Skocz do zawartości


Zdjęcie

jak partia pchałą się na rong


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

budo_blt
  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 939 postów
  • Pomógł: 0
0
Neutralna
  • Lokalizacja:z młaj taja

Napisano Ponad rok temu

jak partia pchałą się na rong
Wiem, że art z onetu a do onetu nmależy podchodzić z dystansem (choć akurat ten art pokrywa się faktami z innymi źródłami - wyjatkowo) :wink: , wiem też że nie traktuje o Najmanie ani o nikim innym z "wielkich inaczej" oraz, ze większość z nas tych czasów nie pamięta - więc może dlatego warto sie znim zapoznać:

[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]

Partyjni aparatczycy pouczali bokserów, że nie wolno im pić imperialistycznej coca- coli, bo działa ona demobilizująco na sportowców "krajów demokratycznych". Kazali też pięściarzom poranne treningi rozpoczynać od zbierania stonek ziemniaczanych, oczywiście zrzucanych na Polskę przez wrogą propagandę. Partia nie odpuszczała także na oficjalnych zawodach. Zygmuntowi Chychlę chciała nawet odebrać "złoto", za to, że w finale mistrzostw Europy pokonał radzieckiego pięściarza. 

- Dla mnie te mistrzostwa to było spełnienie marzeń. Oczywiście śniłem po nocach o jakichś sukcesach, ale do głowy mi nie przyszło, że zostanę mistrzem Europy – mówi nam Leszek Drogosz, który w 1953 roku w swojej kategorii wagowej został najlepszym pięściarzem Starego Kontynentu.

W 1953 roku bokserskie mistrzostwa zorganizowano w Warszawie, wciąż podnoszącej się z wojennych zgliszczy. Zawody miały tyle samo wspólnego ze sportem, co z polityką. Odbywały się zaledwie rok po igrzyskach olimpijskich w Helsinkach, gdzie zadebiutowała reprezentacja Związku Radzieckiego, i gdzie od razu sportowcy z Kraju Rad szturmem zdobyli podium medalowe, co skwapliwie wykorzystała komunistyczna propaganda. Do Warszawy radzieccy pięściarze też przyjechali w roli murowanych faworytów do "złota". Polacy mieli nie stanowić dla nich większego zagrożenia – rok wcześniej zostaliśmy rozbici przez Sowietów na bokserskim turnieju państw socjalistycznych aż 18 do 2. Teraz miało być podobnie, przynajmniej według scenariusza przygotowanego zza partyjnymi biurkami.


Coca-cola i stonka ziemniaczana 

Dla komunistycznej partii turniej miał być testem lojalności z „wielkim bratem” i propagandową pożywką w walce z imperializmem. Partyjni działacze dwoili się i troili, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik.

- Polityczne pogawędki z partyjnymi działaczami były codziennością naszych zgrupowań. Opowiadali nam, że plaga stonki ziemniaczanej w Polsce to efekt działania Amerykanów, którzy mieli zrzucać na nasz kraj robactwo. Każdego ranka, jak wychodziliśmy na rozruch, to najpierw musieliśmy uzbierać trochę stonek, każdy przynajmniej po butelce.  Za żadne skarby nie wolno nam było pić też coca-coli. Miała być zatruta w ten sposób, że szkodziła sportowcom z „krajów demokratycznych”, a Amerykanom nie – opowiada Leszek Drogosz i śmieje się do rozpuku.

Oczywiście partyjni działacze przewrażliwieni byli na punkcie Sowietów. Zbigniew Pietrzykowski, pięściarz ze stajni Feliksa Stamma i jeden z najwybitniejszych polskich bokserów w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" wspominał: - Przed półfinałami szef Głównego Komitetu Kultury Fizycznej Włodzimierz Reczek napominał nas, żeby z Rosjanami boksować bez fauli, fair. Robili nam też pogawędki w stylu "Ręce precz od Korei".

