Ewolucja sztuk walki jest szybka. W tym tych, które określamy jako tradycyjne chińskie sztuki walki. Mity o ćwiczeniu tak, jak mistrz założyciel 300 lat temu, to generalnie zmyślenie. Wystarczy trochę bardziej wgłębić się w historię chińskich sztuk walki, żeby zauważyć, że to był nieustanny burzliwy proces ewolucji (niestety w każdym procesie ewolucji pojawiają się też ślepe odnogi). Można to zauważyć badając materiały historyczne i porównując różne style i ich odmiany. Można to zauważyć i obecnie obserwując na przestrzeni kilku, czy kilkunastu lat znanych mistrzów w Chinach.
Tradycję można rozumieć na różne sposoby, np:
a) "nasza szkoła jest tradycyjna, bo ma już ponad 10-letnią tradycję, mamy system stopni i jednolite stroje, i dojo


c) cały czas się rozwijamy, tak jak to się zawsze odbywało, nie naśladujemy ślepo wzorców, a staramy się zrozumieć co w nich istotnego jest zawarte i to wykorzystać, nie tracąc istotnych elementów przekładających się na skuteczność
Pomińmy punkt a. milczeniem.
"Robimy wszystko dokładnie tak, jak mistrz założyciel 300 lat temu" = ignorancja.
Tacy ludzie zwykle koncentrują się na ścisłym naśladownictwie ruchów, z naiwną wiarą, że jest w tym jakaś tajemnicza magia, która dzięki wielokrotnemu powtórzeniu ruchów nagle się przebudzi, i wreszcie będą walczyć "prawdziwym kung-fu", jak "w filmach z Hongkongu".
Natomiast nie zdają sobie sprawy, jak wiele klasycznych teorii chińskich sztuk walki krytykowało taki właśnie debilizm. Tutaj faktycznie mamy głupotę plus totalną ignorancję - kompletny brak wiedzy o uprawianych przez siebie stylach kung-fu.
Ludzie nie powtarzaliby takich pierdół, gdyby mieli minimum wiedzy o stylach które uprawiają, a tym bardziej, gdy ich nauczają, gdyby wiedzieli na czym się te style faktycznie koncentrują, m.in. o zagadnieniach generowania siły, o istocie charakterystyki ruchu (rozumienie, a nie ślepe patrzenie na: ten palec tutaj, a lewy półdupek pod kątem takim, bo mistrz założyciel tak kazał, to tak musi być), o założeniach strategiczno-taktycznych. Nie ślepe powtarzanie ćwiczeń, by umiejętności objawiły się sposobem magicznym, ale rozumienie. Nie przytaczanie debilnych tekstów typu, że mistrz kazał ćwiczyć formę dokładnie powtarzając ruchy, niczego nie tłumacząc, a po trzech latach uczeń pokonał 20 napastników równocześnie, bo to bajki dla niedorozwiniętych dzieci są, a w sytuacjach, gdy faktycznie nauczyciel tak nauczał, zwykle chodziło o to, żeby nie nauczyć, lub by przeciągnąć naukę, aż do zniechęcenia ucznia, bądź przynajmniej przekonania się o jego psiej lojalności wobec nauczyciela, a nie żeby efektywnie nauczyć. Gdy założeniem było efektywnie, szybko nauczyć, nauczano normalniej.
Poza tym, nie jest w ogóle możliwe by robić wszystko, tak jak mistrz założyciel 300 lat temu. Doskonale to widać, obserwując współczesnych nauczycieli kung-fu, a także z materiałów historycznych (np. z początku XX wieku, gdy już wydawano książki, i gdy dany słynny tradycyjny mistrz wydał kilka książek na przestrzeni iluś lat, to zwykle w każdej kolejnej książce można było zauważyć kolejne modyfikacje). Każdy kto trochę poobserwował różne style, nauczycieli, ich uczniów, jak oni potem nauczają, to zauważy, że nawet gdy starają się usilnie "być wierni", każdy z nich mimo wszystko robi to samo inaczej. Tak jest w przypadku nauczyciela i jego bezpośrednich uczniów. Co dopiero na przestrzeni setek lat

