Pomijając już to, że większość autochtonów mieszkających w takich właśnie okolicach jakoś sobie bez tych wszystkich cudów radzi
A ja sie z Krzysiem zgodzę. Taki advocatus diaboli robi czasem dobrze w odpowiednim momencie dyskusji.
Sam się nad tym zastanawiałem nie raz i nie dwa. Nóż do trekkingu, a nóż tubylczy to dwie zupełnie inne historie.
Z moich prywatnych obserwacji wynika, ze około 80% ludzi mieszjących w odludnym terenie nosi nóż. Wszyscy wiemy mniej więcej jak te noże wyglądają: 8-10 centymetrów wąskiej klingi, plasticzana lub drewniana rękojeść (często przypalona petem). Czasem owinięta sznurkiem. Klinga na skutek wieloletniego ostrzenia wyprowadzona w komicznego rekurwa. Porysowane ostrze. Ślady po mechanicznej szlifierce lub ostrzeniu na kamieniu z rzeki.
Czyli wariacje na temat ruskiego bazaru po ostrym łomocie.
Pytanie tylko do czego oni uzywają noża? Do prostych codziennych czynności. Chlebek ukroić, wino z plastikowym korkiem otworzyć, uciąc sznurek albo grzybka. Otwierają nożami puszki z mielonką. I to wszystko. Nóz wcale nie jest ostry. Nawet nie powinien, bo zniszczyłby się przy otwieraniu puszki. Wypośrodkowanie ostrości pomiedzy zdolnością do jako takiego naostrzenia patyka a pruciem metalu w zupełnosci wystarcza. Z biegiem lat na ostrzu pojawiaja się naturalne zabki wspomagające cięcie.
Ja nie użyłbym Sebenzy do otwierania Luncheon Meata, natomiast autochton takich dylematów nie ma. Rąbać patyków nie musi, bo ma pod chałupą siekierę i stos polan na zimę. Schronienia budować nie potrzebuje - najwyżej sie w rowie, albo pod jaśkową sosenką zdrzemnie. Jako ewentualnej broni uzyje predzej drewnianego patola czy innego drąga.
To co dla nas jest hardcorem dla nich jest codziennością. Dlatego ludzie z miasta zakładają gore-texy a tubylec chodzi w 40-letnim moro co we wojsku dostał. Ubranko jest krasnoludzkim wzorem zaimpregnowe ludzkim łojem i nieziemskim brudem, co zapewnia mu stuprocentową wodo- i wiatroodporność. Na nogach ma kalochy z gumofilcu i używa ich z równą skutecznością w lipcowe upały i w trzaskajacy grudniowy mróz. Przelezie przez głeboki śnieg, paskudne błocko i inszy syf, gdzie szkoda by było nowiuśkich Boreali..
Podczas trekingu czy innego backpackingu musimy zabrać ze soba całe mnóstwo szpeja i stworzyć namiastkę cywilizacji by jako tako funkcjonować. Niezależnie od tego, czy jest to wyjazd dwudniowy czy dwumiesięczny zabieramy szczoteczke do zębów, maszynkę do golenia, kuchenke gazowa, trzy komplety ubrań i mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. High-techowe gadżety zapewniaja nam poczucie bezpieczeństwa i są w pewnym stopniu łącznikiem z opuszczoną cywilizacją. Autochton, jak sama nazwa wskazuje, jest u siebie. Ma po prostu inne potrzeby i wymagania co to niezbędnego ekwipunku. Wystarczy mu paczka fajek i kawałek zaostrzonego aluminium. Jak coś będzie potrzebował to najwyzej skoczy pozyczyć od Ździska co mieszka w dolinie.