W sumie dobrze ujęte ale jak to bywa z lakonicznymi wypowiedziami, za dużo pozostawiają domysłom. Ja to rozumiem ale po swojemumysle ze najlepiej robic karate.
Z karate jest jak z lewicą: zmiana epoki to utrata tożsamości, niezdolność do zdefiniowania siebie, niezdolność do ułożenia sensownego programu. Analogię pogłębia wspólne hasło: "powrót do podstaw" przy czym lewicowcy, chcą od nowa czytać Hegla, Marksa i Lenina, a karatecy to Okinawa, Funakoshi ojciec i Oyama. A więc dwa błędy, a w zasadzie wielbłądy:
1. Jeśli nie ma jasno zdefiniowanej misji, to przedsięwzięcie leży i jest niepromowalne. W sensie rynkowym praktycznie nie istnieje.
2. Wywiera się wrażenie, że jakkolwiek by się nie starać, to nigdy się dawnych zmitologizowanych mistrzów nie przewyższy ani nawet nie doścignie. A więc motywacja do ćwiczenia leci w dół, to jest rzucanie sobie kłód pod nogę.
Moim zdaniem w Polsce ze wszystkich organizacji karate najlepiej promuje się Sei-Budokai. Przyjęli bardzo agresywną taktykę, poszli dalej niż wielu innych. Deklarują gotowość do konfrontacji w każdej formule, a więc mówią: jesteśmy wszechstronni. Zrezygnowali z loga "kyokushin" głosząc pracę na własny rachunek, co ma równie silną wymowę jak legenda o spaleniu okrętów przez Corteza. Ich deklaracja programowa jest bardzo czytelna: "z tradycji wzięliśmy to co jest wieczne, wszystko inne każdego dnia poddajemy próbie, chcemy być najsilniejsi".
Moim zdaniem potencjał promocji w podobnym tonie ma jeszcze: Asihara, Enshin i Daido Juku (Kudo).
Co do tradycyjnych stylów takich jak shotokan czy kyokushin, to mają one poważny problem, ponieważ ludzie o wysokiej pozycji albo osiągnięciach opierają się bardzo często na ściśle ograniczonej formule, którą opanowali do perfekcji. Nie wyobrażam sobie, by w kilkupokoleniowej instytucji, dopuszczono do sytuacji, gdzie niższe szeregi mają wyższy poziom techniczny skutkiem zmiany formuły.