Widuje ich raz/dwa w tygodniu po drodze ze szkoły. Żadko widuje żeby coś zwijali (może dlatego że to profesjonaliści) ale zazwyczaj jak ich widze mówie paru osobom obok siebie, sam sie pilnuje (nieraz jechałem z jednym z nich leżacym na sobie) i staram sie żeby widzieli ze patrze im na ręcę.
No ale ostatnio ide sobie na przystanek a tam moi starzy znajomi jak zwykle stoja w paczce i czekaja na okazje. Nagle przyjeżdża trajtek. Dwóch rzuciło sie jak głupi i to ewidentnie nie na autobus, a na babcie. Myślałem, że rzucą sie jej w nogi, już jeden trzymał rękę w jej torbie. Nie mogłem nic nie zrobić. Odepchnołem jednego, że niby niechcący, ale sie połapali, że na niego nie wpadłem. Wysiedli z utobusu no i pomyślałem, że sie teraz przywalą. Co ciekawsze zauważyłem, żę nie są sami. Naliczyłem 10 !!! dwa zespoły i kilku samych rozstrzelonych na przystanku. Wydaje mi sie że tam wiecej zwijaja niz w samych autobusach. Potem jeszcze pare razy widziałem jak poprostu perfidnie chcieli coś zwinać, nie wiem jak inni tego nie widzieli. Zauważyli że ich "pilnuje" coś mi potem grozili i to ostro, ze niby mnie potna, ale żaden mni nie dotknął. Wsiadłem do swojego autobusu sam. Wszystko wporzo, ale jest jeden problem. Te mendy mieszkaja na moim osiedlu chyba. Zawsze zaczynaja z mojego przystanku. Co ciekawsze to nietylko ci których widziałem, a mnustwo ludzi, których uważałem za studentów
