Dwudziestu na dwudziestu to sie leja debile i/lub przestepcy.
Otóż trochę obrażony się poczułem, ponieważ sytuacje bywają przeróżne i sam uczestniczyłem w takowej, choć nie kwalifikuje się raczej do jednej ani drugiej grupy. A było to tak:
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w mieścinie zwanej Niepołomice, w której to miałem okazję uczęszczać do szkoły średniej pewnego dnia kumpel przyniósł nowinę, że dresiarze (i to gimnazjaliści) stwierdzili, że zbierają się na "brudasów" (tym określeniem obdarzają wszelakich członków przeróżnych subkultur, zwłaszcza tych, co to na czarno nie po bożemu chodzą). Jako osobnik mieszczący się w ich mniemaniu w kategorii "brudasa", jak również ze względu na kumpli dość poważnie się tym przejąłem.
Stwierdziliśmy ze znajomymi, że też trzeba zebrać trochę chłopa, żeby nie połapali nas pojedynczo i aby stawić czynny opór ich haniebnym działaniom, jak również spuścić konkretny wpierdol gówniarzom, żeby nie mieli już więcej głupich pomysłów.
Czasu nie było wiele, więc zebraliśmy się tylko w liczbie ok. 15 osób, lecz wciąż pewni swego ruszyliśmy na znane również naszym przeciwnikom miejsce, gdzie zwykle przesiadywaliśmy "po godzinach" przy biwku lub bez - mieściło się ono w niby-lasku na tyłach, żeby było śmieszniej, plebanii.
Czekaliśmy tam sobie grzecznie tak jak zwykle, nie prowokując żadnych burd - byliśmy po prostu przygotowani na najgorsze. Szelesty zaczęły się zbierać. I w tym momencie historia staje się trochę mniej wesoła - frekwencja dopisała, typków coraz więcej i więcej, po pierwszej 20-stce szczyli z gimnazjum pojawiają się dżentelmeni ciut starsi, potem (co było cholernym szokiem) nasi rówieśnicy, m.in. niby-kumple co się z nimi do podstawówki chodziło, wszyscy oczywiście zjednoczeni pod hasłem "zajebać brudasów", niektórzy z podejrzanymi sprzętami typu płaskownik. Oni zajmowali sporą część pobliskiego boiska, my zaś siedziliśmy na ławeczkach w lasku za budynkiem. Sytuacja mocno nas przerosła i (z bólem serca) zadzwoniliśmy po niebieskich panów. Kolejne 20-30 minut spędziliśmy dość spięci, w naszą stronę leciały jakieś kamienie i tym podobne, kikakrotnie słyszeliśmy krzyki "za 2 minuty wchodzimy", ale zasadniczo olaliśmy ich, poczekaliśmy na policjantów, którzy wkrótce pojawili się i rozgonili chłopców trzema czy czterema radiowozami.
Sytuację powyższą można chyba zakwalifikować jako "ustawkę", jednak nie czuje się ani idiotą ani kryminalistą, wręcz uważam, że postąpiliśmy tak, jak należało. Jeśli macie jakieś reflekcję co do tego typu sytuacji, to proszę bardzo.
Pozdrawiam,
P.S. Pozdrowienia da ASG-owców na forum