Właśnie pojedynki Polaków z radzieckimi pięściarzami okazały się motywem przewodnim całych mistrzostw. Warszawska Hala Mirowska, gdzie odbywały się zawody pękała w szwach, a każde skrzyżowanie rękawic Polaka z reprezentantem ZSRR kwitowane było przez kilkutysięczną publikę dosadnym "bij Ruska". Partia nie mogła sobie z tym poradzić, choć na widowni upchnęła kilkuset swoich prowokatorów, którzy mieli wyłapywać najbardziej rozentuzjazmowanych kibiców.

Artur Starewicz, kierownik wydziału propagandy masowej KC PZPR donosił: - Zachowanie sali mimo naszych dużych wysiłków do końca nie było w pełni właściwe. Charakterystyczna jest dwulicowość w postawie wielu osób spośród publiczności, które jawnie manifestowały swoje reakcyjne sympatie, tak długo póki nie czuły w pobliżu obecności grupy komunistów inaczej reagujących, gdy orientowały się w sytuacji z miejsca "zmieniały front". Fakty tego rodzaju zaobserwowano na skalę masową, przy czym nie tylko wśród obcej nam publiczności, ale również wśród młodzieży, wojskowych, wyższych pracowników państwowych itp. Ton nadawała nieraz niezbyt liczna, ale znacznie bardziej aktywna reakcyjna hołota.

Inaczej oczywiście całą sytuacje pamiętają bokserzy. Z ich relacji wynika, że publiczność reagowała żywiołowo, ale nie obrażała pięściarzy radzieckich. - Ale pokonując Rosjanina od razu stawaliśmy się pupilkami publiczności – zaznacza Drogosz, który na ringu ośmiokrotnie wygrywał mistrzostwa Polski i trzykrotnie mistrzostwa Europy. Był też medalistą igrzysk olimpijskich.

W 1953 roku Drogosz miał 19 lat i całą karierę przed sobą. Na warszawskich mistrzostwach modlił się tylko o jedno - żeby w pierwszej rundzie nie trafić na Miednowa, radzieckiego gladiatora, wicemistrza olimpijskiego z Helsinek. Los chciał jednak inaczej i Drogosz z Miednowem musiał zmierzyć się już w na początku turnieju, w swojej pierwszej walce.

- Koledzy przychodzili, klepali mnie po plecach, mówili nie martw się, na następnych mistrzostwach wylosujesz lepiej. Byłem załamany. Do stołecznych gazet dołączyli takie pocztówki ze zdjęciami pięściarzy walczących w turnieju. Kupiłem te z Miednowem, jego zdjęcie powiesiłem nad łóżkiem i co na nie spojrzałem to mi ciarki przechodziły po plecach – wspomina Drogosz, który po zakończeniu kariery bokserskiej wystąpił w kilku filmach m.in. u Andrzeja Wajdy.

Drogosz swoją walkę w Rosjaninem wygrał, a potem sięgnął po złoty medal mistrzostw. To dopiero była zapowiedz bodaj największego sukcesu polskiego powojennego pięściarstwa. W sumie Polacy, w 1953 pięć razy stawali na najwyższym podium mistrzostw, a Sowieci tylko dwa. Dla partyjnego establishmentu nie był to jednak powód do dumy, a raczej do poważnych zmartwień.

Najbardziej polskich działaczy rozsierdziła wygrana Zygmunta Chychły nad Siergiejem Szczerbakowem. Chychła był solą w oku dla komunistycznej partii. Kaszub urodzony w Gdańsku, w czasie wojny wcielony do Wehrmachtu. Uciekł i wpadł w ręce francuskiego ruchu oporu. Po wyzwoleniu Francji trafił do armii generała Andersa. Po wojnie wrócił do Gdańska i zaczął boksować w tamtejszej Gedanii. Talent miał nieprzeciętny, ale życiorys wówczas co najmniej problematyczny.

Był liderem polskiej reprezentacji, choć do walk na mistrzostwach w 1953 roku ponoć został zmuszony przez partię. Miał już wtedy gruźlicę, ale wyszedł na ring i w finale pokonał radzieckiego olbrzyma.

