Uratuj miszcza Mariana!!!
Napisano Ponad rok temu
ODRODZENIE
Stanęli naprzeciw siebie następnego dnia. Obaj w rodowych kimonach, w pustym dojo, patrząc na siebie a przed siebie.....
Wiedzieli obaj, to będzie walka straszna. Dadzą z siebie wszystko i siły okrutne wyzwolą.
Obaj nie zdziwiliby się nic a nic gdyby szlak trafił całe dojo na miejscu. Kiedy zderzą się obaj siły w sposób ten wyzwolone zniszczą wszystko wokół, pół miasta straci prąd na 2 dni, Nie będzie Idola ani Baru . Siła uderzeniowa strąci resztki suchych liści a ultradźwięki zabiją wszystkie wiewiórki czilijskie w promieniu mil kilku.
Potem opadnie kwaśny jak maślanka deszcz... ale o tym potem.
Jednak o to nie dbali - patrzyli obaj nasie wdychając tą pulsującą moc. Mocarne mięśnie drżeć zaczynały i spokój absolutny zagościł w sercach obu miszczów.
Wtedy usłyszeli szelest skrzydeł i czarne, piękne anioły śmierci przysiadły na belkach powały dojo. Przechyliły głowy mądrymi oczami patrząc na Mariana i Erharda.
Rozłożyły drżące, aksamitne skrzydła szeroko, gotując się do krzyku. Marian wziął wdech gotów do ataku. Chwila była doskonała i piękna.
Wtedy trzaskając drzwiami do dojo wlazła Marianna. Wczłąpała w butach na matę i z garem w pulchnych paluchach wydarła się:
- Marian, do jasnej cholery, ile razy mam ci ten krupnik podgrzewać!!??!!! Ty nic tylko te durnoty - szarpnęła go za rękę - już do kuchni!!! Do talerza.
A ty - rzuciła w stronę Erharda - też idź do domu, twoja żona dzwoniła, ze zapomniałeś wynieść śmieci!!!!!
Spłoszone, czarne anioły jęły latać jak przerażone jaskólki pod dachem. Ciągnięty do kuchni w oparach krupniku Marian wzniósł oszołomiony głowę w górę, patrząc na ten przeraźliwy spektakl. Erhard także patrzył na nie z otwartą gębą.
Marian wyrwał się nagle Mariannie i odskoczył i przemówił do niej raz pierwszy:
- Kim a może czym jesteś Marianno, skoro przerażasz nawet czarne anioły śmierci, które widzieć możemy tylko my - miszczowie!!!
Marianna stała chwilę jakąś z otwartym dziobem, potem wzięła świszczący wdech i zapiszczała tubalnie jak to ona:
- Anioły???? A ty co, oczadział do reszty??? może ten stary dureń, w pusty łeb za mocno walnął??? Podurniały, chłopy. Żeby na stare lata się w piżamy przebierać i tłuc jak gówniarze!!! Do roboty normalnej byście się wzięli!!! Jak ludzie!!! Oj ja ci chyba Marian te fikołki poucinam!!!!
Stała tak z parującym garem papląc, piszcząc i pokrzykując. Ani Marian ani Erhard nie słuchali jej patrząc jedynie na siebie. Miszcz Erhard widział jak na jego oczach odradza się Marian - esencja siły i siła esencji.
Marian wiedział już wszystko widział jasno jak omotany przez to monstrum z dnia na dzień tracił energię, która go tworzy. Wszystko stał się znów proste i jasne. Spojrzeli z Erhardem na siebie wiedząc dokładnie co robić.
Marian zerwał z gustownego (śliczna konstrukcja z cegieł dziurawek) stojaczka jo w formie prętu stalowego fi 28, Erhard przyjął pozycje pijanego żurawia i obaj jęli zataczać koło wokół Marianny.
Ta ostatnia o jedną od Mariana, a o dwie głowy od Erharda większa jak wściekły słoń kręcić się zaczęła w kółko. Miszczowie osłupieli - ruchy jej były płynne i wprawne a gar w międzyczasie wzniesiony na wysokość głowy jak nic przypomniał obu pozycje dzodanokamae.
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
ale najpierw oowiazkowa lektura Tery Pratcheta :-)
BAaaaaaaaaaaaaaaaaaa. i oczywiście "Rozmowy mistrza Polikarpa ze Śmiercią" i jeszcze paru innych ważnych kawałków
Oczywiście nie chcemy by nasz szanowny autor kogos plagiatował
Napisano Ponad rok temu
i tak sie pewnie odrodzi jak ten no fenix...
Napisano Ponad rok temu
Marian – opowieść wigilijna
Tej nocy nad miastem szalała straszliwa burza. Pioruny oświetlały zaspane uliczki a deszcz, grad i śnieg padały razem i z osobno. Wichura okrutna zerwała dach remizy budząc napranych strażaków jeno na chwile krótką.... Psy wyły, wiewiórki czylijskie chowały się tam gdzie chować się mogą tylko wiewiórki czilijskie a gdyby były tu krowy - straciłyby mleko jak bum cykcyk.
Zło krążyło po mieście uwolnione przez wszystkie straszności dziejące się za zamkniętymi drzwiami, trzęsącego się w posadach, dojo.
Nocne tramwaje myliły drogę, krążąc głupawo wte i wewte, w monopolowym nie wiedzieć czemu zabrakło wódki a stróża nocnego Wacława Z. pierwszy raz od cholera wie kiedy rwało w prawej nodze.(to stara kontuzja, którą nabawił się jeszcze jako pomocnik w pegieerze, kiedy upojony płynem Borygo mylnie uznał za szarżującego dzika Kombajn Z056 z chederem poziomym i dzielnie stanął na jego drodze z grabiami, ale to już inna historia)
Wczesnym rankiem ucichło wszystko, blask poranka odsłonił wszystko co w nocy było pozasłaniane. Nucąc jak co rano stare, dumne pieśni o Czynach Mariana, jeden ze studentów, w międzyczasie bluzgając okrutnie, w końcu uporał się z zamkiem w drzwiach dojo i pociągnął oba skrzydła do siebie.
Widok, który przed nim się odsłonił zaparł mu dech w piersi, zamarł , zatkało go ,zamurowało, zmroziło, sparaliżowało, odebrało mowę i takie tam sformowania.
Ogólnie chodzi mi o tom, że stał tam z otwartym pyskiem, śliniąc się obficie i jedynie dwie znane mu formuły mogły wyrazić werbalnie co odczuwał:
1. Poprzedzone przez piskliwe "OOOOO" pospolite określenie kobiety robiącej różne świństwa za pieniążki.
2. Poprzedzone przez piskliwe "OOOOO" pospolite określenie faktu, że robi się powyższe świństwa w pierwszej osobie liczby pojedynczej, czasu teraźniejszego.
W morzu zniszczonych i porozrzucanych dojowych sprzętów dostrzegł był jeno dwie nieruchome sylwetki. Niepewnie podszedł odrzucając na boki połamane meble i hałdy różnych różności.
Marian leżał nieruchomo w kałuży krwi i krupniku. Miszczowska posoka wiła się w fantazyjne wzory na tle szarej plamy zupy Marianny. Obok, pod schodami leżał z nienaturalnie poskręcanymi członkami Erhard drżąc rytmicznie.
Przerażony uczeń jął latać od jednego do drugiego drąc ryja jak kot z pęcherzem.
Dopadł w końcu Erharda i zaczął nieskładnie nastawiać jego dziwacznie wykręcone nogi.
Nagle miszcz Erhard podniósł głowę, odepchnął go od siebie i rzucił pewnym głosem:
- Spoko, ja jestem karatecznik i się po prostu rozciągam. Wszystko w porządku - miszcz Marian jeno śpi wycieńczon...
