Chociaż temat już trochę "prehistoryczny" jak polskie Aikido

ale chciałbym dorzucić swoje trzy grosze.
Z tego co pamiętam to chyba w 1985 roku trafiłem na Gwarną we Wrocku.
Co mnie tam zaciągnęło nie wiem.
Impulsem był jeśli dobrze pamiętam pewien "teledysk" zwiastun filmu (nie pamiętam tytułu)na którym pewien gościu o skośnych oczach bez najmniejszego wysiłku rozrzucił wokół siebie kilku napastników.
Był to okres poszukiwania przeze mnie miejsca do wyżycia się, chociaż byłem już wtedy 21 letnim młodzieńcem.
Więc trafiłem na Gwarną i zostałem przez niemal 2 lata po "troskliwą" opieką Janusza Pyrcza (pozdrawiam serdecznie). Czas ten wypełniły treningi, staże w Szczecinie u Mariana Osińskiego - oj te nocne podróże pociągnie z Wrocka do Szczecina.
Potem losy rzuciły mnie do Warszawy - pamiętam jak rozmawiałem z Januszem o tym, jak potoczy się moje dalsze życie - takie Polaków rozmowy.
Niestety nie było czasu na systematyczne treningi u Romana Hoffmana.
Trochę poturlaliśmy się po macie z Arturem Kaczmarkiem z Wałbrzycha.
Potem życie rzuciło mnie do Kalisza i tam związałem się z Ju Jitsu i tam mam do dziś.
Po dłuższej przerwie wracam teraz do zajęć (może z czasem wróci forma i umiejętności umożliwiające próbe zdania na 2 Dan) i pomimo upływu lat nadal niezmiennie ciągnie mnie do wszystkiego co wiąze się z pojęciem Aiki.
To tyle - wprawdzie o historii wrocławskiego Aikido było niewiele, więcej o mnie ale cóż chiałem w ten sposób podziękować mojemu Sensei Januszowi Pyrczowi za zaszczepienie we mnie "tego czegoś" co nie daje mi spokojnie usiedzieć na t... do dzisiejszego dnia.