Nie zrozumieliśmy się.
Ja nie kwestionuję tego, ze zachodzi korelacja pomiędzy pracą mentalną, a pracą naszego organizmu i ze mozna w świadomy sposób wytrenować wiele rzeczy, które pozornie trenowaniu się nie poddają, takie jak wspominane ciśnienie czy też np. perystaltyka jelit. W końcu różni fakirzy prezentują, że można i to wytrenować. Jako ciekawostkę powiem, że miałem okazję poznać człowieka, który na skutek wypadku (został postrzelony w czasie II WS) stracił władzę w ręce. Nie miał w niej czucia po prostu. I mimo nalegań lekarzy (zalecali amputację) nie zgodził się na nią i... ćwiczył rękę wyobrażając sobie, że porusza nią, robi określone czynności, itp. Po jakimś czasie władzę w ręku odzyskał... całkowicie. Posługiwał się nią normalnie, tyle, ze nie miał w niej czucia. Mówił, że problem ma w momencie, kiedy się np. skaleczy i nie zauważy tego. Obłęd.
Tyle, że my nie mówimy o poczuciu własnego ciała, czy też poprawie koordynacji czy jej odzyskaniu, ale o konkretnej praktyce, praktyce taijiquan. Praktyce, która polega na tym, że pracujesz ciałem w bardzo konkretny i określony sposób
wspomagając to pracą mentalną. Zgodzisz się ze mną, że każdy, kto rozpoczyna praktykę taiji stwierdza, że jest to rodzaj ruchu, z którym praktycznie nie było mu się dane zetknąć gdzie indziej. Bazujący na specyficznym sposobie poruszania się, generowania ruchu, połączeniu relaksu z napięciem. Tak więc nie jest możliwym wypracowanie tego typu motoryki tylko i wyłącznie poprzez wyobrażanie sobie tego. Po prostu nie masz odpowiedniej "matrycy" ruchu w mózgu, która mogłaby zostać pobudzona na skutek aktywności mentalnej.
Wracając do przykładu z moim znajomym - on ćwiczył na początku bardzo proste rzeczy - wyobrażał sobie, że zgina palec, zaciska pięść, podnosi rękę na wysokość ramienia. Czyli robi czynności, które jego ciało i umysł "znało" doskonale. Doskonale wiedział, jakie wiążą się z tym odczucia by tak rzec "zewnętrzne". Człowiek, który nigdy taiji nie ćwiczył nie zna odczuć wiążących się z typową dla taiji pracą ciała. Po prostu.
Zresztą - pamiętasz, jak pierwszy raz zacząłeś robić tui shou? Pewnie pamiętasz towarzyszące temu poczucie zaskoczenia: no jak to, przecież ja robię ten sam ruch w formie, wyobrażam sobie tu partnera, świetnie mi wychodzi, a tu jest jakoś tak... inaczej.
Nie tak. Krzywo. Koślawo. To pewnie dlatego, że on robi nie tak, za mocno, pokracznie
Ale jak już chwilę poćwiczysz, to się nagle okazuje, że twoje poczucie ciała i sposób wykonania ćwiczeń indywidualnych (formy czy też innych ćwiczeń "formalnych")... zmieniły się jakościowo. Dojrzały, nabrały sensu. Odkrywasz nagle drugie dno. Praktyka stała się bardziej kompletne nagle. Nagle okazuje się, że bez tej praktyki z partnerem było to jakieś takie mało wyraziste.
I teraz wyobraź sobie kogoś, kto ćwiczy tylko formę. I nie miał nigdy kontaktu z partnerem. Jaka będzie jakość tego, co robi?
A jaka będzie jakość ćwiczenia kogoś, kto nawet tej formy nie ćwiczy, tylko ćwiczy "w umyśle"?
Trudno tu mówić o jakimkolwiek ćwiczeniu po prostu. Błądzenie po omacku to będzie.
K.
PS. BTW biofeedback to po prostu sprzężenie zwrotne. No, z przedrostkiem "bio"
K.