Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
Napisano Ponad rok temu
Na stronie tytułowej złotymi, choć nieco wyblakłymi literami wypisane w okręgu było:
Ludowy Klub Miłośników i Uprawiaczy Aikido – KOSA.
Wewnątrz okręgu również złota, dumnie prężyła się postawiona na sztorc kosa, po ostrzu której, jak łzy po policzkach pogrążonego w rozpaczy po stracie ostatniego orzeszka wiewióra chilijskiego, spływały trzy szkarłatne krople krwi.
Powodem opisanego stanu zadumania była wiadomość, jaka dotarła do Mariana rano:
„Prawdziwym Aikidoką nie ten jest, co aikido piękne czyni, ale ten co odpowiednią pieczątkę w legitce posiada.”
Słowa te biegały po głowie Mariana jak rozszalały chomik po rozgrzanej blasze.
Po raz 789 kartka po kartce przeglądał swoją książeczkę i za każdym razem zasępiał się bardziej.
Legitymacja Mariana nie wyglądała okazale.
Wprawdzie w miejscach, gdzie inni miszczowie i Mistrzowie wstawiali pieczątki po stażowaniu nie było miejsca od jakichś 34 lat (przez co legitka wyglądała nieco dziwnie, z tymi powklejanymi chusteczkami, kawałkami papieru toaletowego, starych gazet i mandatów na wyprzedzanie rowerem na autostradzie, na których Marian zbierał na pamiątkę wszelkiego rodzaju pieczęcie Miszczowskie).
Niemniej w sekcji Stopnie i Egzaminy było już znacznie gorzej.
ANI JEDNEGO STEMPLA Z TOKJO!!!
Tylko pieczątka z leżącego nieopodal Społem, pieczątka wójta Maślanki i pieczątka sklepu RTV AGD, która była potwierdzeniem gwarancji na radio marki Komar.
Poza tym – nic. Ani pół japońskiego znaczka, krzaczka czy krzesełka. Normalnie żenada.
Ten brutalny obraz rzeczywistości, załamał by każdego, kogo konstrukcja psychiczna, była by chociaż minimalnie słabsza niż ta, którą miał Marian (a która jak wiadomo, była mocna jak stop tytanu i ...... tytanu.)
Nasz bohater splunął jednak jeno przez szparę w jedynkach, zamyślił się jeszcze głębiej i tak w tym zamyśleniu sobie przypomniał pewien billboard (Marian sam był zdziwiony, skąd zna takie słowo), na którym super laska, z bujnymi włosami i super biustem w czarnym biusthalterze, filuternie patrzyła na przechodniów.
Obok niej równie filuternie jak bezczelnie widniał napis:
„I can't cook.... and who cares?”
„No właśnie” - pomyślał Marian - „Who cares????”
Uspokojony tym oczywistym faktem, Marian schował do szkatułki, która kiedyś była kasą pancerną, legitkę LKMiU – Kosa i udał się na kolejny samotny trening, na którym oddechem powalał, z gracją schodził z linii i powabnie łamał.
Był szczęśliwy, bo wiedział, że nikt, ale to nikt nie jest w stanie odebrać mu tego co ukochał ponad życie – AIKIDO.
Napisano Ponad rok temu
bo tego dnia miszcz postanowił pęknąć wzrokiem muszlę klozetową.
Napisano Ponad rok temu
Widać jak zimno to na tym świecie zimno a jak gorąc to sie wszystko wokół topi i gotuje. widać taki mus. Być tak musi i już.
Lato naszło tak silne jak skrzypiąca mrozem zima leśna. W powietrzu gorącym mieszał sie lepki smród miękkiego asfaltu z ciężkim zapachem lipy i świerku.
Gorąc odbijał sie od odrapanych murów i wisiał falująco nad ulicą.
Marian ściągnął czapkę i wcisnął ją w płocienny wór, co go targał na plecach. Szedł powoli oddychając z trudem gorącym powietrzem.
Do miejsca spotkania było jeszcze bardzo daleko a miszcz nie czuł sie dobrze w murach miasta.
A miasto zaciskało sie wokół niego. Coraz ciaśniejszymi murami, coraz głośniej i śmierdząco. ulice coraz bardziej ludzmi zapchane, ludzmi pachniały. czuł ich oddech, zapach ich potu, pewności i niepewności, strachu i małych radosci.
Marianowi od tych przeczuć w głowie sie za kręciło i przysiadł w cieniu , na murku.
- nie dla mnie - mruknął- za stary na to jestem.
Tak już było że miasto w miszczu wyzwalało smutek straszny. smutek sam w sobie niczym złym nie był. Smutek jak poeta mawiał - jest muzyką dla przebudzenia, tłem dla najpiękniejszych pejzaży.
jednak ten miastowy smutek miszcza straszliwy był i wwiercał sie w niego wysysając całą moc i chęć do życia. ...
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
To i cięc prostych nie było a bardziej szarpane i wredne. Takie, co kawałki poszczępionego odzienia wciskały miedzy krwawiące płaty poszarpanego ciała. Ziemia, brud wbijały się głęboko i rany co nie zabiły często jątrzyły się i ropą zachodziły. W dawnych czasach, zwłaszcza na jesień, jak wilgoć nastawała gangrena łapała szybko i w dwie niedziele zuch krzepki we wzorowej brzozowej skrzynce, pode lipom karmił cielskiem robale.
I to powód był dla którego burdulaccy dla turniei stosowali tępe metalowe albo drewniane atrapy kosy.
Tak już przed wiekami było co i tak za bezpieczne nie było bo to i nie jeden zęby albo i ślepie potracił.
Metalowe kosisko choćby i tępe to rzecz straszna i zabić też może. Opowiadali burdulaccy jak to zazdrosny mąż raz pode Rzeszowem w napadzie szału zatłukł sąsiada tępą kosą turniejową na polu.
Mówią, że zaszedł go zza łana jak kosił pszenice kombajnem. Złość w nim była taka, że nawet nie krzyknął tylko wstał z między kłosów i kosą cisnął na pamięć.
Nienawiści w nim mnóstwo być musiało bo kosa powietrze przecieła i wbiła się w kombajnowa szoferkę i w łeb absztyfikanta. Krew chlupła po ściankach i chłop padł na miejscu.
Powiadają, że kombajn zrobił jeszcze z kwintal zboża potem, nim w rów wjechał. A rzut piekny był – 20 metrów ludzie mówią.
W Tarapatach metalowych atrap nikt nie używał. Po prawdzie dla tego, że co lepszym w rękach nie różnica czy broń metalowa ostra czy tępa. Jak się w łep ciepnie to czy przetniesz czy czaszkę rozgnieciesz- żadna różnica.
To i na turnieju walczyli z torsem nagim , na boso kosą z drewnianym, tępym kosiskiem.
W łeb bić nie wolno było a po walce sędziowie sprawdzali który z nich ma więcej na ciale szram i rys.
System nie był doskonały bo po kilku walkach ni cholery nie było wiadomo która szrama z której pochodzi. Ponadto wielu było włochatych na całym ciele było i nie dało rady przez kudły pręg zobaczyć.
Walki trwały cały dzień. W kurzu i upale, drzazgi na boki leciały i felczer w cholerę roboty miał bo krew sie lała uczciwie.
Napisano Ponad rok temu
Zimno było i Marian łapami mocarnymi przygarnął ku sobie kupę ściółki leśnej coby ją poddać obróbce termicznej.
po chwil kilku kupa urosła imponująco i miszcz cofnął sie nieco z zadowoleniem gapiąc sie na wynik działań swoich krzepkich kończyn. Na kupe składały się poza liśćmi i mniejszymi i drewnem wszelakim także około 6 metrowy teownik żeliwny, zgieta w pół lampa uliczna i solidne fragmenty grubego na 3 cegły muru do pobliskiej mleczarni. miszcz zabrał sie za podpalanie ogniska a w tym czasie z kopca w panice uciekać zaczęły owady, małe gryzonie, stado szynszyli i solidnej wielkości łoś.
Miszcz zdecydował się zapalić ognisko najzwyklej, wiewiórką czylijską. własciwie dwiema które energicznie jął o siebiwe pocierać.
jak wie każdy czylijskie wiewiórki są wysoce łatwopalne i są materiałem dość niebezpiecznym. należy je trzymac w teminie przydatności w temperaturach niskich, najlepiej wypchane z któregoś końca albo w szczelnie zakręconym słoiku. a i to nie zapewnie pełnego zabezpieczenia przed samozapłonem - dlatego znawcy wypełniają szczelnie zamknięte słoiki wodą, piaskiem, albo żwirem .
ogień buchnął radośnie i miszcz z satysfakcją spoglądał na słup czarnego dymu bijący wzorowo do nieba. pewnie po trosze z racji na solidne opomy cieżarówki Kamaz z naczepą widłową. Miszcz przysiągłby że mu migła w trakcie formowania kopca. a moze tylko mu sie zdawało.