Punktu b też nie nazywam tradycyjnym kung-fu, a pozorami tradycji. Niestety gdy ludzie mówią dziś o "tradycyjnym kung-fu", zwykle mają na myśli tego typu ściemy. Zwykle krytyka tradycyjnego kung-fu i postulaty unowocześnienia kung-fu odwołują się właśnie do tego typu wypaczeń.
Nieliczni, ale na szczęście są jeszcze tacy przedstawiciele chińskich sztuk walki, którzy robią faktycznie tradycyjne kung-fu, które jest żywe, rozwija się, ale na bazie tego co już zostało osiągnięte, bez gubienia tego. Nie jest to "naśladowanie ruchów mistrza założyciela sprzed 300 lat". Z drugiej strony nie jest to robienie czegoś zupełnie innego, posługując się nazwą kung-fu, czy nazywanie tradycją ubieranie mundurków a'la chińska cepelia, albo naśladowanie form z dzióbkami i szponami, bez minimum wiedzy o najbardziej podstawowych rzeczach (klasycznych, sensownych koncepcjach i metodach).
Kung-fu, które jest żywe, rozwija się, ale bez utraty istotnych elementów, które wcześniej zostały rozwinięte (tych przekładających się na skuteczność), bez tych "unowocześnień", które są zbędne, bez usilnego poprawiania tego, co akurat poprawiania nie wymaga - to nazywam tradycyjnym kung-fu.
Ktoś może sobie nazywać tradycyjnym kung-fu ubieranie jedwabnych pidżamek lub wciskanie debilnych ściem, ale to na takiej samej zasadzie, jak ktoś może Fiata 126 nazywać luksusową limuzyną.
Jeszcze trochę o sztukach walki dawniej.
W nauce ważna jest teoria i praktyka. Tylko połączenie teorii i praktyki może dać faktyczne rozumienie. Rozumienie czysto teoretyczne nie jest takim rozumieniem. W przypadku sztuki walki, gdy nie ma walki, to w sumie w dalszym ciągu taką "praktykę" można nazwać teorią bez praktyki. Zatem gdy nauczano sztuki walki, nauka nie polegała na naśladowaniu ruchów, ale było to weryfikowane w praktyce. Ci słynni dawni mistrzowie, to nie byli goście, którzy tłukli formy, ściśle jak mistrz założyciel, i dzięki temu zostawali super fajterami, ale ludzie, którzy przeszli przez wiele walk (i szczęśliwie przeżyli), zbierając praktyczne doświadczenie, dzięki temu doświadczeniu lepiej rozumiejąc jak faktycznie powinni wykorzystywać metody treningowe, żeby to rozwijało ich umiejętności walki, czemu faktycznie jakiś element służy, czego nie da się zrozumieć, bazując "na ścisłym naśladowaniu ruchów mistrza założyciela".
Trzeba sobie zdawać sprawę, że dawniej w kung-fu niemal nie było czegoś takiego jak sparing. Czyli takiego elementu niemalże nie było w zawartości metod treningowych stylu. Tylko, że ta część była załatwiana po prostu przez walkę, walkę w prawdziwymi napastnikami, walkę z wrogami. I ci, którzy przetrwali takie walki, coraz lepiej rozumieli, czym jest sztuka walki, jaki jest faktyczny sens metod treningowych.
Gdy ktoś tylko ćwiczył, a nie walczył, nie miał szansy zrozumieć tego co robił w taki sposób. Usilne próbowanie ścisłego naśladownictwa ruchów w niczym tu nie mogło pomóc. Nie było walki, nie było praktyki, nie było faktycznej weryfikacji, w takich przypadkach z pokolenia na pokolenie mógł się z tego robić tylko coraz większy balet, mimo usilnych prób "wierności wzorcowi". Bez tego praktycznego rozumienia, to musiał być mechanizm głuchego telefonu - brak rozumienia istoty, a koncentrowanie się w procesie przekazu na elementach drugorzędnych, trzeciorzędnych, lub wręcz przypadkowych i nieistotnych, powielanych ślepo tylko dlatego, że mistrz założyciel tak robił. Ale dlaczego robił? Może tylko dlatego, że miał jakieś ścięgno naderwane, i inaczej mu nie wychodziło?

