Przychodzi czasme taki dzień, że mnie ponosi. W sensie - mentalnie :roll: Moje myślenie zbacza na czasem nie do końca znane mi tory i nachodzą mnie pytania, na które chciałbym poznać odpowiedzi... Pewnie jak większość z Was.
Do rzeczy - poczytałem sobie kiedyś artykuły, które DeathWish ma w swojej stopce /podpisy/. Przypomniałem sobie, co myślałem o Karate i innych SW jak byłem dzieckiem. I skonfrontowałem to z otaczającą rzeczywistością. Wyszło mi, że rzeczywistość przegrała.
Co to jest właściwie to Kara-Te dzisiaj? Co ONO nam oferuje? Albo inaczej - ile z niego chcemy brać...?
Zawsze mi się wydawało, że gdy ktoś trenuje jakąś SW wystarczająco długo, z odpowiednią intensywnością i przykładając się do tego, jest w stanie pokonać każdego przeciwnika na swoim lub mniejszym poziomie. I pewnie tak jest. W większości. Tylko jak to wygląda w rzeczywistości? Weźmy na to - stoimy sami na dworcu w nocy, podchodzi dwóch typów i zaczyna się wpier**l. Załóżmy, że byli gorsi, niż my (w końcu mamy ten zielony/niebieski/brązowy/czarny pas [dla każdego coś miłego], lata treningu i sprawność goryla) i dostali po tyłku. Leżą. Fajnie - udało nam się obronić, jesteśmy z siebie dumni i bladzi. To nic, że trwało to ze 2-3 minuty, w końcu musieliśmy zastosować kombinację soto-uke + sanbon-tsuki + mae-geri chudan + mawashi-geri jodan na jednym gościu (leży), potem gedan-barai i uchi-uke (drugi był sprytniejszy) + kizami-tsuki + gyaku-tsuki + mawashi-tsuki + yoko- geri i gość padł. W takzwanym międzyczasie ten pierwszy się pozbierał, dlatego niesieni zwycięstwami jedziemy na nim kombinacje rozmaitych uke+tsuki+geri+tsuki+geri+geri+tsuki+geri-geri-geri... i w końcu padł. Walka wygrana. To nic, że potrzebowałiśmy kilku minut, masy energii i dużo szczęścia. Ale przecież to, co trenowaliśmy z kolegami, właśnie zadziałało!
No właśnie - trenujemy przez lata różne techniki plus ich kombinacje, trenujemy reakcję i szybkość, szczególnie zawodnicy - masa technik w krótkim czasie.
I tu przechodzimy do merituum sprawy (to wcześniej to była gra wstępna ;-) ):
A gdzie w tym wszystkim KOBUDO? Przecież SW były tworzone, praktykowane i przekazywane dalej, jako umiejętności do... zabijania? Szybkiego, prymitywnego obezwładnienia? Gdzie to się zatraciło...?
Szkół Karate jest cała masa, praktyka w nich z jednej strony jest podobna, z drugiej różnią się czasami diametralnie! Zawodnicy - szkoleni przez trenerów (bo to chyba już nie do końca Sensei...), którzy nastawieni są TYLKO na wyniki i zdobywanie medali/pucharów/tytułów. Trening mają intensywny, ale zgodnie z zasadami - NO-KONTACT; SEMI-KONTACT; FULL-KONTACT ale bez ciosów na głowę... Czyli to, o czym rozpisywaliśmy się na tym Vortalu przez lata - skuteczni bardziej lub mniej w sytuacji zagrożenia.
Inaczej - samoobrona w Karate, podobnie jak wyżej, temat wałkowany wzdłuż i wszerz. Niektórzy ćwiczą, bo wierzą w zabijanie jednym ciosem, że mają takie mocne pizgnięcie, że głowę od razu urywa, że ich "mawaha" jest jak błyskawica szybka i jak młot Thora potężna...
No i wychodzi, że moje jest mojsze, styl taki-a-sraki jest lepszy, że walczy człowiek, nie styl, itepe, itede... Wiele wątków z jednego tematu.
A gdyby tak spytać - gdzie się podziały techniki, powszechnie uznawane za niebezpieczne? Czy dalej praktykuje się uderzeniea w tzw. punkty witalne? Jeśli tak, to gdzie? A może to są techniki tylko-dla-czarnych-pasów, żeby młodsi nie zrobili sobie nawzajem krzywdy? Czyżby nasze Karate [europejskie] było aż tak inne od okinawskiego? A może w przebiegu lat i rozwoju różnych broni, gdzieś zatraciły się te techniki...?
Nie piszę tego absolutnie złośliwie - Boże broń! - po prostu naszły mnie takie refleksje. Czemu wszyscy trenujemy siłę, technikę, kombinacje, skoro z reguły to razem nie daje wyraźnego efektu obezwładnienia po kilku ciosach? Wiem, wiem, potencjalni agresorzy też coś ćwiczą, dlatego umieją się też bronić przed naszymi technikami...
Ale czy tak było wcześniej? Czy kiedyś (100-200 lat temu?) Karate nie wyglądało podobnie do np. Kendo - stoi dwóch gości z mieczami. Podchodzą do siebie ostrożnie. I nagle - CHLAST! - jeden wykonał trzy techniki, jego przeciwnik - tylko dwie. Bo trzeciej nie zdążył wykonać. I padł, przecięty przez staw barkowy po skosie ku dołowi aż do stawu biodrowego po przeciwnej stronie, flaki mu wypłynęły. I po walce.
Czy ktoś - podobnie jak ja - uważa, że tak mogło wyglądać Karate w swojej wczesnej formie? Stoi dwóch gości - SZAST-PRAST - 3 techniki i jeden padł ze zmiażdżoną krtanią, albo jajami wbitymi do brzucha... Jeśli tak, to dlaczego tego się tak nie uczy teraz? Że niby w momencie wędrowania na zachód straciło część swoich technik? No przecież mamy taką medycynę, tyle opracować o anataomii i fizjologii człowieka dostępnych nawet w internecie, że odtworzenie ich byłoby mozliwe z jednoczesnym unowocześnieniem... A może ludzie zachodu boją się ich [technik] jako źródła potencjalnych problemów, bo mógłby się ich nauczyć jakiś zbok z fobią wobec sąsiada i zrobić mu krzywdę? Ale w tym wypadku dostęp do noży/innego żelastwa lub broni palnej jest dużo bardziej praktyczny...
Więc co się stało?
A może ja się mylę - bo wielu rzeczy jednak nie wiem - i takie techniki istnieją i są praktykowane? Przekazywane dalej? Jest jeszcze TAKIE Kara-Te?
Na koniec przykład - zasłyszany od kuzyna - do faceta średniej postury wystartował "dres" z odpowiednią jak na agresora wagą, żeby mu wpierd***ć za zajechanie drogi autem. W momencie jak podszedł na odpowiedni dystans z miną kota-srającego-na-pustyni, dostał jednego strzała /popularny prawy prosty/ w krtań. I było po walce. Żeby było fajniej - broniący się nie ćwiczył karate, chyba niczego oprócz ogólnej sprawności (bieganie, pływanie, rower). Czyżby jego "pusta ręka" była lepsza niż system z wieloletnim stażem? Czy może myśmy zrobili się "pussy-karate-showboys"?

Niniejszy wywód jest wytworem mojej chorej wyobraźni. Nie musisz się z nim zgadzać, ale możesz wydać swoją opinię...
Pozdr!