Ból polega na tym, że ćwicząc określona technikę wykonujemy z góry założony układ, w którym doskonalimy poszczególne elementy, jak timing, dystans itp. Problem w tym, by ćwiczyć go tak, jakby ten układ nie był z góry zaplanowany. Uke nie powinien zakładać, że tori wykona konkretną akcje techniczną, na początku powinien być pewien, że jego atak będzie efektywny (vide: zasłanianie twarzy prze uke podczas atakowania, jakby z góry wiedział, że dostanie i gdzie dostanie). Ewentualne atemi powinno być dla niego zaskoczeniem. Uke nie wie o żadnym atemi. Atakuje i dalej reaguje na to co się dzieje, a nie przewiduje, (właściwie nie ma mowy o przewidywaniu, skoro układ zna się z góry - uke wie co będzie za chwilę). W tym cała trudność. To wychodzi w jiu waza, bo tam jako uke nie wiesz czego spodziewać się po tori... Inna sprawa to złe wykonanie atemi w ogóle. Jeśli tori zapomina o atemi, czy robi je nie tak jak powinien, nieefektywnie (nie koniecznie uderzając) to już rola uke by mu ten błąd wytknąć. Jeśli tori robi ruch błędny, to nie ma "pracy uke" poza pokazywaniem błędu (nie robi uniku, nie odchyla się)....skoro on WIE ze atemi nie dojdzie to po co ma sie odchylac/unikac?
Czy nie prosciej jest zamiast takiej wieloposiomowej umowy (ja sie umawiam ze nie atakuje a ty bedziesz robil tak jakbym ...) po prostu robic atemi? Kazdy z was z pewnoscia widzial sytuacje kiedy tori po prostu zapomnial o atemi (albo sobie gdzies tam machnal od niechcenia reka) a uke robi uniki, odchyla sie, "pracuje"...
Niekoniecznie zaraz mus, ale faktycznie "chcesz to uderzasz, nie chcesz to nie". Taki wybór powinien być zawsze i od czasu do czasu dać w dzioba nie zaszkodzi.Po prostu - na pewnym etapie atemi dochodzace do buzki/zeber to mus. Zeby sie nauczyc dystansu, ustawienia ciala, zeby sie oswoic z uderzeniem itp.
Pozniej - chcesz to uderzasz, nie chcesz to nie (na zasadzie "a mogl zabic").