Re: WORLD SHOTOKAN INSTITUTE W.S.I.
Z wielkim smutkiem muszę donieść, że jeden z naszych Kolegów, lider szkoły karacenia z małej miejscowości na rubieżach Wielkopolski postanowił w dniu dzisiejszym opuścić szeregi ludzi wolnych, popełniając mentalne samobójstwo. Odszedł od nas w pełni swych sił witalnych (co do intelektualnych to po tem czynie mam niejakie wątpliwości) będąc człowiekiem pełnym radości życia, tryskającym energią i coraz to nowymi (jak się okazało dzisiaj, również i szalonymi) pomysłami. Odszedł od nas wartościowy pracownik firmy produkującej kable, prawy człowiek, miłośnik poezji zaangażowanej i piewca piękna przyrody ojczystej.
Szanowni Państwo nasz Kolega Grzegorz w dniu dzisiejszym oddał swe serce (i portfel rzecz jasna) nadobnej Małgorzacie – mieszkance najsławniejszego z miast leżących nad Ołobokiem, zawierając z nią związek małżeński (i wspólnotę majątkową rzecz jasna), któren to został przypieczętowany poprzez obwiązanie dłoni Państwa Młodych kolorowym szalikiem i wzajemne zaobrączkowanie się. Wszystko to działo się w obecności przedstawiciela Pana Boga (odzianego w purpur i złoto) oraz grona ludzi mniej lub bardziej niewierzących, odzianych różnie.
My również byliśmy na tej smutnej uroczystości, ba chcieliśmy nawet powstrzymać desperata – kolega Rohu zamierzał niczym Rejtan rozerwać karategi na piersi i zatarasować młodym wejście do świątyni, ale niestety gdy dotarliśmy na miejsce trwało już radosne Alleluja i było prawie po sprawie. Weszliśmy zatem przygnębieni bocznym wejściem, wywołując niemałe poruszenie za sprawą śnieżnobiałych (dzięki Vizirowi) karateg przepasanych kolorowymi tasiemkami. Weszliśmy akurat w takim momencie gdy przedstawiciel Pana B. na tym łez padole wyliczał nowożeńcom potrawy jakie zjedli w okresie narzeczeństwa, imprezy na których byli (pewnie skubaniec był zazdrosny, że i jego nie wzięli ze sobą a miał taką ochotę na lody) i inne niecne czyny. I gdy wydawało się, że młodzi ugną się pod ciężarem win swoich i opuszczą w popłochu święte miejsce księżulo jął pytać czy chcą się jeszcze hajtać czy też może dadzą sobie spokój. I podobno w odpowiedzi usłyszał, że dalej chcą trwać w tym zamiarze chorobliwym (ja nie słyszałem, ale to pewnie celowo pomocnik księżula trzymał mikrofon tak by poza księżulem nikt niczego nie mógł usłyszeć). A dalej: obrączkowanie, przysięganie (Grzesiowi głos się łamał – pewnie pomyślał o traconej wolności, Małgorzacie natomiast mikrofon wcale nie był potrzebny), komunikowanie i przekazywanie znaków pokoju. A do tego co chwilę: klęknij – powstań, klęknij – powstań (doszedłem nawet do wniosku, ze takie ślubowanie to bardzo szkodliwe jest, bo obciąża znacznie stawy kolanowe).
Wreszcie koniec – opuściliśmy chyłkiem kościółek i zaczailiśmy się na schodach by spuścić Grzesiowi zasłużony łomot. Niestety przyjechał wóz policyjny i zaraz za nią karateka pogotowia z dwoma rosłymi sanitariuszami, którzy chyba nie mieli modela do przymiarki. Zresztą trudno się dziwić, bo i też kubraczek któren to przywieźli ze sobą miał strasznie długie rękawy. Na szczęście mieliśmy miażdżącą przewagę liczebną a ponadto jeden z Kolegów dysponował Wunderwaffe, niezgorszą od tej posiadanej przez Smoka Wawelskiego. Cóż nam pozostało – złożyliśmy kondolencje daliśmy wiecheć i pojechaliśmy do domów by tam w samotności oddawać się kontemplacjom nad ułomnościami ludzkiej natury.
Mimo wszystko – pomyślności Grzegorzu!