[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
- Czas szybko mija, nawet nie wiem kiedy - powiedział Dawid Kostecki, który właśnie opuścił zakład karny po ponad dwóch latach odsiadki. W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" opowiedział o swoich doświadczeniach oraz planach związanych z boksem.
Liczył Pan dni za kratkami?
- Mniej więcej dwa lata i półtora miesiąca.
Dokładnie 786 dni... Długie te wczasy.
- Patrząc ze sportowego punktu widzenia, tak. Czas jednak szybko mija, nawet nie wiadomo kiedy. Wyszedłem, a tu mój najstarszy syn przejął moje ciuchy. Wszystkie! Możemy się teraz wymieniać gaciami. Dostaję dużo ubrań od firm hiphopowych i młody ma raj. A wracając – w więzieniu miałem wszystko poukładane, każdą minutę. Mogłem trafić szybko do zakładu półotwartego, ale wolałem być w celi jednoosobowej na Załężu w Rzeszowie. Dużo czytałem, medytowałem, pracowałem nad sobą fizycznie i mentalnie. Pasowało mi to. Nie miałem czasu na rozrywki. Kiedy ktoś mi polecił jakiś fajny film, oglądałem go z przerwami, po kilkanaście minut dziennie, bo tylko tyle mogłem wygospodarować.
Jak wyglądał Pana dzień?
- Budziłem się o czwartej nad ranem, stosowałem diety oczyszczające, przeszedłem na wegetarianizm, później weganizm. Próbowałem różnych rzeczy, bo chciałem sprawdzić, co mi pomoże w lepszym funkcjonowaniu w sporcie. Odkąd przeszedłem na zdrowy tryb życia, okazało się, że nie potrzebuję zbyt wiele snu. Później byłem w Medyce, w zakładzie półotwartym. Fajna kadra, kultura na wysokim poziomie. Mogłem ćwiczyć oraz stosować swoje diety i nikt się za bardzo nie czepiał. Wcześniej zastanawiałem się, jak to będzie, na przykład w celi wieloosobowej. Ja ze swoją medytacją i jogą... Nie każdy rozumie, gdy ktoś stoi na głowie pół godziny. Zresztą, to śmiesznie wygląda.
Wakacje to jednak nie były.
- Pewnie że nie, ale nie patrzę za siebie. Oczywiście wiem, co straciłem. Nie byłem przy narodzinach czwartego dziecka, a rodzina jest najważniejsza i przy takich chwilach warto być. Nie widziałem, jak rosły moje dzieci. Nie powiem jednak, że za kratkami straciłem czas, bo z drugiej strony jestem pewny, że się rozwinąłem. Pracowałem nad utrzymaniem zimnej głowy, sprawdzałem swoją siłę i wydolność, ćwiczyłem technikę. Żeby dobrze wykonać jakąś akcję, trzeba ją powtórzyć milion razy. Przerobiłem to, wykorzystałem czas w kryminale do maksimum.
Zmienił Pan też image.
- Zawsze chciałem robić tak, żebym się dobrze czuł. Wygłupiam się, bywam dużym dzieciakiem, ale przede wszystkim jestem sobą. Zresztą, szkoda mi ludzi, którzy nie potrafią być czasem dzieckiem. Kocham boks i wrócę do ringu. Niektórzy mówią, że walczą dla dzieci, ale jak słyszę ten standardzik... Walczę przede wszystkim dla siebie, bo to kocham. Gdyby było inaczej, dałbym sobie spokój! Chcę to jednak robić na wysokim poziomie. W kryminale dużo czytałem, wiem jak przedłużyć karierę, jak zadbać o siebie. Każdy ma zaprogramowane w genach to, jak jego organizm będzie się starzał, ale można coś poprawić. Odżywianie, odpowiednie prowadzenie się, sen i mało stresu, bo to zabija. A ja wstaję rano z uśmiechem. Swoją drogą, nie lubię zmian, a na ostatni miesiąc trafiłem do zakładu w Łupkowie. Wyszło bardzo fajnie. W podobnym czasie chłopaki z grupy byli na zgrupowaniu w Zakopanem. Czułem się, jakbym był z nimi. A nawet lepiej, bo robiłem nie dwa, a trzy treningi dziennie. Był duży spacerniak, mogłem pobiegać. Brakowało tylko Kasprowego. I nie było internetu, ale to dobrze, bo kradnie czas. Nie wiadomo kiedy mijają dwie godziny przy komputerze, zamiast pospać. A sen jest bardzo ważny, ludzie nawet nie wiedzą jak. No więc kładłem się o 22 i w minutę zasypiałem. Punkt piąta wstawałem, bez budzika. Później zielona herbatka i do pracy. Niektórzy się zdziwią, jak mnie zobaczą. Po dwóch latach za kratkami można być w formie.
