Re: Skręty ciała i praca nóg w technikach karate (i nie tylko).
Moje natręctwa w tym temacie sięgają o wiele dalej.
Mam wątpliwości czy sposób pracy mięśni w niskich pozycjach rzeczywiście ma jakikolwiek wpływ na zasięg technik czy siłę eksplozywną, bo sposób pracy mięśni w staniu jest inny niż w ruchu, więc w jaki sposób jedno miałoby się przekładać na drugie? Jeśli nawet dałoby się znaleźć taka korelację, to w jaki sposób dowieść relacji silniejszej tj. przyczyna-skutek i określić, w którą stronę ona przebiega? Równie dobrze może się okazać, że poruszanie się w niskich pozycjach przychodzi łatwiej zawodnikom, którzy zawczasu skupili się na wieloetapowym treningu kształtowania siły i szybkości techniki karate. Jako taki efekt uboczny.
Nakayama pisał, że początkujący adepci nie powinni naśladować niskich pozycji zaawansowanych adeptów oraz że nadmierna dbałość o pozycję jest poważnym błędem. Taka wskazówka. Poza tym:
not enough data.
W Polskim świecie sztuk walki panuje taki przesąd, że jak coś boli np. stanie w kiba dachi przez godzinę, to wzmacnia. Pada tutaj zgrany cytat z Nietschego, co zawsze we mnie budzi skrajną wesołość, bo ja biografię tego pana świetnie znam i wiem jak głupia to gadka jeśli umieścić ją w kontekście. Szybki przykład ćwiczenia z moich dni aikidockich: siadasz w seiza, unosisz ręce w górę i wkręcasz żarówki, aż krew odpłynie z kończyn i stracisz w nich czucie. Kto zesłabnie i opuści ręce, będzie robił pompki. W jaki sposób to niby wzmacnia kogokolwiek, poza sensejem, który ma coraz grubszy portfel i coraz większy brzuch? Przybieranie nienaturalnych (w zamierzeniu) pozycji jako zalecaną metodę treningową znaleźć można łatwo u Wysockiego, a w karate to poczytałem o sado-maso na stronie Pana Drewniaka.
Odcięci od świata uczniowie poddawani byli najcięższym póbom fizycznym i ciągłemu terrorowi psychicznemu. Już pierwszego dnia na znak pokory Drewniakowi ostrzyżono włosy do gołej skóry i położono przed nim biały pas. Znaczyło to, że uczniowie Oyamy nie uznają jego trzeciego dana i prawa do noszenia mistrzowskiego pasa. To prawo Drewniak musiał sobie wywalczyć. Ale nadal trwały próby złamania go przez niezwykle ciężkie treningi, których nie wytrzymywali nawet młodsi od niego, niespełna dwudziestoletni karatecy. Jednak Drewniak, który miał już wówczas 38 lat nie zamierzał poddać się łatwo. Wytrzymywał wszystko: i poranne pięciokilometrowe biegi z trzystoma pompkami na dodatek i rutynowe kąpiele pod lodowatym wodospadem, i wreszcie najtrudniejszy bieg 20 km pod górę.
Moim zdaniem taka wizja treningu karate jest w Polsce dominująca. Ja się w takim razie ze szczętem skompromituję jako karateka i ciężko obrażę świętego Oyamę, Drewniaka i masę ludzi z PZK ale... do dupy z takim treningiem. Jeśli 20-latek dostaje obciążenia treningowe, do których nie może się zaadaptować i wysiada psychofizycznie, to znaczy że trener jest ignorantem w tym co robi i to jest marnowanie tych ludzi, zbrodnia.
Inna wersja: ta historia jest eee... wyolbrzymieniem, tak jak wiele tego typu historyjek. Tym gorzej, jeśli ktoś próbuje spełniać kryteria wyssane z palca.
Do brzegu jednak: na pierwszych zajęciach z karate trzeba tłumaczyć pozycję z zenkutsu dachi. Jak tutaj, pytam, jak być uczciwym wobec ludzi, z którymi się pracuje, skoro sam ten pomysł budzi we mnie wewnętrzny opór. Bo stawanie w zenkutsu nie jest nauką walki, stawanie jakkolwiek-ędziej-bądź względem przeciwnika lub worka, byłoby wiele lepsze bo człowiek czyni to z pewną intencją: trafienia worka/pacjenta. Stawianie ludzi "na szynach" względem siebie tyż nie jest nauką walki i odstawianie walców krokiem dostawnym i przestawnym nie ma ani trochę sensu, bo walka nie polega na tym by się dostosowywać do rytmu i dystansu przeciwnika, tylko żeby te sprawy podyktować. No chyba że chcemy np. ćwiczyć podcięcia albo zwody, bo wtedy zamiast utrwalania błędów, karzemy za błędy techniczne jakimi jest poruszanie się w ten kaleki sposób, a więc jest pewna nauka u jednego i drugiego.
No ale mogę się mylić, nie raz się myliłem.