Pewna kobieta robiła przetwory z mięsa w słoikach. Zawsze kawałek odkrawała, przed wlożeniem do słoika. Ktoś ją kiedyś zapytał, dlaczego? Odpowiedziała, że jej matka tak robi, a prawdopodobnie nauczyła się tak od swojej matki, i to jest tradycyjny sposób w jej rodzinie, więc musi być w tym jakiś głęboki sens. Wreszcie zapytała matkę, dlaczego tak robi? Matka na to: widzisz, ja akurat mam takie małe sloiki, że te kawałki mięsa zawsze są za duże, więc muszę kawałek odkroić, żeby zmieściło się do słoika.

Pewien gość od taiji napisał, jak zauważył, że jego uczeń uporczywie wykonywał pewien ruch wyżej niż należy. Zwracał mu uwagę, żeby nie robił tego tak wysoko, uczeń przez chwilę słuchał, a potem znów robił wysoko. Wreszcie padło pytanie: dlaczego tak robisz? Na co uczeń: bo widziałem ten tradycyjny, mistrzowski sposób ćwiczenia, który ty stosujesz zawsze gdy sam ćwiczysz na podwórku. Okazało się, że facet po prostu na podwórku miał akurat tyle miejsca, że gdy dochodził do tego elementu formy, znajdował się przy żywopłocie, i żeby ręka mogła wykonać dany ruch, musiał ją unieść nad żywopłotem.

Czasy się zmieniły, przynajmniej dla wiekszości z nas. I osobiście nie bardzo miałbym ochotę na weryfikowanie umiejętności tak jak dawni fajterzy kung-fu. W XX wieku gdy ćwiczono kung-fu coraz częściej element praktycznej walki zanikał. Powielano formy i metody treningowe, ale bez weryfikacji. Pomijając celowe ściemnianie, już to musiało powodować, że nawet usilne próbowanie "naśladownictwa tradycji", bez obecności tego elementu praktycznej weryfikacji, który tam kiedyś był, prowadziło do utraty rozumienia istoty ćwiczeń i skuteczności.
Stąd, dla zachowania skuteczności konieczność zastąpienia weryfikacji w życiu treningiem sparingowym. To jest proces, który rozpoczął się dopiero kilkadziesiąt lat temu. A w Chinach przez przez pewien okres został uniemożliwiony (nawet w nurcie sportowym wushu próby z sandą dopuszczono dopiero w zasadzie na przełomie lat 70. i 80., pierwsze mistrzostwa Chin w sanda, o ile pamiętam odbyły się w 1987, a mistrzostwa świata zdaje się w 1992).
Poszukiwania mogą iść w różnych kierunkach. Niektórzy robią "tradycyjne formy", a walki faktycznie uczą się według zasad i metodyki sandy sportowej (ich skuteczność nie ma nic wspólnego z tą ich "częścią tradycyjną"). Inni starają się szeroko wprowadzić sparingi do swojego systemu, jak najmniej jednocześnie zmieniając ten system. A na przykład w yiquan nastąpiło duże przekształcenie systemu, tak żeby móc wykorzystać trening sparingowy w ochraniaczach jako główną formę treningu, a jednocześnie mimo tych modyfikacji, zachować podstawowe zasady walki klasycznego xingyiquan.