Tramwaj przyjechał wcześniej niż on z kumplami. Wsiedliśmy i oczywiście wokół nas momentalnie zrobiło się sporo miejsca. Drewniane, śmieszne krzesełka. Siedliśmy, Wąski poszedł do konduktora kupić bilety, nawet się nie odwracałem. Słychać było tylko piski bab.
- Gość mówi, że nie potrzebujemy biletów. Tamten pusty wagon z przodu jest tylko dla Niemców, wiecie?
- Idziemy namieszać? Wąski z tym hełmem zawsze możesz powiedzieć, że jesteś z Afrika Korps – nie wytrzymał Pyza. Wąski chyba nie zrozumiał bo zachichotał razem ze mną.
- Pyzol, bierzesz swojego kloca?, nie chce mi się tego dźwigać – zapytałem z nadzieją, rozpinając torbę ze sprzętem
- Tylko uzka z pestkami i trochę plastiku, jak mi przyjdzie popierdalać to to wszystko pogubię.
- Fakt, kurwa znowu ja to wszystko dźwigam.
Pyza ruszył na miasto o my poszliśmy szukać kwatery gestapo. Poszło szybko. W jakimś sklepiku wypatrzyłem niemieckiego żołnierza. Wszedłem pierwszy, powiedziałem dzień dobry, Wąski wlazł za mną i schował twarz za stojakiem z gazetami.
Rozejrzałem się po sklepie, żarcie, beczki z kapuchą i ogórami. Niemiec kupował papierosy. Giwera na plecach. Odstawiłem torbę i kiwnąłem do Wąskiego. Ruszyłem do lady, Wąski zamknął drzwi. Zaspany sprzedawca spojrzał zdziwiony na moje adidasy, uśmiechnąłem się. Lewa ręka od tyłu na kark Niemca zbija mu z głowy hełm i chwyta za włosy, prawą wbiłem w płaszcz i wsunąłem mu miedzy nogi. Automatycznie tyłek podskoczył mu, w ucieczce do góry. Wykorzystałem to lewa ręka poleciała z głową Niemca na dębowa ladę. Pieprznął zdrowo. Zarzuciłem sobie bezwładne ciało na plecy i zaniosłem na zaplecze. Wąski wcisnął karabin Niemca w beczkę ogórków, wziął torbę i poprosił sprzedawcę, żeby poszedł z nami.
W czasie liceum, wakacjami Wąski z przybranym szwagrem kładł kafelki w rajchu. Stąd zna trochę niemiecki. Był trochę zły, że rozwaliłem Niemcowi łeb i nie do końca
chciał tłumaczyć co tamten powiedział. Zwłaszcza te ryki po odzyskaniu przytomności na widok twarzy Wąskiego.
Wąski starał się przez jakieś pół godziny z nim zaprzyjaźnić, ale nie wychodziło. Zwalił to na mnie.
- Prosty, po jaka cholerę rozwalałeś mu łeb? Nie można było po prostu pogadać?
- Odpuść sobie, przecież powiedział gdzie to jest. 5, kurwa, minut stąd. Związujemy ich i idziemy.
Przerażony, zakrwawiony Niemiec wlepiał w nas gały, siedząc w kucki w rogu, zastanawiałem się czy bardziej przeraża go Wąski mówiący po polsku czy po niemiecku.
- Dobra, przeproś go, czy coś – wydukałem. Kiedy tamci znów zaczęli gadać
połączyłem się z Pyzą i przekazałem mu gdzie idziemy. Młody chodził po mieście i wypytywał wszystkich o Paca. Bez skutku, oczywiście.
Namówiłem Wąskiego, żeby ubrał fartuch sprzedawcy i czapkę z daszkiem, nie chciałem sieczki po drodze. Wiedzieliśmy, ze tam musi być od cholery wojska i nie ma co mieszać nim dojdziemy. Ubrałem drugi, z kieszeni Niemca wyciągnąłem kasę, połowę wziąłem sobie, połowę dałem sprzedawcy za fartuchy. Potem związaliśmy obu, zabraliśmy facetowi klucze od sklepu, Wąski pogasił światła, wzięliśmy po ogórku.
i zamknęliśmy ich od zewnątrz.
- Po co dałeś facetowi kasę Niemca, przecież on i tak mu to zabierze.
- Gest się, kurwa, liczy – Miał rację a mi nic innego nie przyszło do głowy.
Nie wiem jak to się stało, ale doszliśmy bez problemu. Nawet Wąski potraktował to poważnie i schylił twarz, jakoś nikogo nie przestraszył tym swoim czarnym ryjkiem.
Gmaszysko wielkie i przed głównym wejściem sporo mundurowych. Strażnica, jakieś worki z piachem, wielkie lufy i takie tam. Wyglądało na to, że bez młócki się nie obędzie.
- W mundurach by przeszło - Zaczął znów, nieśmiało Wąski.
Kurwica mnie brała, przez całą drogę namawiał mnie, żeby przebrać się za oficerów i po prostu tam wejść. Nie miałem siły do gościa. I jeszcze Pyza podłączył się na wewnętrznymi i zaczął go jeszcze na to napuszczać. Gówniarz. Pyza powiedział, że goni go podziemie. Ktoś nawet w imieniu i za zdradę próbował go rozwalić, ale Pyza odruchowo potraktował patriotę obrotowym kopnięciem z wyskoku i gość uciekł. Teraz Pyza goni podziemie, kazaliśmy mu ich złapać i przeprosić.
Wąski robił tą swoją minę i wiedziałem, że niczego już mu nie wyperswaduję. Trochę trwało nim znaleźliśmy dwóch, wyglądających na oficerów. Wyszli z gestapo i szli w stronę rzeki. Uprzedziłem próby Wąskiego.
- Chłopie, tylko żadnych dyskusji, proszę. W łeb, ściągamy portki i chodu!
Nic nie powiedział, tylko spojrzał na mnie smutno. Obaj byli chudzi, ale jeden sporo niższy niż my i już teraz wiedzieliśmy, że któremuś z nas przypadnie ten mundur. Wąski patrzył na mnie spode łba, przegrałem.
Pokazałem mu wzrokiem uchyloną bramę, koło której Niemcy zaraz mieli przechodzić. Wąski podbiegł tak jakby próbował ich wyprzedzić i zatrzymał się koło nich. Ja stałem już zaraz za nimi. Na wysokości bramy Wąski naparł na nich z całej siły – jeden popchnął drugiego i wpadli w bramę. Ten mniejszy chwycił się framugi, ale potraktowałem jego łapkę łokciem. Na ulicy nikt niczego nie zauważył.
Już miałem zacząć bić, kiedy Wąski powstrzymał mnie łapą, wyciągnął cichego uzka i pociągnął serią po koszu na śmieci. Kosz potańczył chwilę i potoczył się dziurawy oficerkom pod nogi. Mówiąc bardzo oględnie, zaskoczył ich tym. Potem powiedział coś, czego nie zrozumiałem, ale znaczyło pewnie – Rozbierać się! Bo obaj zabrali się za to. W miarę ochoczo. Dopiero teraz zauważyłem, że obaj mieli kabury z pistoletami. Wąski znalazł śmieciach jakieś sznurki i pozwiązywaliśmy ich. Właściwie nie wiem dlaczego. W takich sytuacjach nigdy nie wiemy co robić, zatłuc, ogłuszyć, powiązać. Nikt nas tego nie uczył, oprócz oczywiście zasad, których teoretycznie mamy przestrzegać.
