

Dlaczego musiałam odejść?
Powody były nastęujące:
KM miała mnie podbudować psychicznie, postawić do psychicznego pionu, jak to się mówi. Zamiast tego na treningach słyszałam tylko - "bo zginiesz", "już nie żyjesz" itp. Być może są ludzie, których podobne wyrażenia mobilizują do działania. Mnie - osobę z urodzenia kontrsugestywną - doprowadzały do spadku zainteresowania tematem. Trudno poważnie traktować coś, co żywo przypomina prowincjonalny teatr.
Odpowiedzialność zbiorowa, czyli coś, czego absolutnie nie mogę pojąć. Jeżeli coś robię źle, oczekuję korekty, choćby i była w postaci uciążliwej. Natomiast zupełnie nie do zaakceptowania dla mnie jest pompowanie na kościach przez 15 minut tylko dlatego, że jakiejś jednostce zachciało się złamać przyjęte na treningu zasady.
Liczyłam, na to że nabędę nowe umiejętności. Tymczasem ...
Przypuszczam, że te żałosne pohukiwania i ryki są niestety częścią programu KM. Nie odczuwam potrzeby zwiększenia decybeli w otoczeniu, a jeśli taka potrzeba u mnie wystąpi, to - zamiast wysłuchiwać okrzyków trenera - nastawię sobie wieżę na cały regulator. :wink:

Teraz już wiem, że kopnięcia (do których nota bene nie mam tzw. warunków obiektywnych) i walka nożem (do których z kolei nie mam warunków psychicznych) nie są tym, co tygryski lubią najbardziej na świecie. Zresztą, czy ktoś kiedyś widział tygrysa walczącego kopniakami albo posługującego się nożem??? :wink:

Jedynie ostatni cel, jaki sobie postawiłam przychodząc na treningi KM, mianowicie podniesienie sprawności fizycznej został, przynajmniej w większej części, osiagnięty. Dawka ruchu serwowana przez trenera była optymalna. Odczuwałam zmęczenie, a jednocześnie nie padałam.
Poza tym - rozczarowanie.

Wracam więc jako ten syn marnotrawny na matę. Po burzliwym romansie zazwyczaj następuje wzmocnienie starego związku, na co ogromnie w tej sytuacji liczę.

Pozdrówka!