Ktoś tu napisał, że w Japonii ludziska poniąej 4 dana nawet nie myśla o prowadzeniu zajęć, a u nas 3 kyu może instruktora robić i klub otwierać. No to ja skromnie zauważę, że porównanie nietrafione, bo u nas każdy stopień, poza 5 i 6 kyu, to już polityka, albo na poziomie klubu (wyższe kyu), albo nawet ogólnopolska czy miedzynarodowa (dany, wiecie krtóre?
). W Japonii zaś polityka zaczyna sie znacznie wyżej, 4 dan to jeszcze zwykła, ciężka orka na macie.
No to jak, lepiej - będąc początkujacym w Polsce - uczyć się od 1 kyu z papierami i ZAPAŁEM oraz CHĘCIĄ SAMODOSKONALENIA, czy od 4 dana, co zadyszki przy ukemi dostaje, a staże miedzynarodowe z trybun ogląda?!
Znam ludzi, co mało o aikidize wiedzą, a stopnie jak burza robią i takich, co się z aikido przez lata zżyli, a formalnie niziutko w hierarchii stopni stoją, z powodów różnych, choć czasem ich wiedza wielką jest nieprawdaż... No bo stopień to tylko marketing, nieważnie jak wysoki i jakim paskiem przyozdobiony, o czym mowa już była. Zatem wiedza, nie stopień, zatem umiejętność jej przekazania, nie stopień, zatem odpowiedzialność, nie stopień, zatem lata spędzone na macie, nie stopień - czynią DOBREGO INSTRUKTORA, przynajmniej w polskich warunkach.
I tu wracamy do kwestii systemu nauczania: brak jasnego, stałego przekazu, punktu odniesienia, do którego można adeptów przyrównać, bałagan organizacyjny, powtarzanie podstaw zamiast progresu w systemie stażów itepe, itede. W Polskiech warunkach (przepraszam za uogólnienie, są wyjątki) adept może dojść do poziomu swego nauczyciela w klubie, może go nieco przerosnąć, jak ma telent i zapał, może dużo osiągnąć, jak sobie znajdzie nauczyciela za granicą, zyska jego akceptację i przekaz zrozumie, ale wtedy już od dawna jest instruktorem - i zostaje nim z konieczności przy niewielkim poziomie umiejętności, bo taką mamy organizację szkolenia w Polsce...