Napisano Ponad rok temu
"Miszczem szarpały torsje. trwało to i trwało bo i powód nie był nijaki taki. Mimo ze lato jeszcze radośnie asfalt topiło miszcz już przezornie do zimy sie szykując żarł był co popadło. Celej ccchodowli tkanki szczególnie tłustej.
Jednakowoż dzień wcześniej nocą ciemną przezornie sie napychając najwidoczniej pomylił stare wiadro z wiewiórkiem i to pierwsze zeżarł. Czy wiadro było nieświeże, czy miszcz je nie dość pozuł? tego nie wiem , fakt, że żywotem jego szarpało tak strasznie że nawet sobie nie próbuj wyobrazić bo szkoda czasu. jakem najpewniej już wspominał cierpienie, które znieść może miszcz spokojnie ludzia normalnego wywróćło by na druga stronę i spowrotem albo i jeszcze co straszliwszego.
miszcz ze spokojem bezlitosnym jak waga łazienkowa znosił potworności oczkami nawet nie mrugając.
W głebi czuł jednak coś szczególnego. Skupił sie bardziej próbując w chwili doskonałej samoświadomości zdefiniować dochodzące do niego, rosnące coraz bardziej odczucie z wnętrza.
Chwila oświecenia nadeszła nagle.
- idzie kupa - mruknął miszcz do siebie odkrywczo i pogalopował ryżo w krzaki.
chwile póżniej kiedy, z nieznanych bliżej przyczyn, 2 ary gęstych zarośli leszczyny straciło nagle liście a konary skręciły sie w niemym krzyku rozpaczy. kiedy z ni tego ni z owego. okoliczne ptaki spadać zaczęły na ziemię a stado, żyjących za kontenerem pancerników sumatrzanskich popełniło rytualne samobójstwo. Tą chwile później miszcz poczuł chwilową ulgę i podjął decyzję.
- Czas na dietę przeczyszczającą - mruknął bez entuzjazmu.
Bo i nie było sie z czego cieszyć. organizm zareagował gwałtownie.
- co to to nie - warknąły nerki - tylko nie to.
- Marian, żartujesz? - z niedowierzaniem zamruczała śledziona.
- Pierdolneło cię? - warknął jak zawsze wulgarny system odbytniczy.
Żołądek z wrażenia zemdlał.
Miszcz zignorował narządy i ruszył dziarsko przed siebie.
- Niektórzy mają mózg tylko po to, żeby im sie czaszka nie zapadła - mruczał jeszcze do siebie cicho zaniepokojony tasiemiec.
Są diety cud, diety tajemne, diety szczególne. Niektórzy żrą mniej, inni więcej jeszcze inniejsi co innego albo i to samo.
Autorska dieta przeczyszczająca miszcza było dieta żużlową. Zamysł był prosty - miszcz zajadał się w wielkich ilościach średniej gramatury żużlem drogowym. Gryzł go i miął w zębach a potem połykał. Genialny w prostocie plan zakładał ze chropowaty żużel przetaczając sie konsekwentnie przez układ trawienny Mariana wydrapywał wszystko co nie było potrzebne w prostym jak rura odkurzacza systemie pokarmowym miszcza. Miszcz uznawał metode za skuteczna i ciekawą. Bo i doznania zapewniała nowatorskie a i siła wniej wielka była. Dość powiedzieć że trza było uważać coby kupa muszli nie porysować...
Napisano Ponad rok temu
Nie było dobrze, kosisko było poobijane i brudne. Właściwie brudne jak i on cały. Miszcza pokrywał tygodniowy brud i pot. Posklejane włosy i oblepione i stwardniałe od brudu włosy.
Przeciągnął się i w krzyżu strzeliło mu solidnie raz i drugi. Splunął na ostrze i wytarł je porządnie o rękaw. Potrzebował narzędzi. Dzień wcześniej opadła go zgraja kundli i ostrze porysował o psie kości.
zebrał się w końcu i ruszył dalej. Kulał trochę i wlókł się powoli mrucząc do siebie. Zarósł był a twarz mu poczerniała od brudu i słońca. Niczym poza kosa nie przypominał miszcza. Włokł się jak dziad jakiś pomylony bełkocząc pewnie i przez siebie niezrozumiałe banialuki.
Noc zapadała powoli i sylwetka Mariana zlała się w końcu z szaro czarniawą linią świerkami pachnącego lasu.
W tym samym czasie Drzazga wsuwał się do czystej pościeli z przyjemnością wdychając zapach migdałowego szamponu. W pokoju obok, przy stole z nogami na drugim krześle siedział Wacław. Zażerał się chipsami i czytał książkę.
Gapił się przez lekko uchyloną zasłonę na podwórko i zajazd przed nim. Noc zapadała i światła w pokojach po kolei gasły. Wacław ze sokolej, odchylony do tyłu wpatrywał się podjazd. Zapadł mrok w pokoju i siedział już w ciemności i ciszy takiej, że mógł słyszeć oddech śpiącego za ścianą Drzazgi.
Koło północy podjazd rozświetliły reflektory wozu. Wacław pochylił się na krześle do przodu i przyjrzał się uważnie wysiadającym postaciom. Chwile potem jak najciszej potrafił wstał, podniósł oparty o stół kij i poszedł obudzić Drzazgę.
Ten już nie spał i weszli na siebie na korytarzu.
Odczekali chwilę przed drzwiami i wyszli kiedy w budynku naprzeciw zapaliło się światło.
Przeszli przez plac i weszli do środka. Drzazga wyciągnął nóż.
Napisano Ponad rok temu
Ząb
Sam nie wiedziałem jak to się stało. Tego dnia głupieli nieludzko i chciałem ich trochę uspokoić. Mieli przejść przez sale jak przez pole minowe, powoli stawiając kroki z zamkniętymi oczami. Plan był boski. Stopami mieli badać szczeliny między matami i z rękoma przed sobą przejść na druga stronę. Miało być wyciszająco, spokojnie, cicho. Miało być cudnie…
Jak głupek oczekiwałem widoku stada uśmiechniętych anielsko 10- tatków z zamkniętymi oczkami sunących przez sale pełnych zadumy w temacie boskiego Aiki.
Za durnotę i naiwność płaci się najczęściej na bieżąco i solidnie.
Planując to ćwiczenie nie przewidziałem dość luźnej interpretacji Rafała S.
Jego wersja ćwiczenia polegała w skrócie na dzikim galopie z zamkniętymi oczami. Entuzjastycznemu galopowi towarzyszył z głębi płynący i szczery ryk. Za absolutnie zbędne uznał przy tym Rafał wyciąganie przed siebie rąk co, trzeba mu przyznać, najpewniej znacznie zwolniłoby jego galop.
Trzeba tu wyjaśnić, że nasz bohater należał do grupy dzieci pociesznych, sympatycznych, a w tym samym czasie absolutnie ignorującym jakiekolwiek polecenia. Czynił to przy tym z takim urokiem, ze jedną łapa chciało się go udusić a drugą przytulić.
Był w tym samym czasie zawodowcem w dziedzinie szybkiego przemieszczania z rykiem. Patrząc na niego wydawało się, że od chwili, kiedy się budzi już z łóżka wyrywa ze zwierzęcym piskiem do łazienki.
Generalnie należał do gatunku, który z rzadka można zauważyć w pozycji marszu lub nie daj Boże bezruchu. Nie zdziwiłbym się gdyby nawet przez sen merdał jak szczeniak nogami pod kołdrą.
No więc grupa ruszyła a ja spojrzałem w kierunku drzwi. Kątem oka zauważyłem coś małego wyrywającego się z krzykiem przed resztę.
Mówią, że najszybsza na świcie jest myśl. Nie wiem czy coś nie tak jest z moimi myślami, ale ja uważam, że to nie prawda. Szybszy niż moja myśl był Rafał S. Nim związałem fakty i odwróciłem się w jego stronę, nim zrobiłem wdech, żeby wydrzeć się - Rafał zaatakował ścianę skutecznie i profesjonalnie łącząc głuche bęc z paskudnym plaśnięciem. Odbiło go na metr i zamarł odwrócony do mnie plecami. Stał cicho.
Wiedziałem dobrze co się dzieje. Kiedy zjawia się ból dzieciaki stoją przez chwilę bez dechu, porażone.
Dopiero po chwili, kiedy pierwsza fala minie i zrobią wdech, po jakichś maksymalnie 5 sekundach włącza się syrena.
Wtedy już jest za późno.
Jest szkoła, która mówi, że można uniknąć ryku właśnie w czasie tych 5 sekund. Odwracając uwagę, łaskocząc albo przekupując zupełnie przypadkiem, trzymanym akurat w ręce supermodnym, metrowym modelem domku dla lalek.
