Jakoś sobie trza było radzić. :twisted: A że w umysłówce byłam lepsza niż w siłówce, więc jakoś tak samo poszło za ciosem. 8)Koleżanka pewnie chciała się uchylić od zasadniczej służby wojskowej... ;-)...A Ty jak trafilas w takim razie na szkole dla belfrow...?
A serio, to w tamtych czasach zakochałam się w filmie (nie opuściłam żadnego filmu z serii prezentowanych przez panów Raczka i Kałużyńskiego, ech, to były czasy i Jimmy Stewart na biało-czarnym ekranie) i przez to w angielskim, tak że na studiowanie nie mogło być nic innego, żadna tam ekonomia czy inne prawo, musiały być studia językowe. Pochwalę się, że na egzaminie wstępnym z tzw. kulturówki znałam odpowiedzi na wszystkie pytania filmowe. :wink: A że moja uczelnia miała do zaoferowania wtedy tylko jedną specjalizację, więc miałam duże szanse na zostanie panią od angielskiego. Ale niestety, a może właśnie stety, tłumaczenia już mi wtedy chodziły po głowie (miłość do filmu ostro jeszcze trwała na posterunku, więc czemu nie wziąć się za listy dialogowe?), więc spakowałam swoich małych walizeczek kilka i się przeniosłam do innego miasta kształcić się dalej na tłumacza. Uczyłam się sama i uczyłam innych, dorosłych, potem dzieciaki, przez tak zwane korki też przechodziłam (tu się mogę pochwalić dobrymi ocenami moich uczniów na egzaminach, czyli taki mój mały sukces), ale się ostatecznie wyleczyłam z uczenia. A miłość do tłumaczenia została. No i listy dialogowe jeszcze przede mną. Czasem jak w kinie czytam, co tam nawypisują na dole ekranu to normalnie nóż się w kieszeni otwiera.
Ot, taka sobie historia, jak wiele innych. Się rozpisałam. Po co ja tu wypisuję takie rzeczy, się sama zastanawiam. 8O :wink: