Dostał ode mnie oryginalnyś pokrowiec Victorinoxa dedykowany specjalnie dla R310s z linijką, kompasem, termometrem i szkłem powiekszającym. Dodatkowo wypasłem go w szeklę i metrotaktyczny paracord.
Niestety - menu tragiczne, w dodatku cholernie wolne. Telefon od nowości potrafił się zawiesić/zresetować trzy, cztery razy dziennie. Czasami wyłaczał się znienacka i nie dało się go włączyć dopóki nie wyczerpała się całkowicie bateria i nie naładowało się jej od nowa(!?). Po kilkunastu kapielach w piwie dźwięk dzwonka stał się praktycznie niesłyszalny a po potraktowaniu morską wodą pokrowiec zaczął się rozpuszczać i lepić jak cholera. W dodatku kompas nie działał w polu elektromagnetycznym telefonu i się najzwyczajnie w świecie rozkalibrował. O jakieś 70-80 stopni. Słynną antenkę "płetwę rekina" która załatwiła mi kompas pogryzł po miesiącu pies (bo smarowałem przy jej pomocy kanapki masłem). Śrubka od pokrywy baterii zgubiła się gdzieś w Białowieży. Wszystkie gumowane elementy obudowy odlazły po jakimś roku. Notorycznie śniedziejące styki od wtyku ładowarki doprowadzały mnie do szału. No i ta waga....cegła jebana.... Leży teraz gdzieś w częściach pod biurkiem. Gówno straszne.
Mimo to nie żałuję ze go kupiłem. Sympatyczny sukinkot z niego był był. Naprawdę. Trochę tak jak mój ówczesny pies - sznaucer olbrzym. Wredne, duże bydlę, nie słucha się i potrafi zawieść w najmniej oczekiwanym momencie.
A najpancerniejszy fołn w mojej karierze to jednak niesmiertelna Nokia 5110. Niedozajebania. Bo 3210 utopiłem w Jeziorkach Duszatyńskich.

A tu fotka z sylwestra 2001 (chyba):