Marian ocknął się czas jakiś później. Obaj miszczowie wyglądali potwornie, zakrwawieni i brudni, ze szramami na twarzach. Marian miał odciśnięty na policzku spód garnka Marianny i powłóczył pogryzioną nogą. Erhard nie wyglądał lepiej, rana na ramieniu krwawiła obficie, ale nie dał się opatrzyć i obaj zdawali się lekceważyć ból. Nie odzywali się ani do siebie ani do innych, pomogli jedynie zebranym uczniom odgruzować pomieszczenie i zataczając się powlekli do ogrodu. Padli tu wycięczeni. Nikt nie zapytał ich co się wydarzyło. Studenci , nauczeni doświadczeniem, wiedzieli, że Marian istnieje w świecie tylko dla niego i jemu podobnych zrozumiałym. Wiedzieli, że nawet jeśli im wyjaśni - nie zrozumieją odpowiedzi.
Siedzieli dłuższy czas, bez słowa mijały kwadranse i godziny. Zapatrzony w wartki strumień Erhard rozkoszował się szumem wody i rytmicznym, stukotem blaszanej puszki po groszku uderzającej o stary czajnik dryfujący za korzeniem. Wziął wdech i odezwał się pierwszy:
- Wiesz, co teraz musi się stać. Wiesz, ze to dopiero początek. W tej walce ci nie pomogę Marianie.
- Wiem - powiedział miszcz zapatrzony przed siebie - a ty wiesz co ja muszę zrobić....
Erhard zrobił mądrą minę – nie miał zielonego pojęcia co powinien zrobić Marian. Właściwie to uważał , że nie może zrobić niczego i że ma naprawdę przerąbane. Jednak troska o przyjaciela kazała mu pokiwać jeno głową.
...Jeśli będę mógł pomóc.... - rzucił niepewnie, błagając, żeby Marian nie poprosił o kasę....
- Właściwie to tak, możesz - Marian powoli odwrócił sie do przyjaciela -chcę, żebyś uczył moich uczniów....
- Eeeeeee, wiesz Marianie, że ja ni cholery nie znam, się na tych twoich fikołkach i wykręcaniu łapek. Ja rozwalam pasjami pustaki głową, kopie w powietrze i robię „Uśśś”....
Marian uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił i zapytał
- Powiedz mi szczerze Erhardzie - czy twoi uczniowie cię rozumieją???, czy pojmują głębie i sens twojej nauki?
- Ni cholery - przyznał Erhard - te jełopy w ogóle nic nie rozumieją.....
- Moi, mnie też nie - więc co za różnica kto uczy???
Erhard wykrzywił się paskudnie kojarząc niewprawnie fakty:
- Właściwie żadna.... - przyznał
- A więc postanowione... Czas mi w drogę - nie chce zmitrężyć ani dnia dłużej niż trzeba - powiedział Marian smutno - odejdę na pustkowie na czas jakiś. Wzmocnić się i przygotować na to co tej nocy jeno zobaczyliśmy, Erhardzie. Jeśli mój czas nadszedł - nie będę uciekać. Odejdę zmierzyć się z tym w samotności. Jeśli zostanę tu, następnym razem szlak trafi to miasto na miejscu.
Fakt - dorzucił smutno Erhard. Milczał chwilę i dodał:
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem, ani o istnieniu siły takiej nie miałem pojęcia. Wiesz, ze przed tym nie uciekniesz....
- Wiem. Nie uciekam. Zjada mnie to miasto, Erhardzie. Młodym będąc myślałem, ze szarość jego wejdzie we mnie tworząc moja siłę. Przez lata czerpałem moc z szarej nijakości wszystkiego. Wiesz jak to jest - wdychasz szarość, oddychasz nią, wypełnia ci duszę i z oczu wyziera... cały już jestem tą szarością. Jestem jak stary, pognieciony, podeptany, zabłocony, skasowany bilet empeka co to go bez sensu nosisz 2 tygodnie w kieszeni...