Pech chciał, że nie miałem przy sobie domku dla lalek. Zresztą nie na wiele by się zdał i to nie dla tego, że Rafał nie był dziewczynkiem.
Po pierwsze młody stał ode mnie za daleko – nie dobiegłbym do niego.
Po drugie w tym momencie powoli odwrócił się i przyjrzałem mu się nieco zdziwiony. Cała bluza keiokogi zapluta i zalana była krwią, wargi pęknięte, górną podnosił paskudnie wykrzywiony do poziomu siekacz. Tycio zbladłem.
Młody był przerażony. Próbował się drzeć ,ale przez puchnięte usta, plując wokół krwią z pokaleczonych warg ryki nie pojawiały się tak jak trzeba. To go przeraziło jeszcze bardziej i próbował drzeć się jeszcze głośniej. Działał przy tym jak dość wydajny opryskiwacz. Więc po chwili moje kimono pokrywała gęsta mapa mniejszych i większych plamek i zacieków.
W tym samym czasie reszta grupy uznała, że w tych okolicznościach może już przestać udawać, że ma zamknięte oczy i podeszła z zaciekawieniem do nas.
Neprawdą jest to,że na widok krwi dzieci panikują i piszczą. W tym przypadku krwista erupcja wywołała twórcze zaciekawienie i artystyczne popisy oratorskie:
- rozmiażdzył sobie twarz, nie?
- ciekawe czy to mleczak, czy stały?
- to jest krew tętnicza, bo czerwona, zara pewnie umrze….
Kazałem im siąść i robić jakieś durne ćwiczenia, a sam zabrałem zombiego do łazienki. Zachowywał się przy tym dość spokojnie – może, dlatego ze przez cały czas się na niego darłem i ucichł gapiąc się na mnie zdziwiony. Zadzwoniłem do matki i kazałem jej zjawić się szybko.
Przypomina mi się tutaj historia Serafina. Gościa 7 letniego, postury okrągłowawej. Ten z kolei pocieszny był nieludzko, pamiętam, że mruczał wciąż coś do siebie i sapał próbując wstać po przewrocie. To właśnie w czasie przewrotów wywinął jeden za mocno i pociągnął się w nos własnym kolanem. Zachowywał się dość spokojnie póki krew nie ściekła do ust i nie poczuł jej smaku. Widziałem, co się stało i wezwałem go spokojnie do siebie. Stałem przy drzwiach z gotową do użycia chustką. Serafin w tym czasie zmieniał się w przyśpieszonym tempie we wściekłego dzika. Włączył mu się ryk i ruszył taranując wszystko i wszystkich na mnie. Tryskał przy tym radośnie krwią i śliną. Wykrzykując jakieś słowo zbliżył się dudniąc krokami do mnie a ja wyciągnąłem do niego rękę z chustką. Jakież było moje zdziwienie, kiedy młodzian zanurkował nagle między moimi nogami, przelazł pode mną otworzył drzwi i wypadł na korytarz wykrzykując dalej tajemne słowo.
Wtedy zrozumiałem. Darł się: „Babcia”.
Wybiegłem wściekły za nim i na boso ruszyłem świeżym tropem. Łatwo było bo Serafin tryskał krwią i śliną na skłębiony tłum rodziców i dzieci w MDK-u . dopadłem go przy babci wściekły i wysapałem:
- a ty gdzie, jeszcze nie skończyłem.
Zawlokłem go do sali i dopiero zrozumiałem czemu cały tłum spojrzał na mnie dziwnie i odsunął się na 2 kroki. Trochę było potem tłumaczenia…
No ale wróćmy do Rafała. Jesteśmy w łazience, chłop wypłukał twarz i usta, przebrałem go w czyste ubranie i przyłożyłem chusteczki do ust. Sytuacja wyglądała na opanowaną. Wtedy zauważyłem, że ząb wisi na pasku dziąsła i zaraz odpadnie. Zrozumiałem ze młody zaraz go zje – wciąż się trząsł i sapał. Zrozumiałem, co musze zrobić i wcale mi się to nie podobało.
Chwile to trwało nim zapakowałem ząb w chusteczkę i opłukałem ręce. Nie wiadomo, kiedy ufajdałem się krwią po łokcie.
Stałem z nim nad muszlą zastanawiając się chwilę, ale do głowy przyszło mi absolutnie durne: „jeszcze się przyda” i schowałem go do kieszeni.
Matka zjawiła się po zajęciach i tak jak myślałem ząb okazał się stały. Kobieta była solidnie przejęta i bez przekonywania od razu taksówka zabrała syna do dentysty.
Była w drzwiach kiedy wiedziony dziwnym impulsem krzyknąłem do niej i wygrzebując z kieszeni spodni chusteczkę z zębem powiedziałem:
- Niech pani to weźmie. Może się przyda.
Spojrzała na mnie jak na idiotę i poszła.
Po 2 godzinnym zabiegu Rafałowi wstawiono zęba, który jak się okazało wypadł w całości. Jak roślina przyjął się z powrotem. Podobno cały ząb można przez kilka godzin trzymać w mleku albo ustach, przyjmie się i będzie rósł dalej
Po Rafale została w dojo dziura w ścianie – pół metra od kontaktu. Ta dziurę pokazywałem potem przez lata wszystkim początkującym, po jakimś czasie dzieci same pokazywały ją nowym .
Mi pozostało to dziwne uczucie, że gdzieś jest gość, który przeżyje życie z przednim zębem, który nosiłem w kieszeni.
Napisano Ponad rok temu
Zimne, pomarańczowe płomienie wschodzącego słońca padły na blokowisko, połyskując we wszystkich oknach. Pierwsi ludzie, wychodzący z klatek w rzadką mgłę, podciągając kołnierze, mogli zauważyć siedzącą na ławce dziewczynę; nieliczni jednak zwracali na nią uwagę. Siedziała naprzeciwko placu zabaw, patrząc przed siebie. Być może patrzyła na zjeżdżalnie, może na niebieski napis „HWDP” na ścianie przeciwległego bloku. Podkuliła nogi pod siebie, lecz czarny wełniany płaszczyk maskował pozycje w jakiej siedziała. Małe kropelki rosy skraplały się na szkłach jej okularów, płaszczu i związanych w kitkę włosach. Pokrywały nalotem lezącą obok niej na ławce sztruksową torbę z naszytym czymś, co przypominało stokrotkę. Pokrywały korpus porysowanego discmana leżącego obok, ściekały powoli po kablu słuchawek. Gdyby ktoś zwrócił na nią uwagę, być może zauważył by jej jeden oddech, który wyłamał się z rytmu, gdy słońce padło na jej twarz. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na dziewczynę na ławce koło placu zabaw.
Słońce nad blokowiskiem zaszło już za betonowy horyzont. W późnojesiennej szarówce, szeleszcząc zmarzniętymi liśćmi, mieszkańcy wracali do swoich domów. Ostanie dzieci opuszczały plac zabaw, ich mamy wstawały z otaczających go ławek. Ich tatusiowie wracali właśnie z pracy, rozdeptując chodnik pomiędzy parkingiem a klatką schodową. 6 letni Adaś, ciągnięty za rękę przez swoją rodzicielkę, zwrócił uwagę na dziewczynę, która od jakiegoś czasu słuchała muzyki z discmana na ławce nieopodal. Przez moment zastanawiał się jak długo tam siedziała i czy była kiedy przyszli. Po chwili szarpnięcie na drugim końcu ręki Adasia, skierowało jednak jego rozważania na tematy domowo-gastronomiczno- rekreacyjne. Okna bloków powoli rozjaśniały się, przemieniając szare ściany budynków w żółto- pomarańczowe krzyżówki.
Dziewczyna siedziała na ławce koło placu zabaw. Jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności panującej w dolnych partiach osiedla. Ponad jej głową znajdowała się mozaika ostrych i żółtych oraz bladych i niebieskich prostokątów. Zimno zaczęło być dojmujące, para oddechu skraplała się na szkiełkach okularów, zamazując i tak niewyraźny obraz. Widziała jednak studentów wracających do swoich kanciap, hałasujących i gadających o najróżniejszych rzeczach. Widziała parę dwunastolatków z butelką rozpuszczalnika którzy usiedli pod zjeżdżalnią. Nogi zdrętwiały jej już zupełnie, ubranie przemokło i ziębiło zamiast grzać. Dziewczyna siedziała jednak dalej na ławce koło placu zabaw. Siedziała nawet, gdy po przeciwnej stronie placu, pod napisem „HWDP” zebrała się grupką krótko ostrzyżonej młodzieży w ubraniach sportowych. Siedziała, gdy do grupki podszedł chłopak w bojówkach i jasnoszarej bluzie, z kapturem głęboko naciągniętym na głowę. Grupka ożywiła się, rozpoczęła się krótka rozmowa. Nowo przybyły wskazał palcem w jej stronę, wyjęty z jego kieszeni zwitek banknotów zmienił właściciela. Szara bluza oddaliła się, a pięciu młodzianów podeszło do siedzącej dziewczyny słuchającej muzyki z discmana.
