Rowerowe opowieści slaszysza
Napisano Ponad rok temu
Udało mi się zdążyć na zachód słońca, więc zrobiłem zdjęcie i pojechałem dalej nad jezioro. Od kwietnia strasznie zielska sie rozrosly nad jeziorem, ale nic to. Wysmarowany środkiem przeciwko wszelkim owadom pędziłem ścieżką nad jeziorem wśród krzaczorów rozchlapując dookoła błoto. Po drodze zrobiłem parę fotek, choć już się ściemniało.
W pewnym miejscu należało wspiąć się na dość stromy stok (tak na oko 40 st. nachylenia), bo dalsza jazda ścieżką skończyłaby się przebijaniem się przez 200 m błota - już raz to przerabiałem... Rower nagle zrobił się strasznie ciężki, a na górze musiałem przystanąć na dłuższą chwilę, żeby złapać oddech. Po niedługim odcinku płaskiej drogi rozpoczął się zjazd. Cały czas na hamulcach, bo panował półmrok i nie znałem tej drogi. I całe szczęście, że jechałem wolno, bo nagle ścieżka zaczęła ostro opadać w dół prosto do... bagnistego strumienia (takiego jak w horrorach ;-) ). Sprowadziłem więc rower ślizgając się na butach i przekroczyłem mostek.
Potem sprint przez las po szerokiej ścieżce i ostre hamowanie - prawie przegapiłem rozjazd. Nagle widzę jakieś powalone drzewa - pewnie po burzy - oby tylko mostek był cały. Na szczęście był i nie musiałem się przeprawiać przez zieloną, cuchnącą wodę. :-)
Następny etap to znów wspinaczka z rowerem pod górkę, bo ścieżkę gdzieś wcięło - zarosła albo została przywalona drzewami, trudno powiedzieć. Trasa uległa małej modyfikacji, ale kierując się wskazaniami busoli kierowałem się w stronę cywilizacji. :-) Ale najpierw czekał mnie długi zjazd w dół po leśnej drodze.
Jako, że było dość ciemno nie rozpędzałem się za bardzo. Nic mi to jednak nie pomogło, bo jakiś złośliwy korzeń podsunał się pod przednie koło skręcając je nagle w bok. Szybki zeskok z roweru, rower wali się na glebę, a ja podbiegam kawałek... Z powrotem na siodełko i już bez dalszych przeszkód docieram do szosy. Było parę ładnych widoczków, więc znów pstryknąłem parę fotek. Skrótem przez osiedla w końcu dotarłem do domu. Czas jazdy: około 1 godz., długość 15 km.
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
Po ciężkim dniu pracy :wink: trzeba było się zrelaksować, więc o 20:30 wsiadłem na rower i fruuu za miasto. Na
Ueeee... Ja myslalem ze po tak dramatycznym poczatku bedzie dalej:
"az tu nagle! zza krzaka wypadają skini z łańcuchami!
a ja ich bach! bach! zanim sie obejrzeli, nie mieli zębów"
:-)
Silvio
Napisano Ponad rok temu
Problem w tym, że samochód tam w ogóle by nie wjechał - ścieżki są tam za wąskie.Kup samochód, najlepiej terenówkę jak ja- zapewniam na teren jak opisałeś będzie najlepsza
Napisano Ponad rok temu
Może dołączysz?
Jutro o 9 zaczynamy... :-)
Napisano Ponad rok temu
To może z innej beczki. Wracamy z kolegami znad jeziora (daaaawno temu) i postanowiliśmy sobie skrócić drogę. Trasa wiodła przez teren strzelnicy wojskowej, ale nic to - nie raz już tam jeżdziliśmy. Wjeżdzamy więc tam i skręcamy na asfalt prowadzący do obwodnicy miasta.Ueeee... Ja myslalem ze po tak dramatycznym poczatku bedzie dalej:
"az tu nagle! zza krzaka wypadają skini z łańcuchami!
a ja ich bach! bach! zanim sie obejrzeli, nie mieli zębów"
:-)
Aż tu nagle zza budynku wyskakuje wielki wilczur i ujadając pędzi za mną. No to ja gaz do dechy (a rower to był Romet z serii "pierwszy polski rower górski" - ciężki jak cholera) i gnam do tej obwodnicy. Obwodnica była już 50, 30, 20 m ode mnie, ale wcale mnie to nie ucieszyło, bo przecież nie mogłem na nią wjechać z pełnym rozpędem, bo to skończyłoby się zapewne pod kołami samochodu. Nie wiem, jak szybko jechałem (prędkościomierza wtedy nie posiadałem), ale takiego przyspieszenia nigdy później nie osiągnałem.
Na szczęście pies po kilkudziesięciu metrach przestał mnie gonić i zawrócił do swojej budy. Widocznie uznał, że przegonił mnie ze swojego terenu. I całe szczęście... dla mnie... bo albo by mnie dogonił i pogryzł, albo wjechałbym z szybkością 40-50 km/h na prostopadłą ruchliwą szosę, co zdrowe na pewno nie jest.