Erhard pogubił się nieco w wywodzie Mariana. Chciał zapytać czy miszcz czuje się bardziej jak bilet tramwajowy czy autobusowy, bardziej na ulgowy czy na normalny, ale zamknął się w ostatniej chwili. W końcu każdy miszcz ma swoje odpały i trzeba to uszanować. Ostatecznie Erhardowi ostatnio coraz częściej zdarzają się dni, kiedy wydaje mu się że jest sokowirówką...
Cały dzień Marian w ciszy szykował się do drogi. Jeszcze raz w myślach prześledził wydarzenia ostatnich godzin i upewniony w postanowieniu z większą jeszcze werwą jął szykować się do wyprawy.
Przyszykował kilka garści ryżu, suszone przed dojo latem śledzie, zawinął to w tobołek i zawiesiwszy na stalowym jo ostatni raz spojrzał na dojo. Ze smutkiem pokiwał głową i ruszył w stronę przystanku pekaesu z rzeczonym jo na ramieniu.
Droga wiła się wśród wiosek i pól godzinami. Miszcz patrzył martwym, smutnym wzrokiem na zmrożone, śnieżne, świąteczne pola. Autobus był niemal pusty, samotny Marian, w wigilijny wieczór mkł (3 os. L.p. czas przeszły od czasownik: mknąć) w pędzącym jak wicher autobusie w stronę rysującej się w oddali ściany lasu.
Z piskiem opon pojazd zatrzymał się przy rozwalonej wiacie pośrodku niczego. Wśród ośnieżonych pól w stronę czarnego lasu wiodła miedzą wąska ścieżka. Marian zarzucił tobołek na ramię i ruszył utykając nieco.
Po czasie jakimś wszedł w rzadkie na człowieka wysokie zarośla. Zachowywał się niepewnie odczuwając podświadomie zagrożenie i czyjąś obecność. Czuł każdą pora ciała czyjś wzrok na swoich plecach i wiedział o istocie o podążającej za nim krok w krok. Wszedł za zakręt drogi i zniknął. Rozpłynął się bez śladu. Nie było go czas jakiś....
Nagle Marian wyrósł przede mną i wyrwał klawiaturę. Pchnął mnie na plecy i wycedził przez zęby:
-Słuchaj narrator - dość tego, nie łaź za mną!!!
Wycelował jo stalowe w moją pierś i powiedział:
-Odchodzę teraz w las na lat parę. Jeśli cię jeszcze raz zobaczę wsadzę ci tą klawiaturę tak głęboko w żyć, że jak otworzysz szeroko dziób będzie widać ESC.
Odwrócił się na pięcie i odszedł powoli w stronę lasu. Leżałem patrząc w bezruchu jak znika w gąszczu mrocznych, poskręcanych i czarnych gałęzi. Czas jakiś jeszcze dało się słyszeć jego kroki w śniegu, aż zapadła cisza zupełna.
Tak odszedł Marian.
Napisano Ponad rok temu
jak mi ktoś ostatnio powiedział - w sieci stał sie miszcz tak samo realny jak pmasz czy każdy inny nick. Wam zostawiam reszte - możecie go z lasu wyciągnąć albo przywalić jakimś spróchniałym debczakiem albo zrobic leśniczym albo cholera wie co. możecie go tez zostawic na czas jakis w mrocznym lesie samotnego i niezrozumiałego....
Zostaw człowieku pusty talerz w czasie wigilii, a nóż Marian Wędrowny wyjdzie z lasu i zapuka do twoich drzwi.
Wesołych Świąt
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
Mistrz zawsze odchodzi samotnie w ciszy zapomnienia...
Napisano Ponad rok temu
Napisano Ponad rok temu
- Hehehehe – zaśmiał się na głos - Ale leciał Narrator jeden w d..... znaczy się niedobry. Pierdyknął w biel śniegu aż zadudiło tak, że wiewiórki chilijskie pospadały z hamaków, na których zażywały zimowego snu (swoją drogą to dziwne, bo przecież wiewiórki chilijskie w zimie nie śpią).