Hej mała!- powiedział samiec alfa. Twarz dziewczyny nie drgnęła, jej oddech nie zmienił rytmu, a oczy punktu w który były skierowane. Czego słuchasz? W tym czasie drugi z jej nowych znajomych zajęty był wyrzucaniem na ziemię zawartości sztruksowej torby. Zielony indeks Akademii Rolniczej wypadł na mokre liście, obok niego wylądował podręcznik do gleboznastwa. Powiedz coś lala! – alfa kontynuował zacieśnianie znajomości. W tym czasie do podręcznika dołączyła paczka chusteczek higienicznych, zeszyt, notatnik i skasowany bilet PKP. Słuchawki wyskoczyły dziewczynie z uszu, gdy discman znalazł się w rękach alfy.
Słuchaj laska. Wyglądasz na klasa foczkę, i chętnie załatwilibyśmy to inaczej, ale jeden gość zabulił nam kupę hajsu, żebyśmy....
Discman przeszedł do rąk stojącego za Alfą osiłka
....zebyśmy spuścili ci wpieprz. I to z kategorii regularnych- zaimponował elokwencją Alfa. – To nic osobistego- dodał biorąc zamach...
...Ej, chłopaki....ta wariatka nie ma w tym żadnej płyty- Dobiegł głos otwierającego odtwarzacz osiłka, którego fizjonomia kazał plasować go gdzieś za Epsilonem. Alfa nie mógł się nad tym jednak zastanowić, wyprowadzając właśnie prawego sierpa. Uderzenie jednak dziwnym trafem minęło głowę dziewczyny. Czterech jego kumpli miało okazje podziwiać jak Alfa powoli odwraca się do dziewczyny plecami, staje na palcach i odgina do tyłu. Alfa nie próbował jednak, pomimo sprawianych pozorów, zrobić figury gimnastycznej zwanej mostkiem. Ewidentnie świadczyło o tym natężenie emitowanego przez niego wrzasku, po monecie skontrapunktowane trzaskiem łamanego łokcia. Wrzask załamał się i przeszedł w urywane krzyko-kwilenie, dobiegające spod ławki na której wciąż siedziała dziewczyna. Patrzyła przed siebie beznamiętnie, jednak jej oddech wyraźnie przyspieszył. Pod płaszczykiem, mięsie jej nóg kilka razy napięły się, usuwając odrętwienie. Na oczach oniemiałych towarzyszy Alfy, płynnie wstała z pozycji zeiza, stając przed ławką.
Rodzina Maksymiliana H. Podkręciła głośność telewizora, by pomimo dobiegających zza okna wrzasków dało się oglądać kolejny odcinek „W11”. Maksymilian po raz kolejny przeklął los, iż musi mieszkać w tak nędznej i niebezpiecznej dzielnicy, gdzie co wieczór na podwórku odbywa się jakaś dresiarska bijatyka. Trwało dłuższą chwile, zanim mógł z powrotem oddać się oglądaniu ulubionego serialu.
Dziewczyna kucała przed jednym z napastników, wyjmując z jego ręki swojego discmana. Ręka była złamana w barku, łokciu i nadgarstku. Schowała urządzenie do torby i odwróciła się do mężczyzny w szarej bluzie. Był wysoki, zwłaszcza iż sama miała niecałe 160 cm. Bluza z napisem „pitbull”, leżała na rozbudowanej, żylastej muskulaturze. Niebieskie bojówki wisiały na nim jak na wieszaku. Wrażenia dopełniał srebrny łańcuch zwisający z pasa. Twarz była ukryta w cieniu kaptura. Pierwszy odezwał się nieznajomy.
-Witaj. Mam na dzieje że nie masz mi za złe tego testu. Musiałem mieć pewność, z kim mam do czynienia
-Ania, miło mi cię poznać
-Rysiek, przyjemność po mojej stronie. Na prawdę przyjechałaś bo szukasz....
-Tak, właśnie jego.
-Rozumiem... wiesz że będziesz musiała udowodnić że jesteś godna tej wiedzy....
-Jasne. Za kogo mnie masz, Rysiek?
-Fakt, sorki. Może załatwimy formalności rano? Sterczałaś tu cały dzień....co powiesz na coś ciepłego?
-Wiesz że z przyjemnością... mam tylko jedno pytanie..
-Tak?
-Nasyłając tych ziomków, nie miałeś pewności kto siedzi na ławce. Co by było gdyby to była zwykła melomanka?
Twarz Ryśka przybrała bardzo nieprzyjemny wyraz
-I tu mnie masz......
Po czym zupełnie przyjaznym tonem dodał
-Co powiesz na kubek kakao? Z resztą, mogłaś ich chyba mniej pokaleczyć?
-Tu mnie masz.
Napisano Ponad rok temu
-Mam mały bałagan- powiedział Rysiek otwierając pomalowane białą farbą olejną drzwi. Rozgość się, ja przygotuje coś do picia- dodał, udając się do kuchni. Ania weszła z małego przedpokoju do pokoju gospodarza. Miała okazje popodziwiać wiszącą na ścianie kolekcje klubowych proporców, którą wieńczyły zawiązane w supeł szaliki Śląska i Arki Gdynia. Kupkę ubrań z kategorii „brudne, ale jeszcze się nadają” przełożyła z kanapy na oparty w rogu worek treningowy, po czym usiadła na zwolnionym miejscu. Po chwili wrócił Rysiek z dwoma parującymi kubkami. Jeden z nich podał, Ani po czym usiadł na ławeczce kulturystycznej, po zdjęciu z niej sportowej torby.
-Więc chcesz znaleźć Aikidasa? Dlatego że był uczniem legendarnego Mariana?
-był jego uchideshi.
-Jakoś tak to nazywał... kiedy nas przygotowywał do ustawek. Jak w ogóle do mnie trafiłaś?
-Znajomy lutecznik- karatecznik, Marek mi o tobie opowiadał. Swoją drogą chyba złoży Ci wizytę za kilka miesięcy, kiedy będzie gotowy, jak to określił....
-No... oni coś do nas mają... naśladują jakiegoś ich mistrza, czy coś. Ciekawe skąd znał Aikidasa?
-Był uczniem Edwarda, który przyjaźnił się z Marianem. Poznali się chyba podczas wspólnego ataku na nielegalne dojo ninjitsu w starej rzeźni.
-Słyszałem o tym...niezła historia.... Ponoć Marian kiedyś pokonał całą armię urzędników pocztowych...zastanawiałem się o co w tym chodziło.
-Z tego co wiem listonosz naruszył sanktum Marianowego dojo, wchodząc do niego w butach z ponownym awizem... a Marian dochodził swego honoru wobec całej poczty... czy jakoś tak.
-Hmmm....może fajnie by było gdyby ktoś go odnalazł...
-no..... Aikidas cię uczył?
-Kiedyś przygotowywał nas do ustawek... Kiedy poznał Mariana zmienił się...
-jak?
-na początku zaczął pokazywać jakieś dziwne rzeczy.. co to niby siłę przeciwnika miały wykorzystać... my mu że to może dla studentów dobre, ale u nas to zawsze proste metody się sprawdzały...
- I co?
- Kilku się to nie spodobało...ale nie podskoczyli...dziwne to było. Później w ogóle nie pokazywał żadnych technik, tylko siadał i gadał o jakichś głupotach, że przemoc jest daremna... potem spuszczał nam manto.... i dalej swoje. Wtedy coś mnie tknęło i zapisałem się do klubu MaxPainPunch , sekcja Bździny Zakaczawie.
-Dawno to było?
-Dobre kilka lat temu. Potem Aikidas zniknął i nigdy już nie usłyszałem o Marianie.
- I co porabiasz?
-Ćwiczę z moim trenerem... i sam trenuje młodych... mam kilku fajnych szczyli...
Pola świetlistej krzyżówki po kolei gasły, pozostawiając coraz mniej niewypełnionych miejsc. Po kilku godzinach jedyni kilka z nich jarzyło się w ciemności. Jednym z nich było blado niebieskie okno wiernego użytkownika strony .www.scheiseporno.de, lecz nas bardziej będzie interesowało inne, mieniące się ciepłym, żółtym światłem 60- watowej żarówki. Gdyby ktoś przez nie spojrzał, zobaczył by leżącego na ławeczce gimnastycznej chłopaka, i dziewczynę rozpartą na stercie znoszonych ubrań. Dwójka ta rozmawiała o jakichś ciekawych sprawach, których treść pozostanie jednak na zawsze nieznana.... ponieważ jedynie wiewiórka chilijska byłaby w stanie niezauważenie podsłuchać ich przez okno na piątym piętrze. Żadnej wiewiórki chilijskiej niestety w okolicy nie było...
