Takie małe spotkanko kilku dziwnych osobników (tylko ja jestem nożoholikiem). Nożyk czysty, pachnący oliwką. W końcu dopiero dotarliśmy na miejsce. Po ty zdjęciu minęło sporo czasu i upłyneło sporo potu do następnych fotek.

Tak wyglądają dziurawe drzwi. No cóż tylko dykta i listwy, ale zawsze to frajda. I tu zdjęcie wyjaśnia, że posiadanie jednego noża nie ma większego sensu, bo po takim użyciu przygotowanie jakiegokolwiek posiłku taką klingą mija się z sensem.
Farba z klingi zlazła po długim i meczącym szorowaniu.
Zdjęcie pozowane, bo w czasie szkolenia/zabawy nie ma czasu cykanie fotek. A szkoda, bo wyłamywałem nożem okno (poszło), odrywałem przybite dechy, itp...

A tu mój ulubiny fixed jeszcze nie wie co się z nim stanie.

Wkładamy go w szczelinę w murze.

I tu będziemy kładli nóżkę.

No i stajemy. Początkowo trudno złapać równowagę, a i o nożyk się troche martwimy.

A co tam. Jak stawać to stawać. I tak jeszcze kilka razy. Do tego bujanie i też żadnych obrażeń na Tridencie.

Kupczak się odkształcił, hehe.... w końcy 100 parę kilo stoi na "delikatnej rączce" o małej powieszchni.

Głupie i niepotrzebne? Może... ale jaka frajda, i jeszcze żebyście widzieli miny pozostałych.
Po tych zabawach jeszcze naciąłem kijków na kiełbaski i porzucałem w płytę wiórową. W sumie to był wesoły ale ciężki dzień. Tak dla mnie jak i dla O-1. A nóż po czyszczeniu nie maiła żadnych śladów zabawy.