Dodam, że na początku nie miałem autobusu do Lublina o odpowiedniej godzinie i każdy trening to było 3km pieszo przed i po treningu. Najfajniej było w ulewy i wichury, ale jak postanowiłem iść na trening to szedłem.
My mieliśmy takiego kumpla w sekcji, który dojeżdżał na treningi z Rokitna (ok 20 km od Lublina). Zajęcia były w SP 34 na Czechowie, tam gdzie teraz Green Sport jest, więc kumpel nie dość że musiał miejskim przez pół miasta na dworzec jechać, potem PKS-em pod Lubartów i na koniec do tego Rokitna naginał na piechotę ze 3 kilometry przez las. Kiedyś samochodem tam pojechałem i nie mogłem za groma trafić, gdzie mieszka. Bywało, że do domu po treningu wracał po północy, a mimo to był zawsze niezwykle zaangażowanym w treningi człowiekiem. Jak miał czas, to dużo sam trenował - oczywiście w terenie. Z tym związana jest zresztą zabawna historia, bo swego czasu babcie-dewotki poleciały ponoć do proboszcza z wiadomością, że nad polami się diabeł ukazuje i w powietrzu lata (a to tylko Boguś sobie techniki z wyskoku ćwiczył wieczorami...).
Stare, piękne czasy...
Gizmo