Tak sobie MM myślał i nie myślał przedzierając się przez biel śniegu, czerń kory i zieleń igiełek sosnowego lasu, którego miłośnicy choinek nie zdążyli wyciąć na cześć nadchodzących świąt.
- Co za *^$& pomysł, aby mnie Wielkiego (pisane przez tak wielkie W, że nie starcza czcionki w Wordzie i dlatego tutaj zastąpione przez zwykłe W) Miszcza wygonili przed świętami do lasu i kazali się $#^%^%^ ich mać błąkać się bez celu po bieli śniegu, czerni kory i zieleni igiełek. Czy jako Miszcz nad Miszcze nie mam prawa do miski barszczu z uszkami, kawałka karpia i kompotu z suszu? Nawet te ^%^@&* wiewiórki chilijskie mają Święta a ja jak ta pierdoła snuję się po lesie w bieli sniegu..... itd. itd.
Dosyć tego. Chcę wrócić, zasiąść przy stole, skonsumować siłą woli kawałek sernika z rodzynkami.
Myśli te, które tutaj zajmują tyle miejsca, przemknęły przez Miszcza w ciągu 0.0000000000000000001 części sekundy i nie bez kozery piszę „przez Miszcza”, bo nie tylko przez jego głowę, ale również przez inne członki tudzież organy mieszając się po drodze z potężnym KI.
Odległość i droga jaką musiały przebyć myśli w połączeniu z ich głębią i w kontraście do czasu pokazują jak szybko i bezboleśnie mkną myśli MM. Dla tych co nie skumali jak piekielna jest to prędkość przedstawię to obrazowo : zu! – tak szybko!!!!
Odwrócił się tedy Miszcz na pięcie (co zważywszy na fakt, że śnieg był po pachy, wymagało wykonania kilku morderczych technik rozpoczętych od zdecydowanego irimi) i dziarskim krokiem ruszył w kierunku dojo.
Jednakże gdzieś w przepastnych jak wielki kanion Colorado i Jaskinia Niedźwiedzia zakamarkach akidockiej duszy Mariana telepała się jak stary błotnik nie dająca spokoju rozterka:
- Co będzie jeżeli zapomnieli, jeżeli już nie chcą Miszcza przy swoim stole i na swojej macie (nie martwił się innym miszczem bo temu by bańki, łomot i wpierdziel spuścił – w tej kolejności - co by sprawę załatwiło). Gorzej jak dopadł ich ten niemiec – jak mu tam było – Alzheimer i nikt nie rozpozna wielkiego stylu Miszcza Mariana – wtedy to klops i klapa. Nic się nie da zrobić.
Targany takimi różnymi ten tego ten powiedzmy myślami szedł Miszcz zataczając się jak pijany (ciężko iść prosto jak człowieka coś targa na boki) i nie będąc pewnym swego losu w kierunku widniejącej w oddali gwiazdy, która jak mu się wydawało świeciła na dojo a tak naprawdę była światłem na kominie Huty Stalowa Wola.
Czy się Marianowi się uda, czy dostanie jeszcze jedną szansę? Nawet wiewiórki chilijskie w napięciu obgryzają sobie nawzajem pazurki i czekają jak to się skończy (co w sumie nie powinno dziwić, bo jak odejdzie MM to i one zostaną bezrobotne)........
Napisano Ponad rok temu
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych
10 następnych tematów
-
Aikido i 30 lat?
- Ponad rok temu
-
Aiki w szermierce
- Ponad rok temu
-
Ćwiczenie w stałych parach...
- Ponad rok temu
-
Co tam z aikidockim sylwestrem?
- Ponad rok temu
-
Czy na stażu można sie wiele nauczyć?
- Ponad rok temu
-
bokken
- Ponad rok temu
-
O gadulstwie aikidockim
- Ponad rok temu
-
Kopnięcia i obrona przed nimi w Aikido.
- Ponad rok temu
-
przedstawicielstwo idokan na polske
- Ponad rok temu
-
Przygody Mistrza Mariana by pmasz and company
- Ponad rok temu