Szkoła muzyczna stwarza pewien paradoks - daje niespotykaną dyscyplinę i determinację w doskonaleniu się w umiejętności, wpaja metodykę i metodologię nauki skomplikowanych czynności manualnych, uczy świadomego rozluźnienia, a także w pewnym zakresie kierowania masą i energią przez niuanse ułożenia rąk i tułowia- daje więc rzeczy, zdaje mi się, bardzo cenne przy
sztukach walki. Oferuje to wszystko, ale zdrugiej strony tworzy "ludzi ze szkla", dla ktorych stluczenie, skaleczenie, czy naciągnięcie którejkolwiek części którejkolwiek ręki to choroba obłożna - upośledzająca ich i wytrącająca z cyklu formy. To oznacza, że muzycy poważnie traktujący swój fach nie moga podejmować regularnych czynności niosących ryzyko kontuzji.
W ogólnokształcącym liceum muzycznym w okresie poprzacającym egzaminy z instrumentów, czyli pod koniec każdego semestru, na WF pozwalali nam grać w siatkówkę tylko piłką plażową

Kiedy muzyk upada na ziemię, chroni w pierwszej kolejności dłonie i nadgarstki, więc nie ląduje na nich - jesli nie może oslonić się przedarmionami, woli przygrzmocic tułowiem.
Jestem ciekaw czy znacie przypadki ludzi, którzy jednocześnie uczą się gry na instrumencie i uprawiają aikido (albo jakąś inną sztukę walki).