dla tych wszystkich kyusho, iron shirtow, yellow bamboo, sistiema, tsunami, itd., mimo roznic, jest jeden wspolny mianownik - nie ma po co z tym wchodzic do klatki. Omlot i obciach.
akurat z calym szacunkiem Wyborowa dziwie sie ze czlowiek z takim doswiadczeniem, wiedza i obyciem jak Ty potrafil wrzucic publicznie do jednego wora w jednym zdaniu tyle roznych rzeczy i jeszcze sprowadzic to do sportu ktory delikatnie ujmujac nie wyczerpuje nawet w niewielkim stopniu bogactwa sztuki walki... no offence
I.
No coz... moja slabosc mentalna i fizyczna nigdy mi nie przyzwalala na bierne stanie i przyjmowanie ciosow. Jak bylem malym chlopcem to patrzylem z podziwem na gosci, ktorzy wystawiali sie na nieuchronne masakrowanie. Z czasem ten podziw mi sie zmienil w niedowierzanie, a na koncu w skrajna ocene, ze cos z tym jest nie tak...
Jedyne uwiarygodnienie tego co i jak sie robi jest wyjscie na mate, ring, arene, do klatki. Mysle, ze to zalatwia wszystkie rozdete dywagacje - dziala, nie dziala? jak oni to robia? skuteczne-nieskuteczne? itd.
I nie koniecznie tu chodzi o ostateczny wynik... w sporcie juz tak jest ze raz sie wygrywa, innym razem przegrywa...
Dla mnie samo wyjscie do starcia to jest pokazanie charakteru i wiary, ze to co trenujesz i jak trenujesz w tobie samym budzi zaufanie i pewnosc w to co robisz.
Niestety to fatalne rozdecie sztuk WALKI, do rozmiarow miedzygalaktycznych, bedace pojemnym workiem na rozne koncepcje walki bez walki, albo cos co ta walke udaje lub imituje - rozne sublimacje, cudactwa, ezoteryka, pseudo duchowe doswiadczenia, wszystko wlasciwie - poza sama walka, powoduje, ze tak o tym mysle.
Myslalem tak rowniez kiedy bylem mlodszy, mniej doswiadczony i wyksztalcony. Nie jestem przeciw, zeby takie rzeczy robic - np. uprawiac joge, medytowac, palic kadzidelka, robic roznego rodzaju doswiadczenia, ale zeby od razu cos takiego nazywac sztuka walki? To chyba przesada.