-Dobra....ziewnął Rysiek...pora w kimę. Rano ważne rzeczy nas czekają. Za drzwiami stoi łóżko polowe, poradzisz sobie?
- jasne...nastawie komórkę.
Kolejne pole krzyżówki zgasło.
-Dobranoc Aniu
-Dobranoc Rysiek
Stary, żyjący na międzywalu przepływającej przez miasto rzeki lis nadstawił uszu. Podniósł głowę ponad zesztywniałe od porannego przymrozku trawy i przez chwilę wpatrywał się w dal. Potem powolnym krokiem powrócił do swojej nory. Dobrą chwilę później wilgotną, zimną ciszę zakłócił dźwięk pary nadbiegających ludzi. Z rosnących przy rzece drzewek poderwały się gawrony, niechętnie przenoszące się na czubki wyższych drzew. Wysoki mężczyzna w dresie i niska dziewczyna w komplecie do joggingu przebiegli tuż koło lisiej nory i pognali dalej, łamiąc oszronione źdźbła traw.
Lekki wiatr kołysał trawami rosnącymi na międzywalu. W jego rytmie tańczyły liście olszyn, które jeszcze ostały się na gałęziach. Siedzące na starym dębie wróble przyglądały się parze, która zdyszana zatrzymała się na pośród zszarzałej trawy. Para unosiła się z ich ubrań, gdy łapali oddech po 20 kilometrowej przebieżce.
Już czas- powiedziała Ania
Oboje stanęli naprzeciw siebie wyprostowani, mierząc się wzrokiem. Wiatr ucichł wraz z ich oddechami. Chłopak złożył dłonie na piersi i skłonił się dziewczynie, która odpowiedziała ukłonem. Rysiek zasłonił się, powoli składając ręce do gardy, podczas gdy Ania nieśpiesznie sformowała kamae.
Wróble rzuciły się do ucieczki, gdy para na międzywalu zwarła się po raz pierwszy. Nie było przy tym żadnego hałasu, ale ptaki wiedziały że nic tu po nich.
Knee lowkick, unik , elbow, tenkan, unik, wycofanie do długiego dystansu. Cisza
Po kolejnym zwarciu Ania z trudem skupiła wzrok na dwojącej się postaci Ryśka. Ból twarzy nie pozwalał się skupić, ściekająca i krzepnąca w przełyku krew utrudniała oddech. Płuca kłuły piekielnym bólem przy każdym wdechu. Ania wiedziała, że jest za słaba, by odnieść zwycięstwo. Ruchy Ryśka były za szybkie, zbyt niejasne i mylące by je przewidywać. Jego oddech nie zdradzał Ani jego zamiarów. Nie mogąc czytać przeciwnika, nie mogła przygotować skutecznej obrony. Techniki Ryśka były potężne, każda mogła rozstrzygnąć pojedynek na jego korzyść. Ania przeklinała swoją słabość, brak charakteru, który nie pozwolił jej dać z siebie wszystkiego w dotychczasowej nauce. Liczyła iż walka potrwa jak najdłużej i pozwoli jej zachować honor.
Seria uderzeń na głowe, seria uników, roundhouse kick, tenkan, unik, wycofanie. Cisza
Rysiek wiedział, że nie wygra tej walki. Z trudem zmuszał się do jej kontynuowania, ból złamanej kości promieniowej deprymował, bardziej niż jakikolwiek uraz do tej pory. Każda jego technika zmierzała do pułapki, zastawionej przez Anie. Im była mocniejsza, tym większe niebezpieczeństwo dla niego niosła. Wiedział że jeżeli chce wygrać, musi wprowadzić czystą technikę, na tyle szybką i silną, by nie została skontrowana. Za każdym jednak razem gdy próbował, w ostatniej chwili wahał się, widząc iż wpada wprost w pułapkę. Przeklinał swoją słabość i brak odwagi. W pierwszym starciu spróbował zwodu, uderzając wpierw prawą ręką przed twarz Ani, by właściwe uderzenie wyprowadzić lewą. Technika zapewne złamała kość policzkową, a może i nos, przeciwniczki, ale zaraz po uderzeniu została przechwycona. Rysiek, wiedząc co mu grozi, kopnął kolanem Anie w żebra i wyszarpnął rękę z uchwytu. Kosztowało go to złamanie przedramienia i wyłączenie lewej ręki. Od tego czasu każde starcie było przerywane, za nim jakaś technika sięgnęła celu. Rysiek liczył że przeciągnie walkę jak najdłużej, każąc zapłacić Ani wysoką cenę za swoją wiedzę.
Spinning kick, unik, uppercut, tenkan, unik, wycofanie. Cisza
Dopóki nie atakuję, nic mi nie grozi.... pomyślał Rysiek
Sidekick, tenkan, unik, wycofanie. Cisza
Czy droga jest ważniejsza niż cel? Pomysłała Ania.
Lowkick, unik, spinning elbow, dźwignia, unik, wycofanie. Cisza.
Jest tylko jeden sposób rozstrzygnięcia tego. Na jedną technikę nie będzie przygotowana. A potem niech się dzieje co chce.
Rysiek po raz kolejny ruszył do przodu. Mierzonego w kolano lowkicka Ania uniknęła bez trudu. Za tą techniką podążył poteżny, wyprowadzony z biodra prawy podbródkowy. Zmierzał wprost w pułapkę, lecz nie doszedł celu. W połowie drogi do głowy przeciwniczki, ręka poszła w górę, impet uderzenia został wykorzystany by wynieść Ryśka w powietrze. W drugiej połowie tej sekundy, łokieć lewej, złamanej ręki Ryśka spadł na ciemię Ani.
Technika nie przyniosła rozstrzygnięcia.
Rysiek nie stracił przytomności. Choć bardzo chciał. Chciał też wstać na nogi, ale i to było chwilowo poza zasięgiem jego możliwości.
Ania z trudem usiadła na mokrej trawie. Przed dłuższy moment niczego nie widziała, teraz wszystko wokół niej wirowało. Potężny, piekący ból na dnie czaszki nie pozwalał myśleć o niczym.
Pierwszy odezwał się Rysiek.
Szukaj Aikidasa w.............
Stary rudy lis wyszedł ze swej nory, by zobaczyć wspierającą się parę, chwiejnym krokiem zmierzającą w kierunku miasta. Szli bardzo powoli, a mieli przed sobą jeszcze kawał drogi. Może znajdą kogoś, kto by im pomógł dostać się do jakiegoś szpitala? Gawrony powróciły na swoje ulubione miejsce nad rzeką. Późnojesienne słońce zaczęło nieśmiało przygrzewać, być może ostatni raz przed nadchodzącą zimą.
Napisano Ponad rok temu
Dzień był chłodny, słońce blade, ale silne. Wilgoć w powietrzu wisiała zmrożona paskudnie.
Odłonił gwałtownie zasłony i jęknął, kiedy swiatło i ciepło słońca padło mu na twarz.
Zamknął oczy i zastygł jak stary, bliznami pokryty jaszczur. Ciepło powoli rozlało sie po nim topiąc poranna skorupę zaspania i bólu. Po kilku minutach już pewniej i nie utykając z wolna cofnął się na środek pokoju i rozstawił nogi. Opuścił dłonie i tułów bez pośpiechu opadł w dół. Miszcz zmierzył sie z obrzydliwym bólem w dolnej części krzyża. Jak co rano dopadło go wspomnienie ostatniej walki i jak codzień przeklął paskudnie i własną głupotę i durnia któremu udało sie walnać go po plerach jak szczeniaka.
Ból powoli przechodził, roztopił sie w cieple słońca. Podszedł do brudnej szyby i spojrzał na osiedle.
- Jak zęby – mruknął do siebie patrząc na wielkie bryły bloków.
Jak zęby szczerbatego olbrzyma. Nieregularne , wyrosłe ze zmrożonej brei błota i śniegu kloce betonu. Setki okien chowały za soba setki losów, tragedii, szczęść większych i mniejszych. Balkony biedne i bogate, brudne i czyste, tysiace par schnących majciochów.
Wacław zapukał i ostrożnie wszedł do środka.
- Dzień dobry miszczu – powiedział cicho – herbaty?
- Postaw na stole – Marian nie spojrzał nawet na niego zamyślony.
- Jak się miszcz czuje? – Wacław mowił cicho i trzymał się wyraźnie z dala – mam nasmarować plecy? Zostało troche tej śmierdzącej maści z wczoraj.
- Co? - Marian ocknał sie nagle – nie, nie, jest lepiej.
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Odwrócił sie w stronę chłopaka i zmierzył go wzrokiem. Podszedł bliżej. Wacław oparł się plecami o ścianę i poczuł sie nieszczególnie, kiedy Marian podszedł bliżej.
