Tu się, Nikoś, z Tobą zgodzę. Najważniejsze, jak sobie ustawiasz życie i co dla Ciebie jest ważniejsze. W zasadzie całe życie to jakieś wybory, mniej lub bardziej szczęśliwe.To również zależy od priorytetów za jaki stawiamy sobie aikido, jedni wolą pójść na imprezę, drudzy wolą trening.
Oczywiście jeżeli nie widziałem się ze swoim przyjacielem pół roqu to trening odpuszczam i ile ryj zachlać ze szczęścia ;-) Lecz to ekstremalna sytuacja, w normalnych warunkach trening to podstawa, resztę zajęć rozplanowuje pod treningi a nie odwrotnie.
A treningi wchodzą w rytm tygodnia, miesiąca, potem w rytm życia, jak ich nie ma to coś jest nie tak, jak powinno być. Człowiek zaczyna po ścianach chodzić. ;-) Dla mnie treningi stały się już częścią tego rytmu (zapewne proporcjonalnie do nabytych siniaków i naciągniętych mięśni ;-) ).
Po ostatnich sinolach (które naprawdę dobrze nie wyglądały), usłyszałam: "Wiesz, teraz to można jakoś zakryć, ale w lecie, jak ty będziesz wyglądać? Przecież to wygląda, jakby cię chłop bił albo jakbyś miała jakąś chorobę skóry. Chyba przestaniesz chodzić na to aikido?" 8O A ja po pierwszym, krótkim zresztą, szoku wywołanym taką sugestią, odpowiedziałam spokojnie: "Niestety, ale nie."
Aikido wciąga. Czasem mi się nie chce iść na trening (rzadko to co prawda się zdarza, ale czasem się zdarza) - ale jak sobie pomyślę, że te parę minut po 18 nie wyjdę z domu, żeby zdążyć na autobus, nie wejdę do szatni, żeby się przebrać, a potem nie poszuram w klapkach na salę, żeby "pobrykać" to jakoś tak mi dziwnie. To było coś okropnego, jak chorowałam kiedyś przez dwa tygodnie i nie mogłam chodzić na treningi. :-(
Już nie będę wyliczać, ile razy zrezygnowałam z wyjścia do knajpy albo na kabaret na rzecz treningów. A bardzo chciałam pójść. Ale nie żałuję decyzji.
No, i nie wspominając już o dobroczynnych skutkach ruchu na samo ciałko i jego kształty. :twisted: :wink: