wiem, że sam przeczę sobie i rzeczom które jeszcze sam niedawno pisałem, ale własnie dlatego, że już się nasparowałem i natarzałem z ludźmi na macie, zaczynam powracać myślami i sposobem gry (a przynajmniej się staram) do tego co uważam za jej esencję, czyli styl, piekno, gra. Ćwiczymy sztukę walki, ale kiedy byłem gówniarzem co zapisał się na capoeira chciałem umieć "kopać tyłki". Jutro mija 8 lat jak uprawiam Capoeira, uczyłem się wielu rzeczy na wielu różnych treningach u wielu wspaniałych ludzi i całe to wszystko spowodowało, że kiedy już umiem człowiekowi -przy*ebać- (zdarzyło się parę razy, że ostro przesadziłem), to wcale nie mam na to ochoty. Wręcz nabrałem psychicznej blokady.
Może to jest właśnie sens ćwiczenia _sztuk_ walki.
Z takich osobistych przemyśleń, to muszę stwierdzić, że przez to balansowanie między sztuką a walką nabrałem jakiegoś nieuzasadnionego strachu przed grą. Na macie czy ringu sprawy sa jasne - prać po mordzie. A kiedy wydaje mi się, że troszkę zaczynam rozumieć roda, to nagle ktoś wywraca mi świat do góry nogami (albo mnie) i nie wiem co robić. Może to ten brak treningów i wakacje