Stwierdzenie, że karatecy nie radzą sobie w K-1 czy UFC czy Pride, to nie jest subiektywna opinia. To jest fakt. Interpretacja tego faktu w postaci "karate jest słabe" to już jest subiektywna opinia. Narzucanie tej interpretacji w postaci naukowo udowodnionego faktu... patrz akapit wyżej.
W K-1 pewni karatecy należeli do czołówki (Filho), a Szwajcar Andy Hug był mistrzem K-1, taka sztuka nie udała się wielu świetnym kick- i - thaiboxerom. To, że trzymali wyżej gardę, nie oznacza, że przestali być karatekami!
Natomiast karatecy przegrywają w zawodach dopuszczających walkę w parterze, jeżeli nie ćwiczą parteru (natomiast zawodnik Bjj zwykle wygrywa walkę dopuszczającą uderzenia, mimo że nie ćwiczy uderzeń - na tym polega ta akcentowana różnica w skuteczności).
Chciałbym jeszcze dodać, że zwykle zawodnicy walczący w klatce mają za sobą stoczonych N walk w jakiejś formule, co wyrabia jakieś nawyki, ale na pewno sprzeczne z zasadą "jeden blok, jeden cios z kime, koniec walki", bo walki sportowe wygladają inaczej!
Nasuwa mi się analogia do Aikido - powstają zarzuty, że Aikidoka nie obroni się przed bokserem (lewym prostym bitym w tempie 2 ciosy na sekundę!) bo nie zdaży złapać za uderzającą rękę - wystarczy zajrzeć na forum Aikido i poszukać tematów o "nieskutecznosci" Aikido, albo "Aikido a ulica", co doprowadza trenujacych tą sztuke do białej gorączki... Ktoś napisał, że Aikido nie powstało do obrony przed bokserami, tylko przed atakiem bronią (większy dystans, więcej czasu na reakcję), podobnie jak Ju-jitsu (ćwiczone przez samurajów do obrony przed innymi samurajami) i ... KARATE które powstało do obrony przed samurajami, ew. żołnierzami (pika, włócznia) i stąd np. obszerne, "stalowe" bloki, nieprzydatne w konfrontacji z bokserem!
To, że kata nie przygotowuje do sparingów na macie, to jest fakt. To, że kata są bezużyteczne, to jest interpretacja. To, że ruch z kata, nawet przećwiczony po 50,000 razy nie przejdzie w starciu z przygotowanym i wyszkolonym przeciwnikiem, to jest fakt. To, że ten sam ruch ma dużą szansę powodzenia z przeciwnikiem nieprzygotowanym albo w sytuacjach innych niż walka na ringu, to zwyczajna bzdura. Pod warunkiem oczywiście, że wiemy co to znaczy uderzanie w cel, ale nie znam chyba szkoły karate, na której pieść ćwiczącego nie spotykałaby się z jakąś bardziej lub mniej twardą powierzchnią od czasu do czasu.
chyba interpretacja, a nie bzdura - bo z kontekstu wynika, że "ten sam ruch ma dużą szansę powodzenia z przeciwnikiem nieprzygotowanym albo w sytuacjach innych niż walka na ringu" i jest to prawda!
ps. pisałem o 500 000 powtórzeń, a nie 50 000...
Bo zewsząd jako dowód nieskuteczności karate słyszę historyjki o dzieciaku, który napotkawszy ulicznego zabijakę stanął w zenkutsu-dachi i próbował go uderzyć oi-zuki. Dla mnie to nie jest dowód nieskuteczności karate, tylko głupoty (i braku samokrytyki) dzieciaka. Za to słyszałem już dużo więcej konkretnych historyjek spod znaku "jak musiał, to się wybronił".
Kiedyś, idąc z bratem (mieliśmy może po 2 lata treningu za sobą) zostaliśmy zaczepieni przez dwóch równolatów, którzy chcieli pieniędzy, grozili "wpierdolem", próbowali przeszukiwać kieszenie, na co zgodnie przyjelismy zenkutsu-dachi (krok w tył) z gedan-barai i ręce do gardy (tak jak na treningu - przyjęcie pozycji z blokiem) - niedoszli agresorzy wytrzeszczyli oczy, stwierdzili "Łoni karate trenują" i się zmyli! Wiec to różnie bywa...
Pozdrawiam wszystkich Karateków, tych wierzących, wątpiących i tych rozczarowanych też!