Koleś z małej mieściny, dajmy na to z Klewek Dolnych. Capoeira (Kapałąbananaejra) poznał oglądając w telewizji przez przypadek "Tylko dla Najlepszych". Zapomniał o tym już dawno, gdzieś na wakacjach w wiekszej od Klewek mieścinie zauważył kółko 10 ludzi, jeden grał na instrumencie i coś niewyraźnie stękał, a reszta, dwójkami i po kolei w szmacianych dresikach wyprawiała cuda na kiju miedzy kolegami. Gdy wrócił, przypomniał sobie o Capoeira (Kapojejra) i na domowym komputerku odszukał pierwszą lepszą stronkę szumnie opatrzoną napisem "Capoiera" z filmikami jakiegoś kolesia, który łamał się na domowym dywanie.
I tak się zaczęła fascynacja, dajmy na to, Jasia, brazylijską sztuką walki. Ściągał z internetu wszystkie możliwe filmy, strona yellwboys.com i bilang.com stały się jego drugim domem, w wolnych chwilach między szkołą a imprezami silił muskuły w piwniczce. Ktoregos razu na remizowej dyskotece wyskoczyl nawet z kilkoma wygibasami, imponując płci dojącej mleko i swoim kolegom Tym sposobem do swej piwniczki począł sprowadzać kolegów, by razem mogli ćwiczyć Capoeira. W internecie Jaś nawiązał kontakt z chłopakiem, który ćwiczył w prawdziwej szkole Capoeira (Kapujra) - co prawda dopiero rok, ale to już coś - i przez dwa tygodnie będzie gościł w Klewkach. Jaś zebrał kumpli, załatwił nawet w podstawówce pare godzin dziennie na ćwiczenie na sali gimnastycznej. Gdy przyjechał Marian (zapoznany na necie prawdziwy capoeirista) chłopacy zaczęli uczyć się od niego ginga i nowych akrobacji.
Dzień przed wyjazdem Mariana do swojej NiecoWiększejMieściny postanowiono zorganizować na miejskiej dyskotece remizowej pokaz Capoeira (Kapoera). Jaś - jako najmocniejszy i najodważniejszy ze wszystkich (nogi jak snopy siana, dłonie jak patelnie) miał skakać jako pierwszy. Zapuszczono na miejscowe dżej-be-elki Donovan's Mix i zaczęło się. Jaś zainicjował ginga, która rozhuśtała go do pierwszych mortali czy tam marteli (Marian nie pamiętał ), potem skakanie na rekach i wprost z niego makaki w obie strony (przy drugim Marian sie troche poslizgnal, ale i tak wszyscy bili brawo). Podobnie swymi umiejetnosciami pochwalili sie pokolei wszyscy czlonkowie zawiazanej juz Grupu do Klewki, a na koniec Marian (ktorego miejscowe chłopaki nazywali już Mestre Marian). Po calym pokazie miejsce miały 15 minutowe oklaski, stawianie browarów, w powietrze wylatywały rzucane z entuzjazmem kapelusze, czapki i żeńska bielizna
Mestre Marian wyjechał z przyrzeczeniem, że jeszcze wróci, a patronat nad grupą przejął Jaś, który przyjął od Mariana imię "Speedo", na znak, że był bardzo szybki. Od czasu pokazu grupa się bardzo powiekszyła, przybylo wielu chlopakow i nawet kilka panienek. Wspolnie jezdzili na imprezy, bawili się, organizujac czasem po paru głębszych nawet "hoda", a gdy Sołtys ogłaszał wiejskie święto - przedstawiali swoją sztukę Capoeira (Capoeira). Dalej już co było, nie pamięta nikt.
No tak. Bardzo przejaskrawione, wiem, ale myślę, że odpowiednio i obrazowo ukazuje sytuację w jakiej zawiązują się w Polsce małe grupki. Z resztą każdy z nas zna to z internetowych pogaduch. Teraz najważniejsze pytanie: gdyby podobne sytuacje nie miały miejsca, kto wie, czy mielibyśmy dziś Capoeira. Z drugiej jednak strony - czy taki rozwój sytuacji nie szkodzi obecnej Capoeira? Owszem, może i Capoeira rozwijała się w Polsce w podobny sposób, ale czy nie należy juz odejść od tego, przejść dalej? Jaki image miał polski capoeirista parę lat temu, a jak powinien reprezentować sztukę dziś? Alkohol, dobre imprezy, zabawa i towarzyskość kontra dyscyplina, praca i ogłada. Czego unikać, jak zająć się tymi ludzmi, ktorzy pragną cwiczyc Capoeira? Co robic z upartymi "samozwańcami" pokroju Mestre Paolo z Olsztyna? Jakie są zalety "grupowego" ustroju Capoeira w Polsce, czy małe grupki mają jakieś szanse rozwoju, perspektyw - nie tylko organizacyjnie, ale szanse na rozwoj, naukę, technikę. Czego im trzeba? Czekam na opinię i wypowiedzi.