Nie bardzo rozumiem, jak sztuka może być "ukańczalna" (uff, paskudna polszczyzna), nie mniej, domyślam się o co Ci chodzi. Mam jednak inny punkt widzenia na to. Morihei Ueshiba zdecydowanie przemyślał to, co dzisiaj kojarzymy z aikido. Nie powiedział tego wprost, bo pewnie nie mógł, właśnie wtedy, kiedy trzeba było. Ale to były okoliczności, że tak powiem "historyczne", i nie warto do tego wracać.Wnioskując, że uważasz, drogi Macieju - gościu, aikido za sztukę "ukańczalną" natychmiast skojarzyłem te słowa z opowieścią mojego n-la o ikkyo ...
Jak widzisz, stoję na stanowisku, że techniki były wybrane właściwie, pod kątem celu, jakiemu miały służyć. Nic w nich nie trzeba zmieniać. Problem w tym, że różni nauczyciele, w różny sposób do nich podchodzą. Głównie chodzi im o to, jak przypuszczam, że nie da się ich czasem zakończyć przy oporującym, lub raczej, niekooperującym partnerze. Stąd mnogość wariantów , czego przykładem niech będzie oferowane, swego czasu, przez Aikido Journal dvd: "30 rodzajów Ikkyo." To, z kolei, wynika z tego, że większość aikidoków nie akceptuje tezy, że aikido zostało stworzone do zabijania w oka mgnieniu. Wtedy, zakończenie techniki w dojo nie ma już żadnego znaczenia, i oporowanie, czy brak kooperacji, jest bez sensu. Wręcz przeciwnie - w celu zapewnienia bezpieczeństwa partnera, kooperacja jest więcej, niż wskazana.
Istotne jest przejęcie ataku, i stworzenie sytuacji, by każda technika aikido, z natury rzeczy góra-dół (Heaven-Earth, ten-chi), mogła być wykonana. Wspomniane ikkyo, kojarzone z dźwignią na nadgarstek do bólu, jest tego przykładem. Dźwignia służy wyłącznie do odwrócenia uwagi (podobnie jak w nikyo, sankyo, i yonkyo), zaś wykorzystanie podświadomej reakcji na nią, pozwala na kontynuowanie, i zakończenie techniki. Znaczy się, walnięcia głową napastnika w ziemię.