„Uważaj na niego, kiedy jest ranny jest jak chore zwierzę”ostrzegał go
Drzazga przed odjazdem.
Kiedy znaleźli Mariana był rozpaloną gorączką kupką brudnego nieszczęścia.
W wynajętym mieszkaniu dochodził do siebie pod opieka młodego.
Chłopak jednak juz po pierwszym dniu żałował tego przydziału. Jak ostrzegał Drzazga juz drugiego dnia wzmocniony zupką chińska Marian udeżył młodego głowa, kiedy ten chciał mu otrzec czoło.
Od tamtej pory Wacław z przerażeniem wchodził do pokoju i jak mógł pilnował się przed podchodzeniem za blisko.
Miszcz był jak stary, chory zwierz zaszyty w krzakach. Sam nie wiedział, czy ma jeszcze wygrzebać sie z choroby czy odpuścić i pozwolic coby zmęczone ciało padło nareszcie. Widać jednak nie jego czas jeszcze był bo natura łapą kostropatą za kark umęczony
Mariana chwyciła i wytargała spowrotem między żywych. Ani on szczęśliwy ani nie był. Po prostu z tą swoją psio zmeczoną miną patrzył przez okno widać pogodzony, że jeszcze nie jeden dzień i noc zobaczy.
- Czego jeszcze chcesz? - zapytał miszcz, zdziwiony, że młody wciąż jest w pokoju.
- Zapytać chciałem – kręcił Wacław unikajac jego wzroku -o co własciwie chodzi z tą dziewczyną? Czemu mamy jej szukać?
Maran spojrzał na niego tak, że młody od razu pożałował pytania.
- Drzazga sie odezwał?
- Tak, dzwonił rano, kiedy miszcz spał.
Marian pokiwał głową i odwrócił sie w stronę okna. Słońce rozgrzało szybem i ciepłe nieruchome powietrze otaczało starego, człowieka.
- Co powiedział? - powiedział cicho mrużąc oczy
- Dziewczyna uciekła z domu parę tygodni temu. Ma na imie Anna. Podobno ruszyła szukać tego durnia Ajkiasa.
Napisano Ponad rok temu
Nie ulegało wątpliwości, że miszcz nie nauczał tu już od bardzo dawna. Stara papa zdążyła już popękać, i spomiędzy tworzących dach eternitowych płyt kapała woda. Pleśń wdała się w maty i ściany, konkurując o nie jedynie z grzybem. Dżdżysta pogoda na zewnątrz dopełniała przygnębiającego wrażenia. Mimo wszystko, Ania wciąż czuła to atmosferę marianowego sanctum. W kilku miejscach dostrzegła wypłowiałe ślady krwi co bardziej pechowych uke, sterczące ze ściany kikuty bez wątpienia musiały być uchytamii pod bokkeny. Oczyma wyobraźni widziała siedzących w równym rządku uczniów, medytujących nad istotą boskiego Aiki. Widziała Miszcza wymawiającego słowa największej mądrości, tudzież demonstrującego swe ubogacające techniki.
Harmonie naruszała oparta w kącie kosa, którą musiał zostawić jakiś chłop z okolicy. Wychodząc Ania zabrała to przerdzewiałe żelastwo i wychodząc wyrzuciła za próg.
Stojąca nieopodal chata nie zapowiadała się, jakby miała dostarczyć Annie wielu nowych informacji. Budynek, w którym mieszkał Marian był w podobnym stanie co dojo. Wszystko nasiąkło, napuchło, zardzewiało, omszało i zaśmierdło. Barłóg musiał być nie używany od długich miesięcy. Obok niego stała koślawa szafka, po przeciwnej stronie chwiał się na luźnych uchwytach stary, poznaczony brązowymi zaciekami zlew. Grube, żeliwne rury były pogięte, jakby ktoś walił nie młotkiem albo gazrurką. Kątem oka Ania dostrzegła ruch w kącie... to tylko szczur przebiegł...choć może była to wiewiórka?
Po wstępnych oględzinach Anna zabrała się za przeszukiwanie szafki. Gdy tylko uchyliła drzwi, na środek wysypała się sterta przeróżnych maneli, poprzedzana falą grzybowo- mroźnego zapachu. W kieszeniach starych szmat, pod resztkami miotły i bliżej niezidentyfikowanych przedmiotów Anna znalazła kilka rozmoczonych kartek. Pierwsza z nich okazała się być mandatem za wyprzedzanie rowerem na autostradzie, sprzed dobrych dziesięciu lat. Wiele świstków w ogóle nie dało się już rozczytać. Pliczek pocztowych awiz również nie mógł być żadną wskazówką. Być może coś znajdzie się po barłogiem... cokolwiek, co pozwoli ustalić dalsze losy Miszcza, lub chociaż Aikidasa.....
Dawno nie było tak smutnej nocy na dworcu. Stary, obdrapany hol był zimny i nieprzyjazny. Jedynie myśl o tym, jak jest na zewnątrz utrzymywała nielicznych podróżnych wewnątrz. Siedzieli oni na ławkach, opierając się o swoje tobołki, kuląc się i przeczekując godziny do odjazdu .Byli oni tu w zdecydowanej mniejszości. Grupka wyrostków szwędała się w sobie znanych celach, szerokim łukiem omijając patrol tępo patrzących policjantów. Bezdomni umościli sobie barłogi pod niedziałającymi kaloryferami, przeżywając do kolejnego poranku. W dwóch kioskach z mydłem i powidłem sprzedawcy przysypiali, ukryci za barykadą wczorajszej prasy.
Przy jedynej działającej kasie stała niewysoka dziewczyna w czarnym płaszczyku. Blada, zmarznięta i przemoczona wyglądała jak ktoś, kto nie ma dokąd iść, ani dokąd wracać.
Proszę studencki do.....
-Pociąg pospieszny z Przemyśla o 2.14 zwiększy opóźnienie do 70 minut. Za powstałe trudności przepraszamy- zapowiedź zagłuszyła ostatnie zdanie dziewczyny.
Tyle tygodni poszukiwań.... tyle wyrzeczeń.....bólu i poświęceń Wszystko na nic. Żadnego śladu, żadnej wskazówki. Nikogo kto by coś wiedział, nikogo kto by mógł pomóc. Przecież... przecież ktoś musi wiedzieć co się stało z Miszczem...
Dziewczyna zarzuciła na ramię sztruksową torbę, ruchem który wskazywał jak bardzo jej cięży. Schowała bilet i wzorem innych podróżnych zajęła miejsce na ławce pośrodku holu. Zaczęła zapadać w męczący półsen, gdy zorientowała się że ktoś do niej podszedł. Stary, zgarbiony człowiek, o wyglądzie kloszarda z 10-letnim stażem. Świadczył o tym jego ubiór. Świadczyła o tym jego twarz, a przede wszystkim świadczył o tym jego zapach. Nieznajomy odezwał się pierwszy.
-Wróble ćwierkają że szukasz Mariana...
-Wiesz coć o Miszczu ?!- niemal krzyknęła Anna
Twarz nieznajomego przybrała obrzydliwy ekstatyczno lubieżny wygląd. Jego oczy zaszkliły się, oddech przyspieszył. Głośno przełykając ślinę wyspał
-Opowieść za opowieść
Napisano Ponad rok temu
Zaciągnął się zapachem dworca i zadrżał. Dworce śmierdzą, każdy inaczej. Mieszanką brudu, zatęchłego ciepła i stresu.
Nawet ta kawa w powyginanym wrzątkiem kubku nie pachnęła kawą, ale czymś sztucznym i paskudnym.
Marian uczył ich czerpać z tego siłę, zaciągać się tym brudem i szarością, przenikać i w niej topić. Drzazga grzał dłonie wokół kubka i z zamkniętymi oczami zaciągał się powietrzem przesiąkniętym dworcowym bukietem.
Chwile to trwało nim spokój jakiś na nim osiadł jak chmura kurzu i dymu tanich papierosów.
oddech był coraz głębszy i znikło po chwili całe to podświadome obrzydzenie do wszystkiego co go tu otaczało.
zaraz potem z szumu rozmów, głośnikowych pobuczeń tupotu zabłoconych butów wyłowił kilka słów których szukał:
- miszcza Mariana? – skrzypliwy głos skrzypiał gdzieś w rogu zadymionej sali.
Drzazga skrzywił twarz próbując dojrzeć postaci w szarej mgle.
Stary siedział na białych, wypchanych workach szczerząc dziurawe kikuty zębów. Kaptur w połowie naciągnięty na głowę odsłaniał strupami pokryta twarz i polepione czymś najpewniej paskudnym włosy.