To wyprowadziło komunistów z równowagi. Zaledwie kilka minut po werdykcie sędziów, polscy działacze zaprotestowali przeciwko zwycięstwu rodaka. Żądali anulowania wyników. Twierdzili, że lepszy był pięściarz ZSRR, a werdykt przyznający złoty medal Polakowi był pomyłką i skandalem.

"Włodzimierz Pierwszy" 

Protest złożył Włodzimierz Reczek, ówczesny przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej. Zanim w 1952 roku, ten wywodzący się z PPS partyjny działacz przejął stery w polskim sporcie, był m.in. wiceszefem "Czytelnika" i prezesem PTTK. Posadę szefa sportu zawdzięcza znajomości z Józefem Cyrankiewiczem. Odsunięty na boczny tor, bo tak mimo wszystko traktowany w czasach stalinowskich był sport, potrafił jednak wiernie służyć partii.

Bohdan Tomaszewski, legendarny komentator sportowy w rozmowie z "Polityką" wspominał: - To były jakby czasy Jagiellonów dla sportu. Reczek umiał uzyskać pomoc od państwa przekonując władze, że sport może być dla nich korzystny propagandowo, a społeczeństwu dawał radość, kiedy grali Mazurka Dąbrowskiego po całym świecie.

Serwilizm Reczka został nagrodzony przez partię, bo swoją funkcję Reczek pełnił do czasów Gierka, a z międzynarodowym ruchem olimpijskim rozstał się dopiero w 1997 roku.

W środowisku sportowców nazywany był "Włodzimierzem Pierwszym", bo potrafił załatwić i talon na samochód, i wygodniejsze mieszkanie. Co ciekawe, mimo swojego absurdalnego zachowania w 1953 roku był lubiany przez zawodników. Wśród olimpijczyków krąży anegdota, jak to podczas igrzysk w Monachium w 1972 roku Reczek założył się z Władysławem Komarem o to, że ten … nie zdobędzie medalu. Jeśli stałoby się inaczej, to szef polskiego sportu miał przynieść Komarowi śniadanie do łóżka. Tak też się stało – nazajutrz po tym, jak Włodzimierz Komar stanął na najwyższym podium "pudła".

- W sumie to on był dobry gość. Przecież to on załatwiał nam zgrupowania w Cetniewie, przyjeżdżał na turnieje. Fajny facet z niego był. A ten protest? On działał pod wielką presją, partia pewnie cisnęła na niego. Musiał wtedy zaprotestować – próbuje tłumaczyć Reczka Leszek Drogosz.

Rewanż 

Zresztą protesty polskiej delegacji w 1953 roku na nic się zdały. Zygmunt Chychła zachował swój złoty medal mistrzostw. Partyjni działacze znaleźli jednak inny sposób, na to, żeby udobruchać radzieckich towarzyszy. Najlepszym zawodnikiem turnieju wybrano Rosjanina, choć i tutaj sędziowie optowali za tym, żeby nagrodzić Polaka – Chychłę lub Drogosza.

Sowieci chcieli też wziąć na naszych pięściarzach srogi rewanż. Rok po warszawskich mistrzostwach, w Sofii odbył się turniej bokserski zaprzyjaźnionych państw komunistycznych. Związek Radziecki znów był murowanym kandydatem do zwycięstwa zawodów, ale znów radzieccy pięściarze przegrali z Polakami – 14 do 6.

Może dlatego więcej podobnego turnieju już nie rozegrano.

[b]Maciej Stańczyk[/b]

  • 0


Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych

Ikona FaceBook

10 następnych tematów

Plany treningowe i dietetyczne
 

Forum: 2002 : 2003 : 2004 : 2005 : 2006 : 2007 : 2008 : 2009 : 2010 : 2011 : 2012 : 2013 : 2014 : 2015 : 2016 : 2017 : 2018 : 2019 : 2020 : 2021 : 2022 : 2023 : 2024