Najpierw zrodlo: "Aikido" - 'miesiecznik Aikikai Zielona Gora' - pazdziernik nr 1/90 Opowiadanie jest na stronie 7. [POCZATEK] "Rozwazania o Aikido" 'Lagodna odpowiedz' Terry Dobson, narrator i bohater niniejszego wydarzenia, jest posiadaczem czarnego pasa (4 DAN) w Aikido, jest tez wspolautorem ksiazki "Giving In to Get Your Way" oraz autorem "Safe and Sound: How Not to Be a Victim". Od kilkunastu lat zajmuje sie problematyka rozwiazywania konfliktow. ....."Wydarzenie, ktore stalo sie punktem zwrotnym mojego zycia nadeszlo pewnego
wiosennego popoludnia, gdy jechalem pociagiem przez przemiescia Tokio. Wagon byl wzglednie pusty. Gapilem sie na bezbarwne domy i pokryte kurzem zywoploty. Na jednym z przystankow, gdy otworzyly sie drzwi, cisze popoludnia przerwal nagle ryk czlowieka wydzierajacego sie na cale gardlo, miotajacego ostre, sprosne, niemalze niezrozumiale obelgi. Dokladnie w tej samej chwili, w ktorej drzwi zamknely sie, nadal wrzeszczac, wtoczyl sie do do naszego wagonu. Byl wielki, pijany i brudny, mial na sobie robocze ubranie. Tors jego koszuli byl sztywny od zaschnietych wymiocin, oczy plonely demoniczna, neonowa czerwienia. Na glowie mial koltun. Wyjac zamierzyl sie na pierwsza osobe, ktora dostrzegl. Byla to kobieta z dzieckiem na reku. Uderzenie zesliznelo sie po jej ramieniu, tak ze zatoczyla sie na kolana pary starszych ludzi. To, ze dziecku nic sie nie stalo, bylo prawdziwym cudem. Starsi ludzie zerwali sie i zaczeli uciekac w drugi koniec wagonu. Byli
przerazeni. Robotnik wymierzyl kopniaka w plecy uciekajacej starszej pani. Chybil. Stara kobieta umknela bezpiecznie, co tak rozwcieczylo pijaka, ze schwycil metalowa porecz umieszczona posrodku wagonu i probowal ja wyrwac z podlogi. Rozcieta dlon zaczela krwawic. Pasazerowie zamarli pelni leku. Wstalem. Bylem mlody i w dobrej kondycji. Mialem metr dziewiecdziesiat piec wzrostu i sto dzisiec kilo wagi. Bylem wdrozony w codzienny, osmiogodzinny trening Aikido, ktore cwiczylem od trzech lat. Lubilem rzucac i zmagac sie. Uwazalem, ze jestem twardy. Byl tylko jeden klopot - moja sprawnosc nie zostala sprawdzona w prawdziwym starciu. Jako studiujacym Aikido nie pozwalano nam walczyc. Rano, kazdego ranka moj nauczyciel, tworca i
zalozyciel Aikido, pouczal nas, ze sztuka ta poswicona jest sprawie pokoju. "Aikido" - powtarzal nieustannie - "jest sztuka pojednania. Niezaleznie, od tego kim jest ten, kto chce walczyc, zerwal przymierze ze wszechswiatem. Jezeli probujesz dominowac nad innymi, juz jestes pobity. Uczymy sie jak rozwiazywac konflikty a nie jak je wszczynac". Sluchalem tych slow i staralem sie bardzo. Ze wszystkich sil staralem sie
unikac walki. Doszedlem do tego, ze kilka razy zszedlem z drogi chimpira, pankom krecacym sie wokol maszyn do gier ustawionych na dworcach. Z pewnoscia mieliby ochote wyprobowac w walce moje zdolnosci. Upajalem sie swoja powsciagliwoscia. Czulem sie zarazem twardy i swiety. Jednakze w glebi serca palilem sie do tego,
aby zostac bohaterem. Chcialem miec szanse, absolutnie usprawiedliwiona okazje, aby uratowac niewinnych niszczac innych. "Oto ona!" - powiedzialem do siebie podnoszac sie z miejsca.- "To zwierze, ten zlob. On jest brudny, gwaltowny i zly. Pasazerowie sa w niebezpieczenstwie. Jesli zaraz czegos nie zrobie, ktos tu niechybnie zostanie zraniony. Musze mu spuscic porzadne lanie". Widzac, ze wstaje, pijak skupil na mnie cale swoje szalenstwo. "Aha!" - zaryczal - "Zagraniczniak. Przyda ci sie lekcja japonskich manier." Lekko trzymajac sie uchwytu zawieszonego pod sufitem popatrazylem na niego powoli. Wyslalem ku niemu caly wstret i
pogarde. Zamierzalem go usadzic, ale aby tego dokonac, musial zaczac pierwszy. Sciagnalem usta i przeslalem mu beszczelnego, pelnego szyderstwa calusa. "Dobra!"- wrzasnal - "Dam ci nauczke." Zebral sie w sobie aby sie na mnie rzucic. Wiedzialem, ze zaraz oberwie i nawet nie bedzie wiedzial, na co sie nadzial.
Mgnienie oka nim ruszyl, ktos krzyknal: "Hej!". Ogluszajaco. Pamietam, ze uderzyla mnie niezwykla pogoda, radosc tego okrzyku. "Hej!" Odwrocilem sie w lewo, pijak w prawo. Wlepilismy oczy w malego starego Japonczyka. Drobny, japonski dzentelmen ubrany w nieskazitelne kimono i hakama. W ogole mnie nie zauwazyl, usmiechal sie promiennie do robotnika. "No, choo", staruszek odezwal sie gwara, kiwajac na niego.
"No, choo, pogadamy". Wielki czlowiek potoczyl sie jak po sznurku. Zatrzymal sie tuz przed starym dzentelmenem i zawisl nad nim groznie. "Gadac z tobo? A po jako cholere?" Stary czloweik nadal usmiechal sie promiennie. "Co piles" zapytal. "Pilem sake" zaryczal w odpowiedzi robotnik, "nie twoj zakichany interes".
"Och, to cudownie!", powiedzial stary czlowiek z zachwytem. "Wiesz, ja tez uwielbiam sake. Ilez to radosci wyjsc z sake do ogrodu i czerpac przyjemnosc z tego, ze zapada wieczor." Zachwycony, ze moze sie podzielic szczesliwa wiadomoscia, patrzyl na robotnika blyszczacymi oczami. Wraz z wysilkiem, zeby nadazyc za
powiklaniami opowiesci starego czlowieka, twarz pijaka zaczela sie rozluzniac. "Taak", powiedzial wolno. "Ja tez lubie ogrod". Glos mu zawisl. "Oczywiscie", powiedzial starszy pan usmiechajac sie, "i jestem pewny, ze masz cudowna zone". "Nie", odparl robotnik, "moja zona umarla." Zwiesil glowe. Bardzo cicho wielki czlowiek zaczal lkac. "Nie mam zadnej zony, nie mam zadnego domu, nie mam zadnej pracy, nie mam zadnych pieniedzy, nie mam juz dokad isc i tak sie siebie wstydze." Spazm czystej rozpaczy wstrzasal jego cialem.
Teraz przyszla kolej na mnie... Stojac tam, przepelniony swoja porzadnicka, mlodziencza niwiennoscia i niosaca temu swiatu ratunek demokratyczna slusznoscia, poczulem sie nagle brudniejszy od niego. Pociag zatrzymal sie na moim przystanku i wysiadlem. Gdy pociag odjechal usiadlem na peronie. To, czego chcialem
dokonac brutalna sila, zostalo spelnione przy pomocy kilku uprzejmych slow. Dane mi bylo ujrzec dzialanie Aikido w prawdziwym starciu. To, ze jego istota jest milosc. Dokladnie tak, jak mowil zalozyciel. Bede musial praktykowac zupelnie inaczej i uplynie wiele czasu zanim odwaze sie mowic o rozwiazywaniu konfliktow.