Dziewczyna tylko na pierwszy rzut oka wyglądała lepiej. Wziął kawę i podszedł bliżej , stanął obok i patrzył na niewyraźne menu kątem oka obserwując tamtych.
Anna była zmęczona. Szara na twarzy mimo zimna, po ciuchach widać było, że jest w drodze od dawna. Buty pokrywało zielonkawe błoto a w błocie, które posypało się z podeszły Drzazga zaważył igliwie.
- Była w starym domu – powiedział do siebie zaniepokojony. Po cichu liczył na to , że aż tam nie dotrze.
- Miszcz nie żyje od dawna – skrzeczał stary – w Sarapatach jest jego grób. Ci co przeżyli bitwę pilnują go dzień i noc. Jakby kto chciał te popróchniałe kości pokraść.
Dziewczyna twarz miała zmęczoną i bez wyrazu. Trochę jakby ostatnie powietrze z niej zeszło, ostatnią nadzieje zabrano.
- mówią , że przeżył. Podobno Aikjas, jeden z jego uczniów rozpowiada, że go widział. Musze go znaleźć. Podobno był gdzieś przy starej chacie. Byłam tam ale nikogo nie znalazłam .
- Ajkjas – zarechotał stary – temu durniowi nikt nie wierzy. Swego czasu miszcz uczył każdego dzieciaka i takie skutki – Ajkjas to był największy idiota od czasów Kuby Parciaka…
Drzazga uśmiechnął się do siebie – święta prawda, miał okazje spotkać tego głąba tylko raz i tylko dzięki obecności miszcza Ajkjas zawdzięczał fakt, że stracił tylko 1 ząb.
- to ja już nie wiem nic – powiedziała zrezygnowana i siadła bokiem do Opowiadacza kryjąc twarz w dłoniach.
- no wiesz – powiedział ściszając głos starzec – różne rzeczy mówią.
spojrzała na niego niepewnie
- stary ostrożnie spojrzał na nią – stary już jestem a ty młoda i ładna, trochę mi się pamięta a trochę zapomina – mówią, że tu w okolicy żyje jeszcze ktoś bliski Marianowi.
oblizał się i zawiesił głos
Drzazga zacisnął kubek i wrzątek spłynął mu strużką po palcach, nie skrzywił się nawet, ale serce biło mu mocniej.
- Kto? – krzyknęła dziewczyna.
stary wyciągnął rękę i położył jej na ramieniu. Sapał jakoś bardziej a oczy szkliste się zrobiły i mętne.
- Mówią, że to jakaś kobieta – zaczął a ręka zjechała mu już na zamek jej kurtki.
Drzazga wrzucił kubek z kawa do kosza.
Stary nachylił się nad dziewczyną i już miał zacząć opowieść, kiedy w drugim końcu sali ktoś
z hukiem wywalił się na stolik i lecąc bez ducha poprzewracał kilka krzeseł.
Anna odwróciła się w tamta stronę i przyjrzała przez chwilę. Ktoś podnosił lezącego, kilka osób otoczyło stolik. Odwróciła się i przerażeniem spojrzała na starego. Leżał na plecach drżąc i telepiąc ciałem, z ust ciekła mu krew rozlewając się w pokaźna kałużę, z której sterczało kilka szarych zębów.
do knajpy weszło kilku policjantów kierując się w stronę stolika w rogu. Dziewczyna zerwała się na nogi i wybiegła w pospiechu. Ruszyła w stronę wyjścia. Kilka metrów za nią spokojnym krokiem szedł zapinając płaszcz Drzazga. Wyciągnął komórkę i zadzwonił.
- Mamy problem – powiedział – ona tu zostaje i wie już o matce…
Napisano Ponad rok temu
Krzyki odbijały się echem w wąwozie ścian piętrzących się nad zaułkiem. Zdawało się że szyby w oknach starego magazynu wibrują od obijających się o nie decybeli. Albert H wiedział w jak trudnym położeniu się znalazł. Od dobrych kilku dni ktoś terroryzował bezdomnych, jeden z nich został nawet zabity na dworcu. Nie dziwiło go, ż policja nie raczyła się specjalnie przejąć sprawą. Nie dziwiło go że pytają, nie dziwiło nawet o co. Jeżeli coś dziwiło Alberta H, to to że owym postrachem okazała się na oko 20- letnia dziewczyna. Dziewczyna w wymiętym, czarnym płaszczu, z podkrążonymi oczyma w których widać było determinacje dzikiego zwierzęcia.
Co wiesz o Miszczu! Gdzie są Sarapaty! Mów!
Stawy zatrzeszczały
Niiiiic nieeeee wieeeeeem!
Oczy oprawczyni zgasły, przez moment dało się w nich dostrzec zawód i zmęczenie. Uścisk zelżał, Albert H. upadł na kostkę brukową. Dziewczyna odwróciła się i powoli odeszła.
Kim był ten dziad na dworcu? Nie był przecież zwykłym bezdomnym. Zwykłym bezdomnym był ten, którego wypytywałam przed chwilą. Nie wiedział nic, tak samo jak poprzednich szesnastu. Sarapaty? Bitwa? O tym nie wspominały żadne legendy. Miszcz miałby polec? To wydawało się niedorzeczne... Kimkolwiek był kloszard z dworca, wiedział wiele. I na pewno nie zasługiwał na bezgraniczne zaufanie. Dotąd ślady prowadzące do Mariana były nieliczne, stare i zatarte. Teraz ma ich wręcz za dużo, a nie jest w stanie nic z nich zrozumieć.
Ktoś stara się utrudnić mi poszukiwanie. Dlaczego? Położenie grobu Miszcza jest aż tak wielką tajemnicą? Coś tu nie pasuje.... Ten kto mi przeszkadza, dysponuje umiejętnościami nieporównywalnymi z czymkolwiek co widziałam. Musiał się gdzieś tego nauczyć. Jego mistrz... kimkolwiek jest, byłby w stanie mi pomóc. Nawet jeżeli nie jest samym Marianem.
I na koniec... kobiet bliska Miszczowi... Żona, kochanka, konkubina? Dziwne....córka, siostra...? Jak ją znaleźć....?
Cichym rozważaniom Anny towarzyszył jedynie prószący po raz pierwszy w tym roku śnieg, którego płatki delikatnie i cichutko opadały na chodnik, by dołączyć do szarobrązowej mazi. Tej nocy długo spadały one na uniesiony kołnierz sfatygowanego płaszczyka, którego właścicielka w milczeniu błądziła wyludnionymi ulicami.
Napisano Ponad rok temu
Jak znaleźć kobietę bliską nieboszczykowi? Najlepiej poczekać na jego grobie. W przypadku Mariana nie było to oczywiście możliwe. Skoro miejsce jego spoczynku jest tajemnicą, bliscy zapalaliby mu znicz tutaj, w miejscu wszystkich intencji. Oczywiście przy założeniu, że sami nie wiedzą gdzie został pochowany. I ze wiedzą że nie żyje. Teoria ta była naciągana jak dolne partie bielizny po nakryciu w niedwuznacznej sytuacji przez nieżyczliwą osobę, jednak to jedyne co Ani pozostawało, zanim zacznie szukać Sarapat. Uzyskanie identyfikatora wolontariusza Caritasu nie okazało się trudnym zadaniem. Ujawnienie danych spisanych z „podróżnej” legitymacji studenckiej nie było w razie czego dużym zagrożeniem. Ponadto jako wolontariuszka mogła liczyć na talerz grochówki wieczorem (z nielimitowaną dokładką) co w jej obecnej sytuacji było ważnym elementem planu. Zamierzała postać tu jeszcze jutro, po czym zmyć się dyskretnie z puszką i jej zawartością. W sumie sama była pół sierotą, w dodatku ojciec rzadko bywał w domu, pozostawiając sprawy wychowania dziadkom Ani.
Drugim trudnością było rozpoznanie poszukiwanej kobiety, gdy mimo wszystko się tu pokazała. Ania nie wiedziała o niej nic, poza jednym: była bliską Mariana. Rozumiało się samo przez się, że musi być zatem osobą wyjątkową. Oczywiście nie w kwestii wyglądu, tu Ania spodziewała się kogo jak najbardziej przeciętnego. Przymioty ducha i charakteru tej osoby musiały być jednak wielkie. Ania obserwowała przechodniów, ich postawy, twarze, sposób poruszania się. Starała się znaleźć kogoś, kto nie pasował. Kto choćby chciał, nie mógł się wtopić w ten tłum.
Ania przeklinała swój brak skupienia. Przeklinała swoją niewrażliwość, ślepotę i niedomyślność. Wiedziała że szukana osoba może przejść obok niej, a ona przy najsilniejszych staraniach jej nie rozpozna. Po raz kolejny w czasie swej podróży stwierdziła, że tylko jedna osoba może z tym pomóc.
Napisano Ponad rok temu
- Cześć Albi, to już parę lat, co?
