Napisano Ponad rok temu
					
					
				
				
				Re: kobiety na treningach....
				
					Wszystko fajnie i może masz rację Washi. Też tak próbowałem. Raz po półrocznej obecności w klubie (zmiana stylu) wdałem się, z pewną sempai, w rozmowę, że karateka nie utrzyma graplera na dystans, a grapler w parterze zrobi z karateką to co będzie chciał, a nawet trochę więcej. "Eeee, wykonam kilka technik zanim grapler mnie złapie, a kiedy złapie (jeśli złapie) mogę zawsze wkładać palce do oczu, gryźć itd". No to spróbowaliśmy. Nie zdążyła wykonać żadnej techniki, a w parterze różnica masy zrobiła błyskawicznie swoje, do tego stopnia, że nawet szczęką w powietrze nie mogła kłapnąć. Mimo iż nie sprawiłem jej bólu, wstawała z ziemi z urażoną dumą i ze łzami w oczach. Nie lubię sprawiać przykrości kobietom, więc odpuściłem sobie takie eksperymenty. Innym razem na powtórzone po raz trzeci hasło "Nie oszczędzaj mnie! Walcz na maxa!" zareagowałem dwa razy kolanem w klinczu, nawet niezbyt mocno i musiałem koleżankę przytrzymać. Oczywiście nie miała pretensji, ale jakoś głupio mi się zrobiło jak przed następnym treningiem zobaczyłem w szatni wybroczyny na jej udach. Teraz nieważne jak bardzo by prosiła, nie przełamię się i zawsze walczę jak w karate bezkontaktowym.
Nie ważne czy w dojo oszczędzasz kobietę, czy nie. Na ulicy, z zaprawionym żulem, i tak sobie nie poradzi. Nie ma więc sensu ich obtłukiwać. 
Dochodzę zresztą do wniosku, że większość kobiet nie zdaje sobie sprawy, że trzydzieścikilka kilogramów wagi i kilkanaście centymetrów wzrostu to przepaść nie do przeskoczenia. Osobiście dziwię się trenerom, którzy (nie wiem jak u chwytachy, mówię o stylach uderzanych) dopuszczają do wolnych, koedukacyjnych sparringów.
Pozdrawiam