Choć Paweł Nastula przegrał swój pierwszy pojedynek w formule Pride z Brazylijczykiem Nogueirą, nadal widzi swoją przyszłość w japońskich turniejach mieszanych stylów walki. Teraz to on będzie kopał w głowę - czytamy w "Przeglądzie Sportowym".
- Po walce z "Minotauro" byłem bardzo zmęczony i nie ukrywam - obolały - mówi Paweł Nastula. - Pomimo porażki, szefostwo Pride było zadowolone z mojej postawy. Powiedzieli, żebym o nic się nie martwił, tylko szykował do następnego pojedynku. Również kibice wydawali się być bardzo zadowoleni. To była jedna z dłuższych walk podczas tej gali, a do tego otwarta - sytuacja się zmieniała. Bili mi brawa, chwalili, powtarzali "next time, next time". Same pozytywne reakcje.
- Analizowałem walkę i na pewno jeszcze niejeden raz ją obejrzę. Popełniłem kilka błędów, co w dużej mierze spowodowane było brakiem obycia. Potrzebuję sparingów, żeby złapać czucie w parterze, żeby nauczyć się bić w każdej pozycji. Muszę złapać taki chamski nawyk, że jak można, to trzeba kopać. Jak można, to koniecznie uderzyć kolanem - dodaje.
- Następną walkę stoczę jeszcze w tym roku, ale szczegóły poznam dopiero w lipcu. Chciałbym móc sprawdzić się w rewanżu z Nogueirą. Uważam, że niewiele mi zabrakło. Może trochę cwaniactwa. Mogłem wygrać. Trochę się podpaliłem przy tej "gilotynie". Gdybym chwilę przeczekał, przytrzymał, mógłbym zakończyć walkę. Ale to się tak mówi - kończy Paweł Nastula.
troche szkoda, ze nie zlapal tego nawyku wczesniej