Wyborowa pisał o sprawdzeniu się w klatce. Dostrzegam teraz głębię jego myślenia - w klatce powinni się iść sprawdzić wszyscy mający wątpliwości.
A w ogóle, śmieszna jest ta mitologizacja "ulicy". Jak by na każdym rogu czaił się "miszcz kung fu 10 dan kamasutra". Za dużo filmów sensacyjnych, czy co?
Osobiście, wolał bym lać się z trzeba "kowalskimi" na ulicy, niż z jednym ogarniętym zawodnikiem jakiegokolwiek stylu w klatce.
wszystko zalezy od tego jak zdefiniuje sie walke. W karate doszlo do ideologicznej sublimacji, ze najwazniejsza jest "walka z samym soba", "pokonywanie wlasnych slabosci" i oczywiscie "przekraczanie granic". Wejscie do klatki nie ma z ta wysublimowana, wyewoluowana mysla juz nic wspolnego. Moze wrecz uchodzic za obraze "prawdziwego ducha walki i filozofii karate".
A sprawa jest banalnie prosta. Definicja walki bez fizycznej konfrontacji jest sublimacja i substytutem tego co jest walka wedlug ogolnych i zdroworazsadkowych definicji. Glebi tu nie ma zadnej.
jesli ktokolwiek ma sie za eksperta w sprawach walki i nie bedzie mogl sprostac na ulicy jakiemus przecietnemu zadymiarzowi, to po co ten caly trening i "dazenie do doskonalosci"?
To moim zdaniem jest ogolna przypadlosc. mozna sobie wyobrazic inzyniera, ktory nie potrafi zepsutego gniazdka elektrycznego wymienic, wiec nie powinno dziwic, ze sa mistrzowie karate co to nie lubia, nie chca czy nie potrafia walczyc. Dla mnie to sa jednak jednostki obciazone deficytem, niedojdy. Pewien rodzaj uposledzenia, ktorego nie nalezy nasladowac, a warto brac pod uwage jedynie po to, zeby tego uniknac.