A więc było to tak:
Na SAMYM początku był nóż ogrodniczy znaleziony w lesie podczas grzybobrania z dziadkiem, który znalezisko zaanektował ... i po jakimś miesiącu oddał mi w posiadanie wieczyste z wypolerowanym ostrzem, nitami i nasmarowaną blokadą (to był jakiś a la backlock). Nie wiem, co się z nim stało, ale mój pierwszy "pazur" został mi na długo w pamięci...
Potem na 9 urodziny (chyba) klasyczna finka harcerska z rękojeścią z czarnego laminatu. Co prawda niewiele udało się nią uciąć/przeciąć, ostrzenie - makabra, ale miała taką fajną skórzaną pochwę i kozacko wyglądała przy pasie
Następnie Kopromed (wz nie pamiętam...) - rękojeść z krążków skórzanych, stalowy jelec-młotek, piła na grzbiecie głowni, prawie bowie. Super się nim rzucało i odcinało głowy szczupakom :twisted: Z tego co pamiętam, to był 1-szy nóż, w którym zauważyłem daleko idącą niefunkcjonalność (pochwa zapinana na dziwny system podwójnych klamerek i rzemyczek - katastrofa! Wobec powyższego nóż bez pochwy jeździ do dzisiaj z ojcem w samochodzie i dobrze służy.
A potem już poszło...

Niestety fotek szlachentnych Ojców Zarazicieli nie będzie, bo wszyscy oni - oprócz Kopromeda - odeszli już do Krainy Wiecznej Ostrości. RIP.
pzdr,
Dom