Napisano Ponad rok temu
Re: Krzysztof Łoziński?
Ostatni raz panom odpowiadam, dokąd nie występujecie pod nazwiskiem. Jak się na kogoś pluje, to trzeba mieć odwagę się podpisać. Tak więc na przyszłość, to proszę najpierw: imię, nazwisko, stopień i szkoła, a potem będziemy rozmawiać.
A więc po kolei. W czasie draki w barze żadnego Tomka, żadnej córki, żadnego kucharza i żadnej kelnerki nie było. Psycha obezwladnialem tylko ja i Piotrek Kosiński, który napewno takich bzdur o mnie nie opowiada. Był on zresztą jedyną osobą która dokładnie całe wydarzenie widziała. Relacja prasowa, w brew temu, co pan pisze nie jest realcją z pierwszej ręki, tylko jest spisana przez dziennikarza, który na tym się nie zna i wszystko pokręcił. Ta relacja rzeczywiscie jest podkoloryzowana, ale nie przeze mnie. Ja nie jestem jej autorem. Rzut był trochę z kung fu, a troche z judo, pełna improwizacja odruchowa. Ręce jak do eri seinage, nogi od thai o toshi, a wykonczenie plaskie, jak w kung fu, bez podkrecenia jak w judo. Podkrecić nie mogłem, bo w tym samym niemal momencie z drugiej strony złapał faceta Piotrek i trzymał. Z tym zranieniem to było tak, że facet, chociaż niski, był strasznie silny i już na podłodze zwyczajnie nam sie wyrwał. Zaczym złapałem go ponownie za tę rekę, zdążył dziabnąć mnie w udo. Oczywiście nie rzucił bym tego psycha, gdyby Witek wcześniej nie pchnąl go w moją stronę.
Te relacje, które powtarza szanowny Tomek zostały przez kogoś, kogo tam nie było, zmyślone i już. Powtarzam, jedynym czlowiekim, który wie jak to było jest Piotr Kosiński, a on tych bzdur na pewno nie opowiadał. Krzysiek K. byl na zapleczu, za barem, Grażyna i Halina zajmowały sie podnoszeniem Witka, ktory leżal na ziemi, bo sie przewrócił z krzesłem i nie mógł wstać. Przy psychu bylem tylkio ja i Piotr. Artykuł w gazecie też mi sie nie podobał, ale był konieczny, by zmusić prokuraturę do działania. Po tym artykule prokurator wznowił sprawę, ale gdy chcial Psycha ponownie zamknąć, to ten się zmył. Przy okazji okazało się, że nie jest takim psychem, jak myśleliśmy. Ma na koncie 6 wyrokow za rozboje. Jest zawodowym bandytą.
Co do zasady harmonii, to jest ona podstawową zasadą kultury chinskiej. Są na ten temat całe stosy literatury. Panskie wątpliwości polegają na tym, że wy dzisiaj nie ćwiaczycie tradycyjnego kung fu, tylko sportowe wu shu, gdzie technika jest bardzo zmieniona. W odniesieniu do sportowego wu shu, to co pan pisze to prawda, ale w odniesieniu do kung fu nie.
Wybaczy pan, ale twierdzę, że ja sie na tym znam, a pan nie. Jakimś dziwnym przypadkiem, to ja, a nie pan, miewam na temat Chin wyklady na paru wyższych uczelniach. Ten mój artykuł, ktory według panow jest takim szajsem, przetłumaczony na angielski, bardzo podobal sie paru poważnym mistrzom kung fu z narodowości Chińczykom. Z Lam Chen Pingiem rozmawialem latem w Warszawie długo i serdecznie. On też chyba zna sie na tym lepiej od pana, podbnie Chang Fen Jun, którego też znam.
A co do szanownego Tomka, to pana nie znam. W knajpie na Bonifraterskiej nie bywam. Zakonczyłem z tymi ludżmi znajomość i nie zamierzam odnawiać, własnie dlatego, że zaczęli zmyślać na moj temat te bzdury, ktore pan powtarza. Co zaś do pytania się, to normalna kolejność jest taka, że to pan powinien mnie najpierw spytać, zaczym pan cokolwiek o mnie napisał. Twierdzenie, że to ja mam pytać o pana to chyba wolne żarty. Ja o panu nie pisalem.
Bardzo jestem ciekaw, kto to jest ten Wosiu z tego forum, bo pisze kompletne bzdury. Znał srodowisko kung fu i karate w 1976 roku, a o mnie nie slyszał. Po pierwsze nie było jednego srodowiska kung fu i karate. To zawsze byly srodowiska rozlączne. W 1976 roku bylem jedynym instruktorem kung fu na pólnoc od Pszczczyny i Krakowa, a gość "znał srodowisko i o mnie nie slyszał". Ciekaw jestem, czy ten Wosiu w ogóle się już wtedy urodził? W 1976 roku instruktorów kung fu w Polsce było pięciu: Jan Brudny, Józef Brudny, Józef Sosna, Grzegorz Ciembroniewicz i Krzysztof Łoziński. Nie można było znać środowiska i nie znać tych 5 nazwisk.
Krzysztof Łoziński