Ja od początku, od pół roku tutaj, pracuję z Wąskim. Pyza przyszedł na miejsce Mordy. Morda skończył kiepsko. Wszystko przez zidiociałego operatora – dupek przy drugim cofnięciu wpieprzył nas w środek bitwy pod Płowcami. Ja miałem najbliżej do sprzętu, wlazłem pod wóz (co tam robił wóz?), złożyłem kloca i zacząłem młócić równo po wszystkim. Wąski zaczął ryczeć i generalnie robiąc diabła spieprzył do lasu. Mordę przyparli do drzewa i tłukli mieczami i czym tam mieli. Nasi i tamci. Program cofał go za każdym razem, kiedy jego odczyty wykazywały zagrożenie życia. Cofał go o ułamek sekundy przed zagrożenie. I tak Morda stał nietknięty , zabijany dwuręcznymi mieczami przez nie wiem jak długo. Program nie przewidział takiej częstotliwości. Przy rzadkim cofaniu, trzecie wycofuje z misji i ciało automatycznie, bez sprzętu wraca do kabiny w 2004. Nie było opcji takiej częstotliwości i program po prostu cały czas go cofał. Morda zaczął rzygać jak kot i nim doleciałem do niego już stracił przytomność. Stanąłem nad nim okrakiem, raz mnie cofnęło, kiedy jakiś zapancerzony z pióropuszem dźgnął mnie dzidą. Pociągnąłem z kloca w te konserwy, po jakimś czasie zjawił się Wąski i zaciągnęliśmy Mordę do lasu. Cofnęli nas z tego zlecenia, ale Morda jest już do niczego, przynajmniej na razie, w końcu to tylko kilka, tamtych godzin. Ślinił się i mówił mi „mamo”. W każdej przerwie między zleceniami, kiedy obcinają nam włosy, pakują witaminy i szczepionki wypytujemy o niego. Zaraz po Galii, mieliśmy jakieś 2 godziny przerwy i pozwolili nam do niego pójść. Chłopisko leży tam jak jakieś warzywo.
Po tej chryi przyłączyli do nas Pyzę. Młody jest synem szefa kampanii wyborczej i ojciec wcisnął go w projekt w ostatniej chwili, po znajomości. Najpierw wysłali go z rządowymi, przepisowo. Pyza opowiadał nam o tych zleceniach. Chłopcy w garniturach z paralizatorami zjawili się kiedyś w dokach Gdańska, późny Jagielończyk i przez
Megafon zakomunikowali – „Dzień Dobry, jesteśmy z przyszłości i przybywamy w pokojowych zamiarach” Ubaw był podobno po pachy.
Z Pyzą dogadaliśmy się bardzo szybko, młody wcześnie zorientował się, że Centrala nie ma nad nami kontroli, a możliwość przeniesienia konsekwencja naszych wyczynów do linii czasowej centrali jest absurdalnie mała. Zasady tworzyliśmy na bieżąco. Kiedy robiło się gorąco, tłukliśmy z kloców na ślepo we wszystko i wszystkich.
Nie, żebym czuł się jak Kloss – cholerny mundur było naprawdę za ciasne i spod za krótkich spodni widać mi było skarpetki w słonka. Zimno i coraz mniej miałem cierpliwości do tych jego wariactw. Wąski szedł wyprostowany, z daszkiem czapki nasuniętym na twarz, od czasu do czasu musiałem go korygować, bo właził na kosze i lampy.
Naciągnąłem uszy torby na bark, rozpiąłem zamek i chwyciłem kloc lewą łapą. Na wszelkie zaś. Szara, blaszana ciężarówka przejechała przed głównym wejściem i skręciła za róg, chwyciłem Wąskiego za ramię, samochód wjechał na podwórko i zatrzymał się przed, niezauważonymi przez nas wcześniej drzwiami. Z tyłu wyskoczyli żandarmi wywlekając pod pachy jakiegoś nieprzytomnego, łysego gościa.
- Za piękne, żeby było prawdziwe – Powiedziałem do Wąskiego i ruszyliśmy w stronę drzwi.
Przez podwórze przeszliśmy niezauważeni, żandarmi właśnie zamykali blaszak, kiedy koło nich przechodziliśmy. Zasłoniłem Wąskiego, jeden z nich zaczął coś do mnie mówić, śmiejąc się wskazywał na moje przykrótkie nogawki. W tym samym czasie na wewnętrznym włączył mi się Pyza, krzycząc coś co ginęło w jakichś zgrzytach. Do tego Niemiec zadał chyba pytanie, wszystko mi się poplątało i zacząłem wyszarpywać z torby kloca. Zza moich pleców pochylony Wąski rzucił coś po niemiecku i zaciągnął mnie w otwarte drzwi. Za naszymi plecami Niemcy zaczęli się śmiać.
Cieplej. Szepcząc opierdoliłem Pyzę i kazałem mu siedzieć przez 0,5 godziny cicho. Przy biurku siedział gość, w rogu gapiąc się w okno drugi. Na ścianach jakieś spisy, naprzeciw wejścia gipsowa swastyka i obsrany przez muchy wielki portrek Adolfka.
- Kurwa, jak na poczcie – Wyszeptałem
- Ide gadać – Wąski uśmiechnięty ruszył w stronę biurka. Obaj odwrócili w jego stronę wzrok i oczywiście zdębieli.
Zabezpieczenia, jakiś, pomalowany na czerwono, wiszący wysoko na ścianie dzwonek, pojechałem wzrokiem po kablu, aż do włącznika na wysokosci twarzy tego przy biurku, jeszcze telefon. Wąski coś popierdzielał do nich, ale milczeli z otwartymi gębami. Byłem nieco zakłopotany zwłaszcza, że ten, który stał przy oknie podszedł do mnie bliżej - widocznie zaintersowany moimi adidasami.
Łapy, gapiłem się tylko na ich łapy. Wąskiemu nie udało się jeszcze wydobyć z nich ani słowa, ale chłopaki wydocznie poczuli się pewniej bo co i raz kiwali do siebie głowami i mierzyli nas wzrokiem. W końcu ten zza biurka, widać ważniejszy, odezwał się, nie do nas ,ale do drugiego. Było coś jadowitego w jego głosie, nie zrozumiałem ani słowa, ale zmroził mnie ton. Uśmiechając się do tego od okna ruszyłem do gościa przy biurku. Ten w międzyczasie dość powoli jedną łapę skierował w stronę przycisku, drugą zaczął podnosić słuchawkę telefonu.
Ręka ze słuchawką była gdzieś w połowie drogi do ucha, kiedy go dopadłem. Prawa rękę wbiłem mu w łokieć, a lewą pchnąłem słuchawkę w stronę ucha. Walnęło i zarzuciło nim o ścianę, oparł się 20 cm od przycisku. Nie zdążył tego wykorzystać bo chwyciłem go za kark i szarpnąłem o blat biurka. Uderzył cicho o strony otwartej księgi rozwalając czołem wieczne pióro. Trzymając go za kłaki obejrzałem się za siebie – Wąski stał spokojnie nad ciałem drugiego. Jego głowa, skręcona obrzydliwie, oczy wbite znów w okno.
Zamknąłem drzwi.
- Co teraz? – wyszczekałem.
- Sprawdz numer celi, czy coś...
- Księga – pomyślałem.
Za późno, zmieszana krew i atrament zalały i posklejały kartki. Zrzuciłem zwłoki na podłogę i czystymi kartkami scierałem przez jakis czas co jeszcze nie zdążyło wsiąknąć. Nic to nie dało. Kartki były nieczytelne.
- Idziemy na wydrę – zadecydował Wąski patrząc smutno na tego, któremu ukręcił łep.
- Wreszcie – odetchnąłem. Przynajmnie wiadomo o co chodzi. Bić każdego...
Po drodze było ich dwóch. Ułamałem nogę krzesła z portiernii i po prostu tłukłem po łbach. Ważne, żeby podejśc blisko bez emocji na twarzy, bez prób uśmiechu... i spokojnie. Bogu dzięki w takich chwilach potrafię być spokojny.
Oczywiście to nie on, jakas śmierdząca kupka nieszczęscia w łachmanach. Na oko 40 lat.
Już mieliśmy się wycofać, kiedy Wąski zagadał:
- Ty, misiu. Podobno znasz przyszłość. Jak to z nami będzie?
- Lud pracujący... ciemiężycieli.... wyzyskiwacze... zwycięstwo.... – wystękał misiu.
- O kurwa - komuszek kapepowy jeden – zauważyłem
- W 1942 była już chyba PPR – sprostował Wąski
- Nie pamiętam. Te bohater od kogo ty jesteś? - obaj spojrzeliśmy z Wąskim zaciekawieni na kupke nieszczęścia. Ale kupka nie wykazywała ochoty na dysputy polityczne.
- Idziemy – zakomenderował Wąski i rzucił jeszcze w stronę zalanego krwią strażnika - Jego słuchajcie, on naprawdę zna przyszłość.