Na razie słyszałem, że niektórym trudno Pana rozpoznać. Dredy, kucyk, opowiada Pan o wegetarianizmie... Całkiem nowy Dawid.
- Był czas, żeby udoskonalić pewne rzeczy. Miałem ksywkę "Cygan", dzisiaj wolę "Polish Gypsy". Założyłem nowy profil na Facebooku, bo nad starym nie miałem stu procent kontroli i pojawiały się tam dziwne rzeczy. Teraz odpowiadam sam wszystkim kibicom, bo tych prawdziwych zostało przy mnie naprawdę wielu i ja to doceniam. Poza tym, robię wszystko, aby być lepszym sportowcem. Jeśli coś mnie interesuje, rozbrajam temat na czynniki pierwsze. Nie że przeczytam jedną książkę i już wiem. Przeczytam dwadzieścia. Moja biedna żona co chwilę dostawała prośbę o taką czy taką pracę naukową. Czytam mądrych ludzi i próbuję połączyć wiedzę w całość, żeby mieć dwadzieścia opinii w teorii oraz tych, którzy stosowali je w praktyce. Później sam próbowałem i to się przełoży na siłę. Ktoś myśli, że siła to mięśnie, a to gówno prawda. To układ nerwowy, kostny, ścięgna. I blokada w mózgu. Jak to możliwe, że kiedy samochód przygniecie dziecko, kobieta sama go podniesie? W człowieku jest potężna siła i trzeba pracować, żeby ją wyzwolić. Nie każdy sportowiec to robi. Jak to jest możliwe, że kiedyś nie było suplementów, a pięściarze walczyli po kilkadziesiąt rund? Wszystko jest w głowie.
Czyli w końcu rozmawiam z nowym czy starym Dawidem?
- Z tym samym. A to, co robię, polega na tym, aby działać w zgodzie ze sobą. Nie zrobię nic na przekór sobie czy dlatego, że jest trendy. Nienawidzę tego. Z wegetarianizmem i weganizmem było tak samo. Sprawdziłem i sportowcom tego... nie polecam. Jako wyczynowiec potrzebuję białka zwierzęcego i innych związków w mięsie. Nie jem go, ale uzupełniam wszystko odpowiednimi suplementami. Uwielbiam mięso i mąkę pszenną, ale odstawiłem to, bo chcę osiągnąć sukces. Gdybym miał pewność co do jakości mięsa czy serów, w porządku. Ale w sklepie to ja mogę je kupić razem z całą tablicą Mendelejewa. Dziękuję. Moja dieta składa się więc ze świeżych soków owocowych i warzywnych plus suplementów najwyższej jakości. To mi wystarcza. Dzisiaj ważę pewnie 79 kilogramów, ale nie przywiązuję do tego wagi. Wiem, że mogę skakać z kategorii półciężkiej do superśredniej. A jak się zmuszę, mogę walczyć i w średniej. Najważniejsze, że fajnie się czuję. Ograniczyłem też kontakty z niektórymi ludźmi do minimum. Rozmawiam z tymi, z którymi sam chcę. Odcinam się od złych znajomości, od tych, którzy nie mają pozytywnej energii. Gdyby nam się teraz źle rozmawiało, rozłączyłbym się. W życiu będzie tak samo. Nie chcę gości w złym humorze. Żadnych toksycznych tematów.