Żebrak przetarł oczy i spojrzał na obcego dokładniej.
nikogo mu nie przypominał, miał już po czterdziestce na oko, siwawe włosy i twarz kwadratową.
- psia taka – mruknął do siebie bo i głowa Drzazgi trochę jak wilcza była, mięsień przy mięśniu…
poznał go w końcu po oczach trochę zmrużonych, ale z iskrami.
- to ty… - opuścił głowę – czego chcesz, ja nic nie wiem , on umarł.
- to powiedziałeś dziewczynie?
Żebrak poderwał głowę:
- Za nią idziesz – słychać było w głosie ulgę – nic jej nie powiedziałem. Nikt nie powie. Wiesz jak jest. Umowa dalej działa – ludzie u nas słowni. Obiecali my.
- bo ja wiem… sam mówisz, że On nie żyje – to i umowa może dla niektórych wygaśnie.
- nie bój się - nikt was nie wyda. Czy miszcz żyje czy nie i tak rzecz się ma wielu z waszych – wszyscy by poszli siedzieć. A jak się tamci dowiedzą to i naszych wyrżnął.
- „wielu z waszych”? – Drzazga skrzywił się z obrzydzeniem – był czas , ze wielu z naszych. Ciebie tez uczył i wami się opiekował.
- czas mija a my zyć musimy – Albert odwrócił wzrok – nikt was nie wyda.
- musze znaleźć Matkę przed dziewczyną – rzucił Drzazga.
- bo ja wiem… - nikt nic nie wie na pewno
- mów chłopie bo mnie krew zaleje – warknął Drzazga
Żebrak szarpnął się do tyłu i oparty o odrapaną ścianę w końcu zaczął mówić:
- Matka odszedł po kilku latach. Najpierw pilnował sali i domu, łaził, naprawiał jak On mu kazał. Ale potem cos się pomieszało. Zgubił się w sobie i po prostu odszedł. Podobno sprawa z tą kobietą. Za nią poszedł, ale nikt nie wie gdzie.
Czasami po nocach w starym domu miszcza światło się pali a ludzie mówią, że to Matka wrócił sprawdzić czy to co tam pochował zostało…
- a zostało? – przerwał mu nagle Drzazga – nikt z waszych tam nie poszedł grzebać?
stary splunął:
- tym miejscem to matki tu dzieci straszą – nikt tam nie pójdzie. Krew jeszcze po tych latach w ziemie nie wsiąkla…
- wolontariuszka jak z koziej strupy… - mruknął Wacław patrząc zza kilku grobów na Anie zbierająca datki.
- Wygląda żałośnie, zmęczona już jest. – dorzucił Drzazga.
Marian siedział na ławeczce przed grobem. Zgarbiony i owinięty za dużym płaszczem od Drzazgi wyglądał jeszcze bardziej staro i schorowanie. Wyglądali jak trzypokoleniowa rodzina stojąca nad rodowa mogiłą.
- poczekajcie tu – mruknął i wstał powoli z ławki. Szedł powoli alejka w stronę dziewczyny obróconej do niego bokiem.
mrużył oczy przyglądając się jej dokładnie.
Coś w tej twarzy było znajomego, coś swojskiego. Podszedł bliżej mijając jakąś starszą kobietę w chustce, tamta cofając się nieporadnie wpadła na niego i prawie zderzyła twarzą w twarz.
Marian minął ją szybko, ale ona stała tam nadal nieruchomo z wyrazem niedowierzania i strachu w oczach.
Miszcz przeszedł kilka kroków i wyczuł jej wzrok na plecach – był już kilka metrów od dziewczyny kiedy odwrócił się z stronę kobiety. Stała tam blada palcem wskazując na niego.
przez chwile jak dziecko nie mogła wydać dźwięku, ale potem nagle cmentarz wypełnił jej piskliwy krzyk.
- Luuudzie to On, on wrócił. Jezusie, on żyje, on wrócił. Maaarian…
Miszcz odwrócił się i ruszył w stronę swoich. Już nie utykał, już nie był taki stary. Szedł sprężyście i szybko jak młody. Spojrzał na Drzazgę warzącego w ręce pokaźny znicz w szklanej oprawie i kiwnął głową. Naczynie przecięło powietrze i drącą się kobieta trafiona w plecy padła twarzą w błotnistą kupę cmentarnych śmieci.
Napisano Ponad rok temu
Śledzony kierował się w mało uczęszczany obszar cmentarza, na pola na których nie chowano nikogo od długich lat. Szedł wąską ścieżką pomiędzy zarośniętymi grobami i chylącymi się nimi krzyżami. Pomiędzy zmurszałymi kryptami, wiekowymi cisami i zbutwiałymi ławeczkami.. Im dalej szli, tym mniej było wokół czerwonych płomyczków rozjaśniających wczesny, listopadowy mrok.
Drzazga przystanął. Anna wiedziała że jest świadomy jej obecności. Rozejrzała się wokół, bo spostrzec że stoi pod skrzydłami anioła o zatartej twarzy, wiernie strzegącego spokoju spoczynku jakiegoś dawno zmarłego bogacza.
-Co wiesz o Miszczu?- przerwała milczenie Anna. Mężczyzna nie raczył odpowiedzieć, odwrócił się jedynie powoli w jej kierunku.
-Mów, zanim to z ciebie wyciągne!- Cisza została zaburzona przez szelest liści. A potem się rozpłynęła, razem z całym światem.
Ania leżała na miękkim, ciepłym posłaniu z jesiennych liści. Otulona w swój płaszcz tonęła w przyjemnym mroku. Nigdzie się nie spieszyła, nie była głodna ani zmoknięta. Wreszcie mogła sobie chwilę odpocząć.
-Za daleko zaszła- powiedział swymi niewyraźnymi ustami kamienny anioł- zdecydowanie za daleko.
-Najwyższy czas żeby wróciła do domu- dodał po chwili
Napisano Ponad rok temu
dziewczyna wygieta wpół jak chore zwierzę podniosła głowe nieobecnymi oczami wodząc po figurze.
Napisano Ponad rok temu
Ania upiła kolejny łyk herbaty, przewróciła stronę podręcznika do gleboznawstwa. Żadna z jej współlokatorek nie pytała już nawet który raz Ania powtarza ten przedmiot. Konkretnie, który już raz nie podeszła do egzaminu. W atmosferze nudy, nostalgii i napisów końcowych, stary, stojący koło łóżka budzik zaczął zwalniać, nie mogąc się zdobyć na szybsze poruszanie sekundnikiem.
Ani nie obchodziło, czy ktoś rozumie jej problemy z gleboznawstem. Nie chodziło o to że nie mogła zaliczyć tego przedmiotu. Po prostu nie zgłębiła go jeszcze w satysfakcjonującym stopniu, a prześlizgiwanie się przez egzaminy wydawało się jej jakieś takie... nie na miejscu. Nie chodziła już na wykłady, bo i tak nie usłyszałaby tam niczego nowego. Siedziała i uczyła się, czekając aż będzie wiedziała w tej materii WSZYSTKO. W każdym bądź razem tak robiła dawniej. Teraz przewracała kartki tylko siłą wyuczonego nawyku.
Anna spojrzała w okno i zamyśliła się.
Tam, kilka miesięcy temu, na deszczu i wietrze, wszystko przez jakiś czas wydawało się być na swoim miejscu. Wiedziała dokąd zmierza i co chce osiągnąć. Nie dokuczało jej ogólne poczucie bezcelowości, a jedynie zimno, wilgoć i zmęczenie. Ania ujęła w dwie dłonie ciepły kubek i przyłożyła do brzucha. Wtedy, gdy leżała na mokrych liściach u stóp obtłuczonego anioła, zapadając się w miękki niebyt, myślała tylko o Miszczu, Matce i Sarapatach. W ciepłej izbie przyjęć myślała już niewiele. Była tam bardzo krótko, owinięta w koc machinalnie odpowiadała na wszystkie pytania. A potem znów znalazła się na stancji, z dwiema współlokatorkami, kontem na które rodzice wpłacali pieniądze i podręcznikiem do gleboznawstwa.
Zima nastała i minęła, nie zauważona przez szczelne okno.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 1
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych
10 następnych tematów
-
przygotowanie do egzaminów
- Ponad rok temu
-
Które kimono?
- Ponad rok temu
-
Budojo z cd
- Ponad rok temu
-
SKLEPIK Z JAPOŃSKIMI GADŻETAMI
- Ponad rok temu
-
do wrocławskich aikidoków
- Ponad rok temu
-
Podejście do treningu.
- Ponad rok temu
-
Oboz zimowy...
- Ponad rok temu
-
kobiety w Aikido
- Ponad rok temu
-
szczepanisko - stare psisko ;>
- Ponad rok temu
-
optymalna ilosc zajec
- Ponad rok temu