Zrobiło się ciepło i siedliśmy na ławce w parku. Spokojnie w cieniu, nie świecąc ludziom po twarzach karnacją Wąskiego. Od jakiegoś czasu próbowałem skontaktować się z Pyzą. Efektus był nullus. Zapodział się gdzieś. Wąski był wkurwiony, młody się zgubił a nas już pewnie wszędzie szukają i bez jatki się nie obędzie.
Od przełączania na wewnętrzny bolało mnie już ucho. Przekażnik jest w miarę płytko pod skórą, poniżej ucha. Wypycha ja do góry jak mały guz. Trzeba go przestawić w inne położenie i wtedy działa bezpośrednio na ucho wewnętrzne, niczego nie słychać na zewnątrz. Są 4 położenia. 0 – odcięcie, 1 – kontakt tylko z numerem 1, 2 – kontakt tylko z numerem 2, 3 – kontakt z obiema osobami. Grupy po kilku miesiącach próby miały już zawsze 3-osobowe składy. Parom przychodziły do głowy głupie pomysły, a czwórki i więcej po prostu się gubiły.
Przy częstym przestawianiu dzwigienki przekaźnika po prostu cholernie boli ucho. Nie mówiąc o tym, ze człowiek wygląda głupawo grzebiąc sobie co i raz koło ucha...
Czekaliśmy z godzinę nawet ze sobą nie rozmawiając. Przysnąłem trochę i śnił mi się gaj oliwny, nikogo wokół, słońce w oczy , bose nogi, takie tam.
Obudziły mnie głuche uderzenia na wewnętrznym. Sprzęt dotąd nie szfankował i trochę czasu
Z dala słychać było ryk syren i nie za bardzo słyszałem co mruczał do mnie młody... Modra 13/6, tylko to...
- Dobra – idziemy tam, co tak szepczesz? – Wydarłem się
- Kocioł – wyszeptał Pyza.
Wąski znów zrobił się konspiracyjny: wyprostował się, zrużył oczka, wyraz ryjka pod tytułem: „Acha, ulotki, butelki, kotwice, konspiracja, kolportacja....”
- Ejakujacja.... – burknąłem
- Co?
- Nic, idziemy. Szykuj kloca, szukaja nas...
Taksówkarz udawał, ze nas nie widzi... odwracał głowę i trzęsącymi się łapkami próbował odpalić wóz. Zamknał się od środka i nie mogliśmy po prostu wsiąść.
Zrobiłem 2 kroki i kopnąłem szybę od strony kierowcy. Poszła, tyle, że noga utkwiła mi w środku. W łydkę wbił się kawałek szkła, stopę wbiłem pod pachę szamotającego się kierowcy. Szarpał się i darł wciąż wbijając mi szkło głębiej w nogę. Darłem się jak cholera. Wąski przez chwile patrzył na ten cyrk spokojnie a potem szarpnął moja nogą do tyłu i poleciałem na plecy w zimne błoto. Zerwałem się i kulejąc podbiegłem do drzwiczek. Wąski zrzedł mi z drogi, wiedział, że w takim stanie nie ma sensu ze mną dyskutować. Szarpnąłem drzwi i wyciągnąłem gościa za rude kudły na zewnątrz. Wąski w tym czasie obchodził wóz dookoła. Udawał, że nie widzi jak kopie leżącego kierowce. Wsiadłem i ruszyliśmy.
Jakieś 500 metrów dalej Wąski popatrzył mna mnie:
- Już?
- Co już?
- Już mogę coś powiedzieć? Przeszło ci trochę?
- Co?
- Wracamy po niego?
- Po kogo
- Kierowcą!
- Po jaka cholerę?
- A skąd wiedz gdzie jest ta Modra? Zapytasz gestapo? na huj nam wóz, jak nie wiesz gdzie jechać? – mówił to powoli, spokojnie i wyraźnie...
Jak można się domyślić: leżał tam jeszcze i jak można się domyślić: nie chciał wsiąść do wozu.
Głupio mi było go przepraszać, zresztą Wąski zajął się konwersacją. Mruczeni cos do siebie z tyłu i do mnie mówił tylko czy skręcać w lewo czy w prawo
tyle - tu siem kończy - sorki