To co złe też zostawił Pan za sobą? Trafił Pan do więzienia z poważnym wyrokiem.
- Nie wypowiadam się. Kiedyś był na to czas, dziś to przeszłość. Tak w ogóle to nie wiem, o co pan pyta.
Kiedy powrót do ringu?
- Planują mi w październiku. Rozmawiałem z moim promotorem, Piotrem Wernerem i mówię: słuchaj, jak chcesz, mogę przyjechać do tych Międzyzdrojów (odbyła się tam gala w ostatnią sobotę – red.) i pobiję tych wszystkich półciężkich, którzy tam występują. Brakuje mi sparingów czy tarczy, ale szybko wrócę. Wcale się też nie zdziwię, jeśli wystąpię też na tej całej gali Polsatu w listopadzie. Jedno wiem – nie wychodzę do żadnych 6-rundowych walk. Interesują mnie poważne, 10- czy 12-rundowe starcia. Żadnych walk na przetarcie, bo przecierać to ja się mogę z żoną.
Poza tym, ma Pan już 33 lata.
- Uważam, że jestem w najlepszym wieku. Jestem wdzięczny promotorom, że prowadzili mnie tak, a nie inaczej. Gdyby wcześniej puścili mnie do wielkich walk... Moje ambicje mogły być większe od umiejętności. Dzisiaj dorosłem, fizycznie i przede wszystkim psychicznie. Jestem gotowy, aby osiągnąć sukcesy. Mogę ruszać w świat. A jeśli będę chciał i dbał o siebie jak teraz, mogę jeszcze 10 lat walczyć na wysokim poziomie. Proszę sobie przypomnieć walkę Andrzeja Gołoty z Przemkiem Saletą. Znam obu, wiem jak się prowadzą i stawiałem jako jeden z nielicznych na tego drugiego. Wiedziałem, że Przemek wygra przed czasem. Proszę spojrzeć, ilu kozaków walczy na wysokim poziomie, a tu nagle cyk i nie ma gościa. Tak było z Dariuszem Michalczewskim. Jedna walka, przyjechał Tiozzo i było po chłopie. A wcześniej po takich ciosach, jakie przyjmował, mógł się uśmiechnąć i wygrać przed czasem. Mądrze zrobił, że skończył karierę.
Gdzie umieściłby się Pan dzisiaj wśród polskich zawodników kategorii półciężkiej?
- To pytanie... dobrze, że zostało zadane. Zawsze uważam siebie za numer jeden. Nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Nawet gdybym walczył w kategorii ciężkiej albo miał się spotkać z kosmitą o supermocy, będę się czuł lepszy. Oglądam zawodników i nigdy nie myślę, że ten mógłby ze mną wygrać, bo fajnie bije lewy prosty. Mam ambicję i nie mogę nawet dopuścić myśli, że jestem numerem dwa. Mnie jednak nie było, a inni walczyli. Andrzej Fonfara spotkał się z mocnymi pięściarzami i naprawdę zasłużył na szacunek. Byłem z niego dumny. Pokazał, że charakterem i pracą można daleko zajść. A ja? Dopiero wyszedłem i patrząc na to w ten sposób, jestem na końcu.
Wraca Pan czasami do nazwiska Roy Jones junior?
- Bardzo często. Było mi miło, kiedy po moim wyjściu z więzienia powiedział, że mamy niedokończone sprawy. Wysłałem mu zresztą wiadomość. Ta walka była moim marzeniem i najchętniej z nim spotkałbym się teraz.
Kilka lat temu, kiedy skończył Pan poprzedni pobyt w więzieniu, powiedział mi Pan, że nigdy więcej nie wróci za kratki. Nie wyszło. A teraz co Pan powie?
- Nigdy nie powiem nigdy. Już nigdy. Jestem pewien tylko jednej rzeczy: wszyscy dożyją śmierci. Nie mówmy jednak o tym. Jestem szczęśliwy, mam zdrową rodzinę, słońce świeci. Normalnie petarda!