A koledzy.... no cóż, jak zobaczyli goniącego mnie wilczura szybko zawrócili i wrócili do domu inną trasą.
Napisano Ponad rok temu
Jadę sobie boczną uliczką, a po poboczu drepcze stadko kur.
Myślę sobie "Zaraz jakaś mnie zobaczy i jeszcze się wystraszy, wlezie mi pod koła". Dojeżdżam do tych kur i faktycznie... Jedna obróciła się do tyłu, zamachała skrzydłami i buch! prosto na ulicę. Trafiła akurat między koła, pewnie dostało się jej również zębatką. Nie zdążyłem zareagować, więc tylne koło podskoczyło na przeszkodzie.
Odwróciłem się do tyłu, a kura po chwili wstała i skierowała się w stronę jakiegoś domu. Zapewne w celu leczenia, bądź ukrócenia cierpień przez właściciela. :wink:
Napisano Ponad rok temu
Wybraliśmy się w trójkę na długą wycieczkę z zamiarem zwiedzenia nowych okolic. Dwie osoby na "góralach", jedna na starej kolarzówce.
Pierwsze 30 km bez większych przygód, potem w kolarzówce coś zaczęło się psuć. Ale nic to, dojechaliśmy nad jezioro więc trzeba się wykąpać. No, ale okazuje się, że kumpel zapomniał kąpielówek. :-) No to na waleta... tylko ludzie się gapią. Zrobiliśmy parawan z ręcznika i doprowadziliśmy go do wody. Popływaliśmy trochę i jedziemy dalej. Kumplowi coś przednie koło zaczęło latać. Zdjął je i ... posypały się kulki z łożyska, które po prostu zniknęło. I co teraz? Improwizacja, czyli zamiast łożyska piastę owijamy szmatą.
No tak, ale daleko się tak nie dojedzie. Akurat była niedziela, więc na sklepy rowerowe nie było co liczyć. Ale od czego są znajomi - akurat miałem ich w tym mieście. Jakoś dojechaliśmy do nich i hura! mają akurat takie łożysko i smar. Uratowani! :-) Po naprawie wyruszyliśmy dalej w drogę. Zwiedziliśmy skansen wojenny, a potem nad jeziorem trafiliśmy na zupełnie puste kąpielisko - akurat była zmiana turnusów na obozie harcerskim. Ale frajda była, cały pomost nasz. :-)
W powrotnej drodze zaliczyliśmy jeszcze jedną kąpiel w jeziorze i bez większych przygód wróciliśmy do domu pokonując w sumie jakieś 100 km.
Napisano Ponad rok temu
Wybraliśmy się w jakieś 7 osób nad jezioro, 2 osoby na Simsonie, reszta na rowerach. Żeby nie wyprzedzać za bardzo rowerzystów, motorkiem jechaliśmy dość wolno. Tyle, że kumpel cały czas jechał na czwórce, zamiast zredukować. Mówię mu "zredukuj bieg, bo się coś skopie". A ten nic... No tuż przed jeziorem coś zaczyna brzęczeć w silniku, w końcu klops. Nie da się jechać. Dopchnęliśmy Simsona kawałek i poszliśmy się kąpać.
Teraz trzeba jakoś wrócić do domu, ale Simsonem nie da się jechać. No to trzeba go wziąć na hol. Oczywiście nikt nie ma holu, bo i skąd? No to trzeba coś zaimprowizować. Każdy wyciągnał .... z buta jedną sznurówkę.
Związaliśmy je w krótką linkę i jazda! Ciągniemy Simsona rowerem, co jakiś czas się zmieniając. Ja oczywiście holowałem najdłużej, bo koledzy rzadko jeździli na rowerach i szybko wymiękli (w końcu motor ważył trochę). Jakoś dotarliśmy do miasta holując go przez 5 km. Najlepsze efekty były w centrum - trzeba było widzieć miny ludzi gapiących się na Simsona ciągniętego przez rower na holu ze sznurówek... To były czasy...
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
A to relacja z os taniego weekendu...
Dla każdego coś by sie znalazło...
:-)
Łącznie z wrogimi dzikimi plemionami... :twisted:
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Użytkownicy przeglądający ten temat: 1
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych
10 następnych tematów
-
L-karnityna
- Ponad rok temu
-
Siłownia w domu
- Ponad rok temu
-
Ból mięśni.
- Ponad rok temu
-
Ekspander - gdzie i jak?
- Ponad rok temu
-
Pechowe złamanie
- Ponad rok temu
-
Ćwiczenia i dieta
- Ponad rok temu
-
Egzamin na 1000 metrów - jak się przygotować.
- Ponad rok temu
-
Trening siłowy i kondycyjny
- Ponad rok temu
-
Silownia w MA
- Ponad rok temu
-
Wybity palec
- Ponad rok temu